Cienie przeszłości
,,To co było, znowu będzie, a co się stało, znowu się stanie,
nie ma nic nowego pod słońcem. Czy jest coś, o czym
można by powiedzieć: Oto jest coś nowego?
Dawno to już było w czasach, które były przed nami.''
Księga Kaznodziei Salomona 1;9-10
To, że zagrożenia ze strony odrodzonego ukraińskiego nacjonalizmu i banderyzmu, nie są wirtualne i nie są również czczym wymysłem, to ja wiem o tym od 1977 roku. Nie, nie pomyliłem się pisząc, że wiem o tym od 1977 roku. Mieszkałem do 1979 roku w miejscowości Młynary, leżącej 25 kilometrów od Elbląga. Jest to miasteczko liczące około 1850 mieszkańców, z czego 82% to jeszcze żyjący banderowcy i ich dzieci, wnuki i prawnuki, w pierwszym, drugim i trzecim pokoleniu. Tylko 18% mieszkańców tego miasteczka to są Polacy, do której to 18% ej mniejszości zaliczała się i nasza rodzina.
Pewnego pięknego, bardzo gorącego popołudnia, jednego z ostatnich dni czerwca 1977 roku, był to też jeden z pierwszych dni wakacji, staliśmy sobie z ojcem przy płocie, okalającym nasz dom i rozmawialiśmy o wszystkim i niczym, żartując sobie co chwilę, jak to czynił od czasu do czasu w nielicznych wolnych chwilach, w rozmowie ze swoim dzieckiem, czyli ze mną. Wtedy dobiegły nas krzyki, a właściwie bluzgi miotane pod adresem wszystkich przez naszego sąsiada z tej samej ulicy. Wracał do domu pijany, czym byłem naprawdę zaskoczony, gdyż nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie, a także by zachowywał się na ulicy w taki sposób jak tego popołudnia. Przeciwnie, gdy zawsze spotykałem go na naszej ulicy, był zawsze bardzo uprzejmy, aż do przesady, i nim ja zdążyłem powiedzieć mu dzień dobry, on już z daleka wesołym głosem, jako pierwszy pozdrawiał mnie na ulicy, choć był w wieku mojego ojca, a nawet chyba trochę starszy, co trudno było ustalić ze względu na ciągle zarośniętą gęstą brodą twarz i pooraną niezliczonymi zmarszczkami. I to raczej mnie, młokosowi wypadało starszemu przecież ode mnie człowiekowi, powiedzieć jako pierwszemu dzień dobry, z racji samej kultury i szacunku do osób starszych ode mnie, jako pierwszemu, a nie odwrotnie, jednak pomimo moich starań i niemal czasem ścigania się, kto kogo pozdrowi jako pierwszy, nigdy mi się to nie udało.
Jednak tego popołudnia, czym bylem totalnie zdumiony, był to zupełnie inny człowiek, jakiego nigdy wcześniej nie znałem. Ktoś, kto za gęstą kurtyną pozorów, ukrywał to, kim jest naprawdę, ale teraz będąc pod wpływem alkoholu, wszystkie jego hamulce puściły. Być może nawet ciążyło mu już to ciągłe udawanie kogoś innego, niż był w rzeczywistości i alkohol stanowił tylko tą pomoc, by wreszcie wyrzucić z siebie, to co myślał i czuł do swoich polskich sąsiadów naprawdę od zawsze, a tego dnia postanowił temu pragnieniu dać wreszcie pełen upust. Gdy po kilku chwilach zbliżył się do nas, zatrzymał się i patrzył na mnie i ojca z coraz większą nienawiścią w oczach i wybuchł krzycząc na całe gardło, w mieszaninie języków ukraińskiego, rosyjskiego i polskiego, wymachując nam przy tym pięścią przed oczami, takie oto słowa:
,,My tu jeszcze wrótim. Tu bude samostijna Ukraina. My budem was lachiw rizaty kak sobaki. Tebe Boki budem rizat, tweju żenu, i twoich detej toże. Wsiech was budem rizaty i wiszaty, ty polska swolocz!''
Gdy ten Ukrainiec wyrzucał pod naszym adresem te zbrodnicze groźby, patrzyłem na ojca i widziałem, jak jego dłonie zaciskają się momentalnie w pięści, a do twarzy, niczym fala przyboju wzburzonego morza o poranku, napływa falami krew, a oczy miotały gromy. Gdy ten człowiek skończył ostatnie zdanie, ojciec eksplodował jak wulkan...
,,Ty pieprzony banderowcu! Jeszcze mało się namordowałeś Polaków? Jeszcze mało ci polskiej krwi? Jeszcze marzy ci się rezać Lachow? Ilu ludzi zamordowałeś ty pieprzony rezunie? Sąd udowodnił ci dziesięciu, ale pochwal się tu swoim sąsiadom ( w międzyczasie na ulicy zaczęli pojawiać się nasi sąsiedzi, którzy słysząc te krzyki, zaciekawieni, wychodzili ze swoich domów i przysłuchując się, coraz bardziej otwierali oczy, kim był naprawdę ten ich ,,uprzejmy''' sąsiad), że sąd udowodnił ci zbrodniarzu bestialskie morderstwo dziesięciu Polaków. Ale może pochwalisz się rezunie ilu wymordowałeś naprawdę?''
Ukrainiec, w jednej chwili ,,wytrzeźwiał''. Rozglądając się dookoła i widząc, że wokół niego zebrała się całkiem spora ilość ludzi i przyglądają mu się coraz bardziej uważnie, obrócił się na pięcie i już w całkowitej ciszy dosłownie biegiem zaczął uciekać w stronę swojego domu. Cała odwaga tego heroja wyparowała w tamtej chwili, jak powietrze z dziurawego balona. Przez prawie dwa tygodnie, nie pokazywał się na ulicy, obawiając się reakcji sąsiadów. Mój ojciec zgłosił to co się zdarzyło na miejscowym posterunku milicji. A kolejnego dnia pojechał nawet do Komendy Powiatowej Milicji w Pasłęku, by złożyć doniesienie o groźbach śmierci rzucanych pod naszym adresem przez tego banderowca. Jeśli ktoś myśli, że cokolwiek mu zrobiono, że wszczęto przeciwko niemu jakieś postępowanie z urzędu, ten myli się głęboko. Nic takiego się nie stało. Nic, absolutnie nic mu nie zrobiono.
Pamiętam, że wtedy po raz drugi w życiu przestraszyłem się dosłownie śmiertelnie. Pierwszy raz strach omal mnie nie zabił, a może prędzej zrobiłby to inny sąsiad z tej samej ulicy, który mnie i mojego kolegę, omal nie zakatował na śmierć. Zaciągnął nas siła na strych, związując nasze ręce w kij i przymocował je sznurem do drewnianej belki stropu, a potem zaczął nas bez opamiętania lać wojskowym, niemieckim pasem ile wlezie po całym ciele i wrzeszczeć, że was Polskie świnie, nędzne bękarty, należałoby wszystkich pozabijać bez litości i jakaż szkoda, że nie udało nam się tego zrobić z wami w czasie wojny. Potem niemal płynnie przeszedł do niemieckiego szwargotu i z tym samym tonem zimnej nienawiści obrzucał nas jakimiś obelgami, których znaczenie mogliśmy sobie bez trudu wyobrazić. A wszystko to dlatego, że będąc małymi dzieciakami, graliśmy w piłkę i w pewnym momencie, nasza płka wpadła na dach jego szopy, i za to omal nas nie zabił. Uratowali nas nasi ojcowie. Potem dowiedziałem się, że ten człowiek, był w czasie wojny żołnierzem Waffen SS. Nigdy nie poniósł za swoje czyny jakichkolwiek konsekwencji. A o tzw ukraińskiej. UPA usłyszałem tego czerwcowego popołudnia po raz pierwszy w życiu i jak miało się okazać, nie po raz ostatni. Mój ociec, który walczył z bandami UPA jako szeregowy żołnierz drugiej armii Wojska Polskiego, znał niemal wszystkich Ukraińców w tym miasteczku i ich ,,zasługi'' w UPA, każdego z osobna. Wiedział o nich i ich przeszłości wszystko, dlatego tak bardzo nas nienawidzono. Ukraińska większość dobrze przyswoiła zalecenie Dmytro Kłaczkiwskiego - Kłym Sawura, że nienawidzić i mordować będziesz, gdy tylko po temu nadarzy się okazja i odpowiedni czas, każdego Lacha, od niemowlęcia w kołysce, aż po starca nad grobem. I to nie zmieniło się u nich po dzień dzisiejszy. Od tamtego dnia minęło już 39 lat, a ja wciąż mam przed swoimi oczami tego banderowca i pamiętam to zdarzenie, jakby miało miejsce zaledwie wczoraj. I nie zapomnę tych mrożących krew w żyłach słów, które wykrzyczał pod naszym adresem do końca mego życia.
Dopiero wiele lat później dowiedziałem się i w pełni
zrozumiałem, co miał na myśli ten banderowiec, który tego pamiętnego,
czerwcowego popołudnia 1977 roku,
wykrzyczał pod naszym adresem z nieskrywaną nienawiścią, że oni tu jeszcze
wrócą i na tych ziemiach ustanowią ich wyśnioną przez Stepana Banderę,
samostijną Ukrainę, a wszystkich polaków wyrżną w pień. Nie były to bynajmniej
jakieś czcze i wydumane słowa bez pokrycia w faktach, rzucone ot tak sobie, na
skutek chwilowego alkoholowego zamroczenia, gdyż już raz taka próba z ich
strony miała miejsce w przeszłości. Dokładnie 69 lat temu. Gdy dobiegała końca
,,Operacja Wisła’’, wiele sotni UPA w pomniejszonych składach osobowych,
zaczęło przenosić się w ślad za przesiedlaną z Podkarpacia, na ziemie północnej
Polski ludnością ukraińską, tj. na Warmię, Mazury, Pomorze, a nawet na Dolny
Śląsk, by tam kontynuować dalej swą zbrodniczą irredentę przeciwko Państwu i
Narodowi Polskiemu.
Krwawe, zbrojne walki trwały na tych terenach z różną
intensywnością od przełomu września i października 1947 do początków 1951 roku,
gdy ostatecznie zostały zakończone rozbiciem wszystkich sotni i bojówek UPA.
Ale to już inna historia.
Jacek Boki
Elbląg 18.05.2016 r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.