niedziela, 15 września 2019

Wiesław Hop - Bieszczadzka opowieść


Publikuję dziś znakomite opowiadanie autorstwa Pana Wiesława Hopa, mieszkańca Birczy, byłego nauczyciela i emerytowanego policjanta, który należy do licznego grona wspaniałych, świecących najjaśniejszym blaskiem polskich mistrzów pióra, choć nieznanych szerokiemu kręgowi rodzimych czytelników, wśród których promuje się wszelkiej maści dyletantów i grafomanów, zaś najlepszych mistrzów słowa, pisarzy i poetów, będących najcenniejszymi klejnotami w koronie polskiej literatury, od dziesiątek lat starannie pomija się w szerokim upublicznianiu i rozpowszechnianiu ich twórczości, która mogłaby w jakikolwiek sposób zagrozić istnieniu obecnego układu władzy, wspieranego przez powolne temuż systemowi oficjalne, zatwierdzone przez rządzących jako ich nadworne, posłuszne ich woli kręgi artystyczne naszego kraju, których panowania na chwilę obecną, nie jest w stanie zachwiać, ani też podważyć żadna licząca się siła.

Pomimo takiego, chorego stanu rzeczy, z jakim mamy do czynienia w tej, jak zresztą i w każdej innej dziedzinie życia i sztuki na dzień dzisiejszy w Naszej Ojczyźnie, przez panujący wszędzie mrok przebija się czasem światło nadziei, które rozpraszając ciemność, niesie pocieszenie, dając i umacniając jednocześnie wiarę, na zmianę tego fatalnego położenia w jakim wszyscy wciąż się znajdujemy, na lepsze w najbliższej przyszłości, która może nastąpić w chwili, kiedy najmniej będziemy się takiej przemiany spodziewać.


Opowiadanie, które dziś publikuję, noszące tytuł:  "Bieszczadzka opowieść", oparte zostało na historii, którą dawno temu opowiedział autorowi jego dziadek, a do której doszło w rejonie Birczy. Autor, pisząc to opowiadanie na konkurs o tematyce bieszczadzkiej, umieścił jednak całą akcję w Baligrodzie, co zresztą nie jest było żadnym błędem, albowiem zarówno w Birczy, jak i w Baligrodzie sytuacja była podobna, jeśli nawet, nie taka sama, a metody działania banderowców identyczne.


,,Bieszczadzka opowieść'' jest jednym z rozdziałów znakomitej powieści Pana Wiesława Hopa, zatytułowanej ,,Przed wyrokiem,, opowiadającej o walkach z bandami UPA w okresie kilku lat po zakończeniu drugiej wojny światowej na Podkarpaciu w obronie Birczy i innych miejscowości Pogórza Przemyskiego. Powieść Pana Wiesława Hopa, trzyma czytelnika w najwyższym napięciu od jej pierwszych stron, aż pod ostatnie zdanie kończące lekturę jego książki. Powieść ,,Przed wyrokiem'', to dosłownie gotowy scenariusz na film o walkach Wojska Polskiego, lokalnych oddziałów polskiej samoobrony i milicjantów ze zbrodniczymi formacjami ukraińskich szowinistów spood znaku OUN - UPA, którego realizacji, gdyby podjął się ktoś taki jak Mel Gibson, byłby to hit kinowy na miarę ,,Przełęczy ocalonych'', i nie ma w tym stwierdzeniu, absolutnie żadnej przesady.

Powieść Pana Wiesława Hopa ,,Przed wyrokiem'' można nabyć, pisząc na adres mailowy:

wieslawhop@gmail.com 

Serdecznie polecam!

Jacek Boki - Elbląg 15 wrzesień 2019 r.




Bieszczadzka opowieść

Władysław Hnat był mężczyzną średniego wzrostu, mocnej postury, w sile wieku i raczej nie uważał się za intelektualistę, bo nie ukończył żadnych studiów. Po maturze wrócił ze Lwowa do rodzinnej wsi, do Baligrodu, bo nie wyobrażał sobie żeby mógł spędzić życie z dala od ukochanych Bieszczad. Przez dziesięć lat pracował w tartaku i prowadził, odziedziczone po ojcu, niewielkie gospodarstwo.

Ale wojna, ta wyrodna matka biednych dzieci, tak jak na wszystkich mieszkańcach tej wielokulturowej, przepięknej krainy, wycisnęła na nim swoje piętno; obnażyła, straszniejsze od piekła, mroczne zakamarki ludzkich dusz i zmusiła do walki o przetrwanie.

Pewnego razu -gdy jeszcze mieszkał w rodzinnej wsi i miał nadzieję, że ta zawierucha, ten płomień nienawiści i głupoty, wzniecony przez hitlerowców w sercach ukraińskich nacjonalistów, biorący swój początek na Wołyniu, o którym tutaj dopiero docierały niepewne wieści, zgaśnie i nie rozleje się na inne tereny – w niedzielę po południu, wracając z cerkwi, przyszedł do niego w odwiedziny najbliższy sąsiad Wasyl, Ukrainiec, z którym od lat żył w przyjaźni, jak z bratem. 

Zasiedli przy stole do herbaty. Przepili, po sąsiedzku, kilkoma kieliszkami doskonałej, pachnącej zeszłorocznym latem, mocnej wiśniówki. Zagryźli kiszonym ogórkiem. A gdy nieco zaszumiało im w głowach, Wasyl powiedział:

- Słuchaj Władek, podobno niektórzy Polacy z naszego przysiółka nie nocują już w domach, tylko kryją się po potokach i lasach, bo boją się, że przyjdą banderowcy i spalą ich wraz z chałupami.

- Trudno się im dziwić! Czasy są niepewne, a i z Wołynia dochodzą jakieś wieści o mordach i podpaleniach.

- U nas tego nie będzie! Żyliśmy w zgodzie od wieków i tak pozostanie! Ja ci to obiecuję, a wiem, co mówię! – Wasyl otarł spocone czoło, od którego, jak od lustra, odbijały mu się, wpadające przez okno do chałupy, promienie gorącego słońca; odgarnął trochę już przydługie, rude włosy i wymownie – prosto i uczciwie - spojrzał w oczy gospodarza – Ty się nie musisz niczego bać! Śpij spokojnie! Nie męcz żony i dzieci! Jesteś dla mnie, jak brat, więc gdyby ci coś groziło, pierwszy bym ci powiedział.

- Też tak uważam! Zawsze byliśmy dobrymi sąsiadami, więc dlaczego dzisiaj miałoby być inaczej? Pewnie, że śpię w domu. Bo gdzie miałbym uciekać? Tutaj się urodziłem i tutaj żyję, tak jak moi przodkowie.

Władysław zachował zimną krew. Nie mrugnął okiem. Nie zmarszczyło mu się czoło i w żaden inny sposób nie dał po sobie poznać, że coś boleśnie zakłuło go w sercu. Możliwe, że Wasyl mówił szczerze; ale jeżeli nie należał do UPA, to skąd mógł wiedzieć, że jego sąsiadowi, który chrzcił dzieci w kościele i szczycił się tym, że jest Polakiem, chociaż nigdy nie wynosił się ponad Ukraińców, nic nie grozi.

Pozostawało tylko dwie możliwości: Pierwsza, mało wiarygodna, oznaczała, że Wasyl jest lekkomyślnym durniem; kierując się uczuciem i pobożnymi życzeniami, obiecuje coś czego nie może dotrzymać. Druga, bardziej prawdopodobna, nasuwała podejrzenie, że już zwąchał się z banderowcami i na czyjeś polecenie przyszedł tutaj, żeby uspokoić i uśpić czujność swojego sąsiada, aby łatwiej można go było osaczyć i zlikwidować. Takie metody banderowcy stosowali we wsiach położonych bardziej na wschód, o czym, na szczęście, Hnat, który często jeździł na jarmarki do Dobromila, już wiedział.

Chcąc pociągnąć sąsiada za język, postawił drugą butelkę. Wasyl jednak się zaciął: Pił chętnie, ale oprócz tego, że na plebanię, do popa, kilka dni wcześniej, przyjechał jego syn, Iwan, który podobno odbył jakieś szkolenie w Trzeciej Rzeszy, z dwoma obcymi mężczyznami, nic więcej nie powiedział.

Władysław wiedział już o nich. Słyszał, że wszyscy trzej chodzą po wsi w oficerkach, z bronią, zupełnie jawnie, jakby byli w zmowie z ukraińską milicją i Niemcami i coś organizują.

Władysław podejrzewał, co to może znaczyć, dlatego był czujny.

- Dobrze mówisz, Władek. Ty jesteś swój człowiek. Dla mnie, jak brat. To i gdzie tobie będzie lepiej. Żyjemy tu razem od pokoleń; da Bóg i dalej tak będzie!

- Dziękuję ci, Wasyl, za odwiedziny i dobre słowo. W dzisiejszych czasach, to bardzo ważne.

Władysław pożegnał sąsiada. Ale pomimo, że dzień był piękny, upalny, bezwietrzny i – przy niedzieli – cichy jak makiem zasiał; i w głowie mu szumiało od wypitej wódki, nie położył się w sadzie na popołudniową drzemkę. Długo chodził i dumał.

Wieczorem, gdy pomarańczowo złociste słońce, zapowiadające na najbliższe dni upalną, słoneczną pogodę, skryło się za horyzontem i pierwsza szarówka opadła na ziemię, po wieczornym udoju, powiedział do żony:

- Słuchaj Joasiu, nie będziecie dzisiaj spać w domu. Po kolacji zabierzesz dzieciaki i pójdziesz do wsi, do twojej siostry. Przemknijcie się potokiem, tak żeby z sąsiedztwa nikt was nie zauważył. Andrzej jest Ukraińcem, ale to honorowy człowiek. Nie zdradzi. A w razie czego..., u niego, nie będą was szukać.

Po wyjściu żony i dzieci siedział długo na progu chałupy. Przed północą wyjął ze schowka w stajni, spod mościny konia, karabin, który ukrył tam jeszcze w trzydziestym dziewiątym roku, gdy wrócił z wojny i tylnym wyjściem, zatrzaskując za sobą drzwi, wymknął się w głuchą, ciepłą noc.


Usiadł na ławce, pod lipą i czuwał. Ale po pewnym czasie zasnął. Obudziło go dalekie ujadanie psów. Przestraszony zerwał się na równe nogi, gdyż wydawało mu się, że drogą od strony wsi nadchodzą jacyś ludzie, ale nikt się nie pojawił.

„Tutaj nie mogę zostać! Jeżeli zasnę, a oni przyjdą, to już po mnie!” – pomyślał i przeniósł się w rosnącą na pagórku, przy łanie żyta, dorodną kępę dzikiej róży. Tam położył się na ziemi i nasłuchując przeleżał do rana. Na szczęście nic się nie wydarzyło. W ten sposób warował jeszcze przez dwie kolejne noce, ale jego trud i rozwaga nie poszły na marne.

Trzeciej nocy, nad ranem, gdy we wsi zapiały już pierwsze koguty, a daleko na wschodzie, nad lasami od strony Górzanki niebo, nieśmiało jeszcze, rozpaliło się pierwszymi smugami porannej zorzy; a on zaczął już wyrzucać sobie, że przez swoją podejrzliwość, zmusił żonę i dzieci do tułania się po obcych chałupach, usłyszał, dobiegające z daleka, po rosie, odgłosy zbliżających się ludzi.

Skrzypnęła bramka. Było ich czterech, widocznych dobrze w srebrzystej poświacie gasnącego księżyca. Prowadził Wasyl. Za nim szedł syn popa, a dalej dwaj obcy mężczyźni w oficerskich butach.

Pies nie zerwał się od budy, nie ostrzegł gospodarzy, nie zaszczekał i nie rzucił się na intruzów z wyszczerzonymi zębami. Kilka dni wcześniej Wasyl zwabił go do własnej stodoły, zabił jednym uderzeniem siekiery i zakopał w gnoju za oborą.

Otoczyli dom, stając tak, aby nikt nie mógł się wymknąć. Iwan i dwaj obcy zdjęli karabiny z pleców, a Wasyl, z siekierą w ręku, podszedł do okna i głośno zastukał w szybę.

- Michał, to ja! Wasyl! Otwieraj szybko! Szkoła się pali! – skłamał, gdy nie było reakcji na łomotanie. Ale ze środka nikt mu nie odpowiedział.

Wtedy Iwan wyjął z cholewy buta długi nóż, podważył nim ramę i okno odskoczyło.

- Właź do środka i zobacz, co się tam dzieje! – rozkazał.

Wasyl wszedł. Przez chwilę go nie było, a gdy wrócił i zgrabnie wygramolił się na zewnątrz, jakby zakłopotany, powiedział:

- Nikogo nie ma!

- Jak to nie ma? – obruszył się Iwan. A zrobiłeś tak, jak cię uczyłem?

- Pewnie, że zrobiłem! Jakże by inaczej. Byłem u niego w niedzielę i powtórzyłem wszystko, słowo w słowo. Ale on nie taki głupi, jak my mądre. Musiał coś przewąchać i zwiał.

- Nie ucieknie nam – powiedział jeden z obcych. Sądząc po głosie i sposobie w jaki to zrobił, musiał to być ktoś ważniejszy od Iwana. – Wracamy spać! Jutro przed nami długa droga. A z nim pohulamy sobie za tydzień albo dwa, gdy znowu tu wrócimy. Będzie wisiał , obdarty ze skóry, na tym drzewie. A ty, Wasyl, pilnuj się! Dobrze udawaj przyjaciela Lachów i rób co do ciebie należy! Bo wiesz, co czeka tych, którzy nas zdradzają...

Wasylowi ścierpła skóra. Dzisiaj, krwią sąsiada, miał przypieczętować swoją przynależność do UPA. Czuł, że zawalił swoje pierwsze zadanie. Właśnie został wyznaczony na kuszczowego, do którego należało zbieranie informacji, prowiantu, przygotowywanie kryjówek i schronów oraz organizacja pomocniczego oddziału z miejscowych ludzi, który w razie potrzeby, w nocy, miał wspierać w akcjach kadrowe sotnie UPA, które z Wołynia planowano przerzucić w te rejony, a w dzień pracować na roli i udawać spokojnych gospodarzy.

Władysław Hnat obserwował ich z ukrycia. Widział, jak otaczają dom, wywarzają okno i jeden z nich włazi do środka. Słyszał, co mówili... I mógł ich wystrzelać, jak kaczki, gdy kurząc cygary, przechodzili obok jego kryjówki. Ale nie zrobił tego.

Jeszcze tego samego dnia wyniósł się z rodziną w bezpieczniejsze miejsce. I w tajemnicy przed Niemcami, wraz ze szwagrem Andrzejem, Ukraińcem, który do niego dołączył, zabrał się do organizacji pierwszej w tej okolicy samoobrony.


Po kilku latach od zakończenia wojny - gdy wreszcie rząd w Warszawie obudził się, i aby nie dopuścić do całkowitej eksterminacji Polaków, przesiedlił, wspierającą UPA ludność ukraińską na ziemie zachodnie; rozgromił bandy i zaprowadził porządek na tej prastarej polskiej ziemi - Władysław Hnat, wraz ze szwagrem Andrzejem, powrócił do rodzinnej wsi, zamienionej przez banderowców, tak jak całe Bieszczady w olbrzymie pogorzelisko. Razem odbudowali swoje spalone domy i zamieszkali w nich z ocalałymi od zagłady rodzinami.

Wasyl, natomiast, nie odpowiedział za swoje czyny. W ramach operacji „Wisła”, został wywieziony w okolice Bolesławca. Tam otrzymał od rządu dwudziestohektarowe gospodarstwo z pięknymi, wyposażonymi w prąd elektryczny zabudowaniami i wszystkim, co trzeba, aby mógł rozpocząć nowe, dostatnie życie. Nic więc dziwnego, że szybko się wzbogacił i wykształcił dzieci. Nie potrafił jednak wyprzeć z pamięci Baligrodu i Bieszczad i serce w nim skowyczało z żalu i tęsknoty. Bo ma w sobie ta kraina coś takiego – jakieś niesamowite piękno - jakąś magię i urodę, która sprawia, że kto raz zobaczył te góry, połoniny, szerokie, lesiste doliny, wpadające do Sanu, pełne ryb, szemrzące tajemniczo, bystre potoki; te skąpane w chmurach wioski i rozrzucone pomiędzy nimi, jak perełki, bieszczadzkie miasteczka, nie może o niej zapomnieć.

Po trzydziestu latach, gdy już wiedział, że nic mu nie grozi, zdobył się n a odwagę i wreszcie wybrał się w podróż do krainy swojej młodości. Przyjechał do Baligrodu drogim, terenowym samochodem. Postawił go na rynku i skrajem lasu, dawnymi ścieżkami, niczym wytrawny grzybiarz, ruszył w kierunku przysiółka, w którym dawniej mieszkał. Gdy dotarł na miejsce, na obrzeżu zagajnika, tak, aby od wsi nikt nie mógł go zobaczyć i rozpoznać, rozłożył składane krzesełko i z ukrycia, zza starego dębu, długo obserwował dwie stare jabłonie i omszałą gruszę, które rosły na środku szerokiej, pustej łąki. Miał ochotę wstać, podejść tam i po kolei objąć je rękami, ale nie zdobył się na to. Coś go powstrzymywało. Może obawiał się, że z oddalonych o dwieście metrów zabudowań, wyjdzie mu na spotkanie dawny sąsiad, Władysław Hnat, którego kiedyś nazywał swoim bratem.





Wiesław Hop
– pisarz i publicysta (Warszawski Oddział Związku Literatów Polskich)

Urodził się w roku 1963 w Birczy, w powiecie przemyskim, gdzie mieszka. Jest żonaty i ma troje dzieci. Uczył się w Liceum Ogólnokształcącym w Dynowie i na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Rzeszowskiego. Był nauczycielem, a w latach 1989 – 2010 policjantem. Przez ostatnie trzynaście lat służby pełnił funkcję Komendanta Komisariatu Policji w Birczy.




Od trzydziestu lat pisze opowiadania, które były publikowane w wielu czasopismach i wyróżniane w konkursach literackich, a od 2010 r. także powieści. Jego powieści wzbudzają emocje i zainteresowanie czytelników, a także są dobrze oceniane przez znawców literatury. Ponadto jest jednym z redaktorów kwartalnika „Łowiec Galicyjski” oraz publikuje w innych czasopismach, w tym w miesięczniku „Brać Łowiecka”. Prowadzi także własnego bloga  http://opowiadania-wspolczesne.blogspot.com  oraz stronę na Facebooku  https://www.facebook.com/wieslawhopZLPO.Warszawa/.



Dotychczas wydał 5 powieści:



1. Powieść obyczajowa „Poranek pełen nadziei”, Wyd. Nowy Świat, W-wa 2011 (e-book).

II wyd. pap., Wydawnictwo Pozpisani.pl., W-wa 2015.

2. Powieść kryminalna „Spacer ze śmiercią”, Wydawnictwo Pi, W-wa 2012.

3. Powieść obyczajowa „Wbrew woli”, Warszawska Firma Wydawnicza 2013.

4. „Przed wyrokiem”, LSW w Warszawie, 2016r. - powieść obyczajowa z wątkiem sensacyjnym, wydanie II w 2018r..

5. „O północy w Bieszczadach”- powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, LSW, W-wa 2019.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.