ksiądz Józef Tischner
Chciałbym podziękować za słowa prawdy wypowiedziane przez Księdza Tadeusza Isakowicza - Zaleskiego w programie J. Pospieszalskiego ,,Warto rozmawiać’’. Jednocześnie pragnę pogratulować odwagi w głoszeniu faktów historycznych i trafnej analizie oraz interpretacji w odniesieniu do obiektywnej rzeczywistości. Wydaje się, że ludzie uprawiający politykę w Polsce nie posiadają umiejętności przewidywania przyszłych zdarzeń.
Obecne narracje prowadzone przez polityków, niektórych historyków, a
dotyczące ukraińskiego integralnego nacjonalizmu są narzędziem
symbolicznej przemocy, instrumentalnego "zawłaszczania" historii i
manipulacji nią. Należy ubolewać nad faktem, że tak fundamentalne, bo
pouczające funkcje historii przedstawiane są w tej narracji w postaci
zdegradowanej i wypaczonej.
Pozbądźmy się złudzeń, albowiem zarówno postawa jak i argumenty tych
ludzi mocno rozczarowują. Trudno prowadzić dyskurs podając dowody i
uzasadniając rzeczywiste obawy, kiedy nie trafia to do drugiej strony.
Celne, skądinąd, porównanie Wołodymyra Wiatrowycza do Goebbelsa spotkało
się z natychmiastową reakcją prowadzącego program. Można było wyczuć
nawet coś na kształt oburzenia w jego głosie, kiedy przerwał Księdzu
wypowiedź. To smutne. Podobne uczucia wywołuje poseł Michał Dworczyk,
oddelegowany przez partię na ,,odcinek’’ Ukraina. Ze zdumieniem i
zażenowaniem słuchałem, wypowiedzianych przezeń słów o tym, że UPA nie
jest na Ukrainie synonimem wrogości wobec Polski i Polaków, tylko
symbolem walki z... sowietami !!! Rzetelny dziennikarz powinien zadać
pytanie gdzie, kiedy i w jakich to okolicznościach banderowcy z UPA
walczyli kiedykolwiek z sowietami? Ciekawa mogłaby być odpowiedź pana
Dworczyka. Bowiem powszechnie wiadomo i jest to dokładnie
udokumentowane, że formacje UPA stoczyły zaledwie jedną potyczkę w
czasie drugiej wojny światowej. Miało to miejsce na Wołyniu pod koniec
1943 r. Zaatakowali wówczas nieopatrznie niewielką szpicę dywizji
partyzanckiej generała Sidora Kowpaka. Heroje zabili kilkunastu
żołnierzy, reszcie udało się uciec. Rozkazem generała Kowpaka, jego
dywizja rozpoczęła frontalną ofensywę przeciwko wszystkim formacjom
banderowców na całym Wołyniu. Groziło to całkowitą ich zagładą, o czym
upowcy doskonale wiedzieli. Po straszliwych cięgach z rąk partyzanckiej
dywizji Kowpaka, sztab UPA na Wołyniu wysłał do generała delegację,
która błagała o zatrzymanie ofensywy przeciwko ,,nieustraszonym’’
herojom. Przysięgli spełnić wszystkie żądania generała Kowpaka. Mieli
natychmiast wydać w jego ręce wszystkich ukraińskich dezerterów z Armii
Czerwonej, którzy przystąpili do UPA oraz wszystkich banderowskich
dowódców, którzy wydali rozkaz zaatakowania żołnierzy jego szpicy.
Następnie zażądał, by dowódcy UPA osobiście ich powiesili. Ci, niemal
natychmiast usłużnie wykonali to żądanie. To jedyny, udokumentowany
przypadek, walki banderowców z sowietami. Od tej chwili, ci
,,nieustraszeni’’ heroje już zawsze unikali wszelkiej walki z oddziałami
Armii Czerwonej, alergicznie bali się spotkania jednostek specjalnych
NKWD czy Smiersza.
Ukraińcy nie posiadali predyspozycji do prowadzenia walki z
regularnymi formacjami wojskowymi. Chętnie natomiast atakowali i
bestialsko mordowali cywilną ludność polską, żydowską, rosyjską,
białoruską i tych Ukraińców, którzy nie chcieli wspierać rezunów z OUN –
UPA.
Trzeźwo myślący Polacy biją na alarm. Postępująca banderyzacja
Ukrainy jest dla nas realnym zagrożeniem. Przysłowiowe chowanie głowy w
piasek nie spowoduje, że nagle zniknie zagrożenie. Czy znowu musi
powtórzyć się tragedia, by politycy posypali głowy popiołem? Czy
doczekamy się kiedyś takich elit rządzących, dla których celem
nadrzędnym będzie obrona interesów Polski i Polaków?
Kiedy w przestrzeni medialnej pojawia się kolejna dyskusja dotycząca
zaszłości historycznych związanych z Ukrainą, śledzę ją z uwagą. Do
momentu, gdy okazuje się, że narracja znowu nie odbiega od ogólnego
trendu poprawności politycznej. Wtedy ogarnia mnie gniew i utwierdzam
się w przekonaniu, że jednak nie warto już rozmawiać na ten temat z
takimi ludźmi jak panowie Dworczyk, Pospieszalski i inni. Zrelatywizują
bowiem wszystkie udokumentowane historyczne fakty, ukazujące ogrom
bestialskiego, ukraińskiego ludobójstwa na Polakach oraz niezliczone
ilości prowokacji dokonane w przeszłości i obecnie przez ukraińskich
szowinistów przeciwko Polsce i Polakom.
P.S.
Mój ojciec walczył pod koniec drugiej wojny światowej z bandami UPA
na Lubelszczyźnie. Na rok przed swoją śmiercią, latem 2007 r.
opowiedział mi pewną historię z tego okresu. Pewnego zimowego dnia, po
kolejnej zmianie na posterunku wartowniczym, na jednym z mostów w
okolicach Lublina, jego dziesięciu kolegów zostało zaatakowanych przez
sotnię UPA ok. 9.00 wieczorem. W godzinę później kompania mojego ojca
została postawiona w stan alarmu bojowego. W ciągu kolejnej godziny
dotarli na miejsce, jak się okazało – mordu. Znaleźli swoich towarzyszy
broni, bestialsko zamordowanych, z odciętymi głowami. Natychmiast
ruszyli w pościg za uciekającymi banderowcami, których dopadli po około
dwóch godzinach. Jak mówił mi ojciec, jedynym pragnieniem, jakie mieli w
tamtej chwili była żądza niepohamowanej zemsty. Tym bardziej, że ich
koledzy to byli młodzi chłopcy – najstarszy miał 25 lat, najmłodszy ok.
19-tu. Jednak rozkaz brzmiał jednoznacznie:
Dowództwo oznajmiło, że wszelkie przejawy niesubordynacji i
niepodporządkowania się rozkazowi będą bezwzględnie i surowo karane.
Pomimo straszliwego gniewu, który w tamtej chwili pałał w każdym z
żołnierzy, żaden nie ośmielił się złamać rozkazu dowództwa. Tym różnili
się od zbrodniarzy, od banderowskiej dziczy, że byli cywilizowanymi
ludźmi, którzy szanują porządek i prawo wojenne.
Później przesłuchiwano pojmanych banderowskich rezunów. Wtedy ojciec i
jego towarzysze poznali szczegóły mordu. Okazało się, że w trzy godziny
po objęciu posterunku, żołnierze zostali zaatakowani przez operująca w
okolicach Lublina sotnię UPA. Banderowcy otworzyli do nich ogień z broni
maszynowej. Strzelali tak, by nie zabić ich od razu, ale żeby pojmać
jeszcze żywymi. I dopiero wtedy rozpoczęła się ich straszliwa gehenna
zakończona okrutną śmiercią. Podczas przesłuchania jeden z banderowców
opisywał, w jaki sposób zadawali śmierć żołnierzom, którzy nie mogli się
już bronić. Powoli i metodycznie odrzynali rezuńskimi nożami ich głowy.
Napawali się w jakimś niepojętym, dzikim, demonicznym amoku,
nieopisanym krzykiem konających w straszliwych męczarniach ludzi i
bryzgającą fontannami krwią z tętnic szyjnych kolegów ojca.
Dowódca kompanii, w której służył mój tata - porucznik Jan Piotrowicz
Pamiętam twarz ojca, kiedy o tym opowiadał. Człowieka, który widział
takie bestialstwo, takie zezwierzęcenie. Pamiętam oczy, które we
wspomnieniu odnajdywały zapamiętane obrazy i mogły nareszcie oczyścić je
łzami. I jego głos, który co jakiś czas wiązł w krtani, jak gdyby
zaciskany niewidzialną ręką.
To był jedyny raz, kiedy odważył się o tym mówić i wywołać demony przeszłości. I te pytania, które wtedy postawił:
Powiedz mi synu, kim trzeba być? Jakim człowiekiem, by uczynić
drugiemu coś takiego i czuć z tego powodu jeszcze jakąś chorą radość i
opętańczą satysfakcję? Nadal dźwięczą mi w uszach. Stąd rodzi się złość i
gniew, kiedy okazuje się, że śmierć tych chłopców, ich ofiara jaką
złożyli z własnego życia, by zakończyć terror zbrodniarzy, jest dla
obecnie rządzących bez żadnego znaczenia. Bez wartości. Tak jakby to
wszystko nigdy nie miało miejsca. Tylu wspaniałych chłopaków oddało bez
wahania swoje młode życie, żeby dziś rządziły nami takie szumowiny i
szubrawcy…
Jacek Boki - Elbląg 13-14 styczeń 2017 r.
Warto Rozmawiać 12.01.2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.