sobota, 6 kwietnia 2019

OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA I DAĆ ŚWIADECTWO PRAWDZIE


Niewielu jest ludzi, którzy widzieli i pamiętają nadzwyczajne zjawisko jakie miało miejsce w sierpniu 1939r. jednym z nich jest Tadeusz Turoń, który właśnie w sierpniowa noc około godz. 2:00 został wraz z rodzicami obudzony przez przypadkowego podróżnego, aby obejrzeć na niebie krzyż. Na te słowa zerwali się wszyscy ze snu i rzeczywiście na niebie od strony północno-zachodniej widniał ogromny krzyż, dokładny z zachowaniem symetrii, jasno podświetlany/ podobnie jak księżyc w pełni.

Rodzice Tadeusza wraz z dziećmi uklękli i modlili się aż do czasu jego zaniku ,a było to już nad ranem w miarę nastania świtu. Zjawisko to jak mówili ówcześni ludzie było znakiem Bożym na nadchodzące nieszczęście. I rzeczywiście w dniu 1 września 1939r. wybuchła II Wojna Światowa, która przyniosła nieszczęście dla wielu milionów ludzi.




Uzbrojonych żołnierzy niemieckich zobaczył po raz pierwszy autor niniejszych wspomnień 13 września 1939r. w Borownicy -/ ówczesny powiat Dobromil , a obecnie województwo Przemyśl/. Mając wówczas 8 lat/. Po raz pierwszy zobaczył tu też wielu zabitych polskich żołnierzy, a widok ten utrwalił mu się w pamięci chyba do końca życia. Mówiąc o tym i wracając myślami do tamtych dni nie może się opanować i łzy cisną mu się do oczu. Dziś już mu wiadomo, że tymi zabitymi żołnierzami byli bojownicy 17 pp Ziemi Rzeszowskiej, którzy pod dowództwem ppłk. Beniamina Kotarby stoczyli w dniu 12 września 1939r. zacięte walki z nacierającymi wojskami hitlerowskimi, tracąc w tym dniu swego ostatniego dowódcę.

Jako dziecko mieszkał Tadeusz Turoń wraz z z matką w miejscowości Krzemienna, gmina Dydnia. W Borownicy mieszkała natomiast jego ciotka Wincentyna Kłak, której mąż był wówczas organistą w miejscowym kościele. W przede dniu nadejścia Niemców do Krzemiennej, matka Tadeusza z uwagi na względy bezpieczeństwa postanowiła wyprowadzić się na czas zbilżającego się frontu i udać do swojej siostry w Borownicy, by tu miedzy lasami i górami przeczekać ten niebezpieczny okres wraz z czwórką nieletnich dzieci. Przybycie do Borownicy sprawiło obu siostrom wiele radości, tym bardziej, że była w domu z dwójką własnych dzieci samotna, ponieważ mąż podobnie jak wielu mężczyzn w jego wieku opuścił dom, uciekając przed Niemcami na wschód.

Opuszczając swój dom w dniu 5 września, przeszli przez San pieszo, ponieważ woda w tym miejscu i czasie była niewielka i przez Jabłonicę, Horoszówkę, a dalej polnymi drogami dotarli do Borownicy. Pobyt w tej miejscowości wydał się im spokojniejszy ale niestety, nie całkiem spokojny, gdyż byli niepokojeni burzliwymi komunikatami radiowymi, które posiadała miejscowa rodzina żydowska mieszkająca w pobliży organistówki. Radio to nadawało przez cały czas komunikaty wojenne i zapowiedzi alarmów lotniczych, które to informacje przyjmowane były z dużym niepokojem.

Na drugi dzień w godzinach rannych oddział wojska polskiego już po wyjściu z lasu wsi Borownica, pokazał się na polach osiedla Czertrz, udając się biegiem w kierunku zachodnim na Ulucz. Od dowódcy tego oddziału,/ który zatrzymał się przy ich domu celem napicia się wody/, dowiedzieli się domownicy, że oddział nie posiada żadnej łączności z dowództwem i są osamotnieni, a tymczasem w Uluczu są już Niemcy. Nie tracąc czasu dowódca pobiegł szybko za wojskiem, które ręcznymi łopatkami rozpoczęło się okopywać nad rzeczką Czarny Potok.

Następnego dnia już od rana słychać było od strony Ulucza i Jawornika Ruskiego ciągle odgłosy strzałów karabinów ręcznych i maszynowych, a w godzinach późniejszych rozpoczęła się również kanonada z dział artyleryjskich. Po odgłosie wystrzałów starsi mieszkańcy tej miejscowości poznawali własność posiadanej broni, twierdząc, że wystrzały pochodząc głownie z karabinów niemieckich, których odgłos wystrzałów był bardziej ostry, natomiast karabiny polskie dawały odgłos raczej przytłumiony. Strzelania ta trwała jeszcze cały następny dzień 12 września, natomiast 13 września strzały całkowicie umilkły.

Matka pana Tadeusza Turonia wraz z pozostałymi dziećmi i siostrą również z dziećmi postanowiły w tej sytuacji wrócić do Borownicy na organistówkę. Po wyjściu z lasu, udając się w kierunku kościoła natrafili na uzbrojonych żołnierzy niemieckich, którzy stali w odległości jeden od drugiego co 20 m. Widząc rodziny z małymi dziećmi przepuścili wszystkich, zezwalając iść dalej. Dochodząc do kościoła zobaczyli niesamowity obraz. Z prawej strony schodów w pobliżu dzwonnicy leżało wiele trupów polskich żołnierzy w zakrwawionych mundurach i część w płaszczach, inni bez płaszczy leżeli obok siebie, a inni w poprzek.

Obok kościoła z lewej strony leżały trupy żołnierzy niemieckich, których było jednak znacznie mniej w stosunku do żołnierzy polskich. Widok ten i ilość zabitych, których ocenili na około 100 osób, razem wywarły na małe dzieci ogromne wrażenie, którego do końca życia nie potrafią zapomnieć.

Chcąc dojść do schodów należało przekraczać ciała polskich żołnierzy i wówczas widocznie były z bliska roztrzaskane ich twarze, zmasakrowane ciała, było jak całe schody od góry do dołu zalane były krwią. Na dole po obu stronach schodów odpoczywali rozbrojeni żołnierze polscy pod nadzorem uzbrojonych żołnierzy niemieckich.

Widząc małe dzieci jeden z żołnierzy niemieckich przyniósł ze stojącego obok samochodu blaszane pudełko cukierków, które usiłował dać ciotce pana Turonia. Pozostając pod wpływem propagandy polskiej, ciotka nie chciała początkowo przyjąć, bojąc się, że mogą być zatrute. Doprowadziło to Niemca do wściekłości i bojąc się go, ciotka cukierki przyjęła. Cukierki te długo leżały w domu Turoniów w Krzemiennej, zanim dowiedzieli się, że są one dobre i pochodzą z rabunku polskich sklepów. Idąc dalej, doszli do organistówki i stwierdzili, że była ona całkowicie zdemolowana, zaś z izby i komory zrobiono tymczasowy areszt dla zatrzymanej ludności cywilnej. Rodzina Turoniów uniknęła jednak aresztu z powodu obecności małych dzieci.

Następne dni było coraz spokojniejsze, gdyż od rana do wieczora przechodziły grupy młodych mężczyzn, a następnie w dniach: 8 i 9 września- kolumny wojsk polskich wraz z taborem posuwającym się pośpiesznie w kierunku Przemyśla. Nie czując się tu jednak bezpiecznie, cała rodzina udała się do Czerterza, osady odległej od Borownicy o około 2 km w kierunku południowo-zachodnim, gdzie mieszkali ich krewniacy. Tu postanowili przetrwać te trudne, nadchodzące dni począwszy od 9 września.

Wracając do domu w Krzemiennej na skróty przez wzgórze koło Hroszówki spotkali masę różnorakiego sprzętu wojskowego jak: pasy, ładownice, tornistry, płaszcze, a w pobliżu cmentarza również zabite konie. Na trasie ich powrotu widzieli też co kilka metrów leżących pod miedzami uzbrojonych Niemców, którzy jednak nie zatrzymywali i nie kontrolowali idących. W jednym z domów mieszkalnych na ich drodze mieszkała dobra znajoma, u której się zatrzymali dla odpoczynku i nabrania oddechu do dalszej drogi. W mieszkaniu na łóżko zobaczyli dwóch rannych żołnierzy polskich, natomiast w stodole leżał jeden zmarły żołnierz polski, któremu spod płaszcza widać było tylko bose nogi. Idąc dalej w kierunku domu, na samym wzgórzu spotkali wiele świeżych okopów, przy których leżały stosy łusek karabinowych, co świadczyło, że kilkanaście godzin temu, toczyły się tu zacięte walki.

Po przebyciu dalszej trasy na przestrzeni około 1,5 km z lewej strony drogi stacjonował oddział niemiecki. Dochodząc do tego miejsca napotkali nieznaną kobietę, która podążała w odwrotnym kierunku, jakby kogoś szukała. Za moment z grupy wojsk niemieckich zjawił się galopując na koniu- oficer niemiecki, który „szwargocąc” nerwowo w języku niemieckim, skierował lufę pistoletu w kierunku ciotki pana Turonia. Nie wiedząc, o co chodzi, przeżyli oni grozę strachu, ale po pewnym momencie Niemiec zostawił ich wolnych odjeżdżając na koniu w kierunku nieznanej kobiety.

Rodzina ta przeżyła jeszcze jeden moment tragiczny w tym dniu, gdy w miejscowości Hroszówka zobaczyli jak jeden z żołnierzy niemieckich wprowadzał siłą do samochodu polskiego żołnierza, trzymając nad nim kolbę karabinu.

Do domu wrócili w godzinach popołudniowych, spotykając po drodze wiele samochodów niemieckich, przeprawiających się przez rzekę San nad Temeszowską Skałą, gdzie była wówczas najmniejsza woda w rzece. Po skontaktowaniu się już w domu z miejscowymi sąsiadami dowiedzieli się, że nie było tu żądnej wojny i Niemcy przeszli przez ten teren bez przeszkód, co czyniło ich podróż zupełnie niepotrzebną. Po trzech dniach pobytu w domu , Tadeusz ze swym starszym bratem Edwardem pojechali ponownie furmanką do Borownicy, by przywieźć resztę sprzętu jeszcze nie zrabowanego, a szczególnie sprzęt kuchenny potrzebny ciotce.

Jadąc przez Hroszówkę i Ulucz spotykali samochody niemieckie ozdobione wiązankami kwiatów rzucanych przez ludność ukraińską Ulucza, co budziło u nich wielkie oburzenie. Na końcu wsi Ulucz, w miejscu gdzie droga skręca w lewo pod górę do Borownicy widzieli na pewnym odcinku kilka niemieckich samochodów zupełnie spalonych z wystającymi kikutami ręcznych karabinów i karabinów maszynowych.

Po przyjeździe na miejsce okazało się, że cała organistówka jest zdemolowana, wszystko zrabowane, a jedynie pozostała słoma. W słomie tej znajdowało się bardzo dużo pozostawionych i rozsypanych sucharów wojskowych, cukierków, żyletek do golenia, szczoteczek do zębów z napisem niemieckim i była nawet lufa od karabinu maszynowego, którą nie wiadomo po co zabrali ze sobą.

W drodze powrotnej do domu widzieli nadal niemieckie samochody ozdobione kwiatami i Niemców spacerując pod rękę z pannami ukraińskimi i z wyraźnym uśmiechem na twarzach. Nikt ich nie zatrzymywał, ale zaciekawiły ich świeże nasypy ziemi spotykane po drodze, a szczególnie przy drodze w pobliżu cmentarza w Borownicy. Ciekawi tego, dowiedzieli się od jednego z mieszkańców tej wsi, że tu są pochowani żołnierze polscy. Fakt ten utkwił w pamięci młodemu Tadeuszowi Turoniowi i dlatego też po ponownym przybyciu w te tereny dopiero w roku 1978 wraz z trójką swych braci w ramach odwiedzin tych stron, zainteresowali się bliżej nieznanymi mogiłami.

Będąc w Borownicy, usiłowali się wówczas dostać do przysiółka Czerterz, co okazało się prawie niemożliwe ze względu na całkowite zalesienie tego terenu. Krajobraz wydawał się im podobny, ale nie znaleźli ani znajomej polany około 1km od kościoła, ani śladu osady, a wszędzie były tylko drzewa grubości do 50 cm średnicy i 20-30m wysokości. Od miejscowego proboszcza dowiedzieli się jedynie, że na miejscowym cmentarzu znajduje się pomnik dowódcy 17 pp w Rzeszowie- ppłk. Beniamina Kotarby, gdzie udali się niezwłocznie, robiąc tam pamiątkowe zdjęcie. Wręczyli księdzu drobną kwotę pieniężną na odprawienie Mszy św. w intencji poległych żołnierzy polskich w Borownicy. Po tej rozmowie odjechali furmanką do swych domów w Krzemiennej.

Upłynęło wiele lat od tego czasu, zanim Tadeusz Turoń, podjął starania o upamiętnienie walk żołnierzy polskich, którzy tam polegli w 1939 r. Wcześniej było to praktycznie niemożliwe ze względu na aktualna sytuację polityczną kraju. Pamiętamy, bowiem że w dniu 17 września 1939 r. w wyniku tajnych porozumień zawartych traktatem „ Ribbentrop-Mołotow”, Armia Czerwona przekroczyła bez uprzedzenia granice Polski i nastąpił IV rozbiór naszego państwa. Została wówczas utworzona na Sanie granica między Rosją, a Niemcami, która przestała istnieć dopiero po wybuchu wojny Niemiec z Rosją w czerwcu 1941 r.

Od tej pory na polskie wsie i pojedyncze rodziny zaczęły napadać i mordować zorganizowane bandy ukraińskie. Rzeź rozpoczęła się na dawnych terenach wschodniej Polski, posuwając się stopniowo na zachód aż do Rzeszowszczyzny. O ogromie tych mordów niechaj posłuży cytat z książki pt.: „Sanktuaria Maryjne w Polsce”. W dniu 15 marca 1944 r. w klasztorze dominikańskim w Podkamieniu / obecnie na Ukrainie/ ludność polska schroniła się przed banderowcami. Banderowcy spod znaku tryzuba /UPA/ wdarli się podstępnie do klasztoru i zamordowali trzech księży zakonnych, proboszcza Fijałkowskiego, 250 osób cywilnych, w tym wiele kobiet i dzieci. Ponadto poza obrębem kościoła zamordowali 600 osób, a w pobliskiej okolicy 2 tys. ludzi.

Józef Winiarski - uczestnik walk z bandami UPA w obronie Birczy

Dla nas Polaków zamieszkałych tereny Rzeszowszczyzny najtrudniejszym okresem były lata: 1945-47. Każdej prawie nocy widać było w oddali łuny palących się domostw, co bardzo ładnie opisane w książce pt.: „Łuny w Bieszczadach”. W maju 1946 r., Ukraińcy spalili wieś Temeszów odległą od wsi Krzemienna o 2 km – rodzinnej wsi Turniów. W czasie palenia wsi Temeszow zginęło tam tez kilka osób tej wsi, w tym również ksiądz Skrabalak - proboszcz parafii Gródek Jagielloński, który uciekł przed banderowcami i schronił się w rodzinnej wsi Temeszów. Kilka tygodni później spalona została wieś Witryłów wraz z majątkiem rolnym i obora, w której spłonęło około 60 szt. bydła.

W drugi dzień Zielonych Świąt w 1947 r. oddział wojska polskiego w ramach „Akcji Wisła” dokonał przeprawy przez rzekę San udając się do wsi Jabłonica Ruska, pow. Brzozów, celem dokonania obławy za bandami UPA. Za wojskiem ze zwykłej ciekawości udała się grupa chłopców w wieku 12-16 lat. W tej grupie znalazł się też Tadeusz z bratem Aleksandrem i kuzynem Bolesławem Niemcem, którzy jednak nie przekroczyli Sanu, lecz zatrzymali się na jego brzegu, obserwując bieg wydarzeń. Niektórzy chłopcy z Obarzyma jak: Zdzisław Rybczak - lat 16, Edward Różański - lat 16, Sylwester Kocan - lat 12, przeszli przez rzekę San i udali się aż do wsi Jabłonica, nie zwracając uwagi na to że wojsko polskie po wykonaniu swego zadania wycofało się z Jabłonicy, nie napotykając żądnych uzbrojonych band i odjechało.



Antoni Winiarski

W tym czasie - jak grzyby po deszczu wyszły z kryjówek uzbrojone bandy ukraińskie i zaczęły strzelać seriami z karabinów maszynowych w kierunku chłopców stojących nad brzegiem Sanu. Z wielkim trudem w pozycji skokowej, czołgając się, udało im się wydostać i oddalić od zasięgu kul. Natomiast trzej chłopcy z Obarzyma, którym nie udało się w porę wycofać wpadli w ręce banderowców i zostali tam zamordowani. Wśród tych chłopców znalazła się jedna dziewczyna - Janina Niemiec - lat 18 z Obarzyma, która w dzieciństwie wskutek nieszczęśliwego wypadku utraciła obie dłonie w nadgarstku. Mimo tego kalectwa banderowcy nie znaleźli dla niej litości, przeciwnie: przestrzelili jej rękę powyżej łokcia, a następnie jeden z oprawców uderzył ją łopatą w twarz rozcinając ja na całej długości, po czym dziewczyna utraciła przytomność. W takim stanie została zagrzebana do ziemi i pozostawiona. Dziewczyna ta dzięki temu, że była dość płytko pochowana odzyskała przytomność i o własnych siłach wydostała się spod ziemi. Z ciężkimi ranami doszła do Sanu i zaczęła je zmywać. W tym czasie jej rodzice i rodzice innych zaginionych chłopców przez całą noc wypatrywali i nawoływali zaginionych. Dopiero o świcie dało się zauważyć myjącą się w Sanie Janinę. Przy pomocy rodziców została przeprowadzona przez rzekę w płytkim jej przypływie. Tu udzielono jej pierwszej pomocy, po czym odwieziono furmanką do szpitala w Sanoku. Tam amputowano jej rękę powyżej łokcia. Mimo tego kalectwa i tak tragicznego przejścia - dziewczyna ta żyje i mieszka we Wrocławiu.

Władza ludowa po wyzwoleniu spod okupacji hitlerowskiej nie była początkowo przygotowana, by stawić czoła tym licznym bandom. W tej sytuacji ludność cywilna zmuszona była bronić się sama, organizując punkty oporu. Na przeszkodzie temu stał jednak niedobór broni palnej, a posiadana ilość starych karabinów była zbyt mała w stosunku do potrzeb. Wówczas to młodzi Polacy organizowali w swoich wsiach zabawy taneczne, z których dochód przeznaczali na zakup broni, w postaci automatów i pistoletów/ możliwej do nabycia w miejscowych chłopów w Dukli, Draganowej i Iwli. Ponadto miejscowa ludność znajdowała wiele broni na pobojowiskach z uwagi na to, że w tamtych stronach front rosyjsko-niemiecki trwał ponad 6 miesięcy/ Przełęcz Dukielska/.


Tomasz Bobowski - delegat Birczy do Warszawy z apelem o przysłanie wojska do obrony miasteczka przed zbrodniczym terrorem band OUN - UPA

Tadeusz Turoń, jako 16-letni chłopiec zaliczony był również do grupy samoobrony w swojej wsi. Z uwagi na umiejętność posługiwania się tak bronią ręczną jak i maszynową - przydzielono mu rosyjską pepeszę. Pełniąc te obowiązki musiał każdą, co druga noc iść na wartę w towarzystwie drugiej osoby również z bronią palną. W każdej wsi, a więc i w Krzemiennej gotowość bojowa organizowana była przez osoby przeszkolone w wojsku polskim. Obowiązywała zasada ciągłego czuwania przez zmieniające się warty, ustalono ponadto kolejność zmian wart oraz składy osobowe. Być może dzięki zorganizowanej samoobronie i kilkakrotnej ucieczce mieszkańców wsi z bydłem do lasu - wieś Krzemienna nie została spalona.

Kres tej gehennie położyli dopiero żołnierze Kościuszkowscy, którzy wprost z frontu spod Drezna i Budziszyna podjęli zdecydowaną walkę z bandami ukraińskich nacjonalistów, wyręczając w stopniu doskonałym ludność cywilną. Walka została zakończona przy licznych ofiarach z obu stron - zwycięstwem Polaków, co zostało przyjęte przez miejscową ludność polską z wielkim zadowoleniem.
















Obraz Borownicy z września 1939 r. i rzeź Polaków przez bandy ukraińskie na tych terenach w późniejszych latach, utkwiły na zawsze w pamięci ośmioletniego wówczas Tadeusza Turonia. Nie może nigdy zapomnieć żołnierzy września 1939 r. którzy zdani wówczas na własne siły bez żadnej pomocy z zewnątrz podjęli walkę z przeważającymi siłami wroga i oddali swe młode życie w obronie niepodległości Ojczyzny.

Mieszkając jednak przez długie lata w Ełku, woj. suwalskie, Tadeusz nie mógł nawiązać bezpośrednich kontaktów z organizacją b. ZBoWiD w Rzeszowie. Dopiero po przyjeździe na stały pobyt do Rzeszowa, postanowił podjąć ten temat i skierował w tej sprawie w roku 1988 pismo do Zarządu Wojewódzkiego ZBoWiD w Przemyślu, na co niestety dotychczas nie otrzymał odpowiedzi. Pismo to jednak zostało skierowane do pana prezesa Koła nr 11 przy ZW ZBŻZ w Rzeszowie - Ludwika Koguta uczestnika walk pod Borownicą, z którym to zainteresowany T. Turoń nawiązał obecnie bliski kontakt i stał się nawet z końcem roku 1996 członkiem –sympatykiem tego koła, w ramach którego chce rozwiązać swe zadawnione problemy.



Autor - Tadeusz Turoń

Relację pisemną Tadeusza Turonia otrzymał


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.