Wołyń wyklęty. 7 kłamstw o ludobójstwie OUN-UPA.
Polskojęzyczni politycy i dziennikarze, którzy negują lub minimalizują zbrodnie ukraińskich nacjonalistów albo przypisują je Rosjanom bądź też głoszą, że to nie jest dobry czas (aby szczerze pomówić o bandytyzmie OUN-UPA) – wszyscy oni są mentalnym pomiotem komunistycznych propagandystów, ongiś zakłamujących rzeź katyńską wedle identycznego wzorca.
Kłamstwo pierwsze: Żołnierze, nie bandyci
O czasach komuny można powiedzieć jedną rzecz dobrą – bandytów UPA nazywano wtedy zwyczajnie bandytami. Dziś co rusz wyskakuje jakiś zgorszony esteta, dla którego takie określanie sprawców zarzynania dzieci, wyłupywania im oczu czy wbijania na pal to relikt komunistycznej propagandy. Przed laty śp. profesor Paweł Wieczorkiewicz przykładnie zdruzgotał ów sposób myślenia. Wskazał, że UPA była organizacją przestępczą nie dlatego, że walczyła przeciw Polakom, ale ponieważ 90 do 95 proc. jej ofiar było cywilami.
Rzeczywiście, zabijanie bezbronnych stanowiło modus operandi wszelkich formacji zbrojnych OUN. W 1939 roku ukraińskie bojówki nie odniosły spektakularnych sukcesów w bojach z Wojskiem Polskim, podobnie jak w roku 1941 „grupy marszowe OUN” nie epatowały męstwem w spotkaniach z Armią Czerwoną; za to w obu przypadkach ochoczo wybijano cywilów. Na Ukrainie sowieckiej w pierwszych „powojennych” ośmiu latach (do 1953 roku) UPA zgładziła 30 676 osób, z tego zaledwie 8340 żołnierzy i milicjantów. Podobne wyliczenia przedstawił polsko-ukraiński historyk Jarosław Syrnyk odnośnie do powiatu leskiego (lata 1944-1947) – spośród 800 zabitych tam przez UPA na ludność cywilną przypadło aż 600 ofiar.
Prawdziwie szokujące są proporcje uśmierconych polskich cywilów i wojskowych na Wołyniu oraz w Małopolsce Wschodniej w latach 1943-1944. W klasycznym dziele o ludobójstwie na Wołyniu Ewy i Władysława Siemaszków wyliczono, że wśród 60 000 zamordowanych wołyńskich Polaków zaledwie paruset zginęło z bronią w ręku. Wiedząc to możemy lepiej ocenić naszych estetów, oburzających się na nazywanie UPA bandytami.
Kłamstwo wtóre: Nie ten czas
Każdy, kto dorastał w PRL, miał wątpliwą przyjemność wysłuchiwania wynurzeń partyjnych funkcjonariuszy dowolnego szczebla, bajdurzących o odpowiedzialności Niemiec hitlerowskich za Katyń. Bywało jednak, szczególnie u schyłku komuny, że niektórzy z owych złotoustych łgarzy potrafili przyznać półgębkiem, że z tym Katyniem przecież wszyscy wiemy, jak było. Jednakowoż (prawili łgarze, przybierając pozę zatroskanych mężów stanu) jeszcze za wcześnie głośno o tym mówić, jako że wróg nie śpi. Przecie dookoła czyhają hordy obcych agentów tudzież imperialistów, gotowych zaatakować nasz ukochany kraj! Dlatego właśnie nie możemy ulegać prowokacjom, godzącym w nasze sojusze (tu boleściwy ton łgarzy przechodził w pryncypialną nieugiętość); dlatego jeszcze nie czas, jeszcze nie ta pora, by porozmawiać o tych tragicznych wydarzeniach…
Czyż nie brzmi to znajomo dla obserwatorów dzisiejszej dyskusji „wołyńskiej”? Komunizm upadł, ale mentalność partyjnych poprawiaczy historii okazała się ponadczasowa.
Kłamstwo trzecie: Słowa czyli Orwell po polsku
Wspomniane tragiczne wydarzenia to eufemizm ukuty w PRL na określenie mordów popełnionych przez funkcjonariuszy reżimu. Oficjalnie „władza ludowa” nie mogła popełniać zbrodni, skądże znowu, ale dochodziło do tragicznych wydarzeń i tragedii. Mieliśmy więc tragiczne wydarzenia w Poznaniu i na Wybrzeżu, tragedię w kopalni „Wujek” i tak dalej.
Współcześni kłamcy podchwycili tę manierę. Piszą o tragicznych wypadkach na Wołyniu oraz wołyńskiej tragedii (chyba chodzi o to, żeby niewyedukowana historycznie tłuszcza myślała, że na tym Wołyniu wydarzyła się kiedyś powódź albo trzęsienie ziemi). Furorę zrobiło enigmatyczne określenie antypolska akcja UPA. Mnie doprowadził do szału pewien utytułowany profesor historii, który obwieścił wszem wobec, że w 1943 roku na Wołyniu UPA rozpoczęła walki partyzanckie z Polakami.
Głęboko niesmak pozostawiły po sobie zacięte spory w polskim Sejmie o użycie słowa ludobójstwo w rocznicowych uchwałach (część parlamentarzystów wyrażała troskę, że tak ostre sformułowanie urazi delikatne uczucia Ukraińców). W 2003 roku posłowie przyjęli zdumiewające „Oświadczenie”, w którym przeprowadzona z premedytacją wielka akcja ludobójcza OUN-UPA została zrównana z przypadkami polskich odwetów, podejmowanych tu i ówdzie przez lokalnych komendantów. Tragedii Polaków mordowanych i wypędzanych z ich miejsc zamieszkania przez zbrojne formacje Ukraińców towarzyszyły również cierpienia ludności ukraińskiej – ofiar polskich akcji zbrojnych. Była to tragedia obu naszych narodów – mogliśmy przeczytać.
Kiedyś myślałem, że właśnie w tym momencie polscy politycy osiągnęli ostateczną granicę podłości. Po latach zrewidowałem ów pogląd, gdy obserwowałem inicjowanie przez Kaczyńskiego, Tuska i Dudę banderowskich pozdrowień (Sława Ukrainie – herojom sława!) czy pamiątkowe fotki Niedzielskiego i Błaszczaka na tle czerwono-czarnych barw. Na polu upokarzania własnego kraju nadwiślańscy plenipotenci wykazują się ogromną kreatywnością.
Kłamstwo czwarte: Baćko nasz Bandera
Komuna miała swoje okresy błędów i wypaczeń, wynikające
rzekomo nie z ideologii, a z czynnika ludzkiego. Niby ustrój był
świetlany, ale stało się nieszczęście, bo do władzy dorwał się
psychopata Stalin. Ale któż był konkurentem Stalina? Toż
Bronstein-Trocki, obu zaś wywindował na szczyty Lenin. W czym
przejawiała się wyższość moralna Bronsteina nad Dżugaszwilim? Całe to
towarzystwo miało ręce umazane krwią.
Podobnie dziś trwają poszukiwania banderyzmu z ludzką twarzą. – No dobrze, Szuchewycz czy Klaczkiwski byli rzeźnikami – zgadzają się łaskawie piewcy pojednania. – Ale czym wam zawinił Bandera?
Dopóki tak idiotyczne pytanie stawiały jakieś pętaki, można było
kwitować je wzruszeniem ramion. Ale bakcyl rezuńskiego rewizjonizmu był
zaraźliwy. Naprawdę zdębiałem, kiedy z usprawiedliwianiem Krwawego
Stiepana pospieszył mecenas Jan Olszewski, były premier. Pouczył on Polaków, że Bandera popełnił jedno przestępstwo przeciw Polsce, zaś z ludobójstwem UPA nie miał nic wspólnego, bo od roku 1941 Niemcy więzili go w obozie w Sachsenhausen.
(Takich rozgrzeszaczy krwawego Stepana jest dziś wśród poliniaków całe mnóstwo, a szczególnie w środowiskach tzw. narodowców, którzy dzisiaj na wyścigi, nie tyle idą, co wręcz biegną w te pęd, równym krokiem śladami mecenasa Jana O., udzielając z gorliwością prawdziwych neofitów pełnej i bezwarunkowej absolucji piekłoszczykowi Banderze, i pouczając przy tym wszystkich innych mentorskim tonem, że czas już najwyższy skończyć z tak niecnymi i bezpodstawnymi oskarżeniami i w końcu, by sprawiedliwości dziejowej stało się w pełni zadość, również odmitologizować raz na zawsze jego postać z przypisywanych mu niegodziwych win, sprawstwa kierowniczego ludobójstwa Polaków na Wołyniu, no bo w tym czasie on bidulek nieszczęsny, przeca siedział w Sachsenchausen, znosząc straszliwe katusze z niemieckich rąk. I choć w rzeczywistości, nigdy na oczy nawet nie widział od wewnątrz tego obozu, to i tak z całą pewnością, nie mógł mieć nic wspólnego z tragedią polskiej ludności Wołynia. No bo jakże, on niewinny cherubinek, czysty jak ta krystaliczna łza, mógłby kiedykolwiek mieć z tym wszystkim jakikolwiek związek? Toż sama myśl o czymś podobnym się nie godzi, bo to postępek już w samym swoim zamyśle, jest niecny i niegodziwy, a i ruską onucą pachnie z daleka i kagiebistą Putinem w jednym. Dlatego naszemu Stepanowi, musimy za tak niesprawiedliwe pomówienia, tak straszny i bezpodstawny osąd, jak najszybciej, po tysiąckroć wynagrodzić, a swoje własne głowy posypać popiołem i spojrzeć w lustro, czy to aby w naszych własnych oczach nie tkwi czasem to źdźbło, przesłaniające nam tą oczywistą, oczywistość, o wręcz przezroczystej i nieskazitelnej, niewinności naszego największego heroja bratniej Ukrainy. - dopisek J.B.)
Owym jednym przestępstwem miał być, wedle pana mecenasa,
zamach na ministra Pierackiego w 1934 r. Tylko że, poza Pierackim, z
rozkazów Bandery uśmiercono jeszcze przynajmniej dwanaście osób. W
świetle prawa przestępstwem było przewodzenie organizacji
terrorystycznej, jak i działania na rzecz oderwania fragmentu obszaru
Rzeczypospolitej. Właśnie za te liczne przestępstwa sąd wymierzył
Banderze karę śmierci – niestety, nieodmiennie pobłażliwe w takich
przypadkach państwo polskie ocaliło go przed stryczkiem.
W roku 1941 Bandera współorganizował rozmaite formacje
paramilitarne – „grupy marszowe OUN”, batalion „Nachtigall”, milicję
„Sicz” i inne, które po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej ochoczo
masakrowały Polaków i Żydów. Tylko podczas niesławnych „Dni
Petlury” w lipcu 1941 roku na ulicach Lwowa naliczono dwa tysiące
trupów. Gdy Bandera pokłócił się z niemieckimi pryncypałami, w
następnych latach działania ludobójcze realizowali jego współpracownicy,
których wódz wychował w nienawiści do Lachów, Moskwy i Żydów.
Kłamstwo piąte: Ruscy agenci
Nie tylko komuniści traktowali historię jako poręczną kłonicę do
okładania oponentów. Skoro Katyń był kiedyś przypisywany Niemcom, to
czemuż zbrodniami UPA nie obciążyć Sowietów (bądź „Rosjan”)?
Pojawiające się tu i ówdzie stwierdzenie, że ludobójstwo wołyńsko-małopolskie przeprowadziło NKWD przebrane za UPA
było tak beznadziejnie głupie i łatwe do obalenia, że mało kto odważył
się na tak ostentacyjną kompromitację. Pewną popularność, szczególnie
wśród osób skłonnych do teorii spiskowych, zdobyła teza o rosyjskiej prowokacji. W 2008 roku Bronisław Komorowski, podówczas marszałek Sejmu RP, udzielił wywiadu „Rzeczpospolitej”, opatrzonego wymownym tytułem: Za Wołyń odpowiadają Sowieci. Pięć lat później „Gazeta Wyborcza” odpaliła wytwór Mirosława Czecha (posła UD i UW, członka władz Związku Ukraińców w Polsce): Jak Moskwa rozpętała piekło na Wołyniu. Po kolejnych trzech latach ówczesny minister obrony Antoni Macierewicz pozwolił sobie na uwagę: Prawdziwym
wrogiem, który rozpoczął i który użył ukraińskich sił
nacjonalistycznych do tej straszliwej zbrodni ludobójstwa, jest Rosja.
To tam jest źródło tego straszliwego nieszczęścia.
Interesujące jest obserwowanie takich przypadków, kiedy
prominentne postacie z (podobno) zwaśnionych obozów politycznych,
niespodziewanie prezentują zadziwiającą zbieżność poglądów, łżąc w
zgodnym chórze ponad podziałami. Ale teza o moskiewskiej prowokacji nie
przyjęła się, z dwóch powodów. Po pierwsze rzetelni historycy nie
znaleźli na nią dowodów. Po wtóre – gadanie, że UPA była sterowana przez
Sowietów wywołało wzburzenie na… Ukrainie. I trudno się temu dziwić –
gdyby twierdzenie potraktować na serio, stanowiłoby srogie oskarżenie
względem dzisiejszych elit politycznych Kijowa. Skoro stawiają pomniki sowieckiej agenturze – to pewnikiem sami są agentami! To zaś oznaczałoby, że PO, PiS, GazWyb i Związek Ukraińców w Polsce wspierają agenturę Kremla…
Kłamstwo szóste: Łzy Mariupola
Sprytnym zabiegiem lewicowej propagandy na całym świecie było
„przykrywanie” Katynia poprzez podkreślanie cierpień narodów ZSRS
podczas II wojny światowej. W Polsce udawało się to średnio – każdy
normalny człowiek szczerze współczuł głodzonym mieszkańcom Leningradu
albo rodzinom z chutorów palonych przez niemieckich Europejczyków, czemu jednak miałby traktować ulgowo Stalina i siepaczy z NKWD?
Dziś dyskusje o OUN mają być zniwelowane przez obecną wojnę toczącą się na Ukrainie. Doświadczył tego pan Wojciech Cejrowski, gdy na antenie Radia Wnet w kwietniu 2022 roku postulował, że Polska powinna wymusić na naszym sąsiedzie stosowne ustępstwa: Teraz
jest najbardziej właściwa chwila. Skoro Ukraina jest w ogniu, to możemy
od nich zażądać jasnego stanowiska: – Jesteście w Europie czy jesteście
w Azji? Czy potępiacie przybijanie mężczyzn do ściany stodoły, żeby
obserwowali, jak gwałcone są żony i córki? […] Kaczyński pojechał do Kijowa i nie zająknął się ani słowem o Wołyniu. A groby wyją!.
Cejrowskiemu dał odpór nie byle kto, bo Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Poza powtarzaniem mantry, że o Wołyniu można porozmawiać wtedy, kiedy będzie na to pora, pouczył także, że Bandera jest bardziej skomplikowany, a
przypominanie tej rzezi jest na rękę Rosjanom. Zdaje się, że to
ostatnie było dlań najistotniejsze. Jak ulał pasowała tu kwestia Romana Dmowskiego sprzed ponad stu lat: Bardziej Rosji nienawidzicie niż Polskę kochacie.
Pan Skowroński podkreślił cierpienia spowodowane obecną wojną,
posuwając się do stwierdzenia, że w samym Mariupolu Rosjanie wymordowali
50 do 100 tysięcy Ukraińców. Ciekawe, skąd pan redaktor
wytrzasnął owe liczby? Wiele miesięcy później, w lutym roku 2023, po
roku działań wojennych, ONZ potwierdziła śmierć jedynie 8000 cywilów na
obszarze całej Ukrainy, najczęściej z powodu wzajemnych ostrzałów
artyleryjskich. Kiedyś powstaną prace naukowe na temat rzetelności
mediów podczas obecnej wojny – i nie wątpię, będą to prawdziwe księgi
hańby.
Proszę mnie nie zrozumieć źle. Osiem tysięcy cywilów zabitych na
Ukrainie w ciągu roku to straszna tragedia. Jednak tylu samo zginęło w
Iraku podczas pierwszych sześciu tygodni amerykańsko-brytyjskiej inwazji
w roku 2003, co nie wywołało specjalnego poruszenia polskich mediów. Podobna liczba Polaków poniosła śmierć na Wołyniu w kilka godzin, w Krwawą Niedzielę 11 lipca 1943 roku.
Kłopot w tym, że „nasi” dziennikarze na ogół nie mają pojęcia o wojsku,
nie odróżniają ofiar działań wojennych od ofiar zbrodni, szastają
pojęciami nie znając ich definicji (ludobójstwo to dla nich po prostu
duża liczba trupów).
Polacy na Wołyniu nie zginęli przypadkiem, dlatego że na ich dom
spadła rakieta, bo mieszkali za blisko bazy wojskowej albo ktoś im
ustawił armaty na podwórku, czyniąc z obejścia cel uprawniony. Ani
ponieważ jacyś żołnierze zamienili ich domostwa w fortece, które
przeciwnik uparł się szturmować, bo zwaśnione strony wybrały sobie ich
wieś czy miasto na pole bitwy. Nie zginęli nawet dlatego, że w tej czy
innej armii trafił się zwyrodnialec albo osoba z zaburzeniami
psychicznymi bądź chłopak zwyczajnie przerażony grozą wojny i
strzelający na oślep dookoła.
Nie, Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej mordowano na zimno, z premedytacją. Cechą ludobójstwa jest jego intencjonalność. Ludobójstwo to nie bitewny amok, to działanie zaplanowane. W
przypadku wbijania ludzi na pal, przerzynania ich piłami, wbijania im
gwoździ w czaszkę, wypruwania wnętrzności – nie sposób mówić o
przypadkowych ofiarach wojny.
Kłamstwo siódme: Wczoraj i dziś
Gdy już nie staje argumentów, wybielacze banderowców mówią, że to
było dawno. Że nie ma sensu spierać się dziś o sprawy sprzed 80 lat.
Jednak pomniki Bandery i Szuchewycza to nie dawne zamierzchłe
dzieje. Podobnie jak zadeptywanie mogił pomordowanych Polaków, dekrety o
konieczności wychowania ukraińskiej młodzieży w kulcie zbrodniarzy,
tłumy fanatyków maszerujących z pochodniami i skandujących swe
uwielbienie dla UPA i SS-Galizien. Nie 80 lat temu, ale w kwietniu 2022
roku aż 71 proc. Ukraińców deklarowało swój „pozytywny stosunek” do
OUN-UPA. Jak nasi macherzy od „polityki wschodniej” wyobrażają sobie sąsiedztwo z narodem wychowanym w kulcie morderców?
Mnie przypomniał się inny sondaż, przeprowadzony w naszym kraju w
roku 2008. Zaledwie 31% Polaków wiedziało, kto padł ofiarą zbrodni
wołyńskiej, tylko 14% poprawnie wskazało sprawców (19% było przekonanych
o winie Rosjan!). Tubylczy politycy i dziennikarze głównego ścieku
winni być z siebie dumni. Podobno coś zmieniło się od tego czasu, ale
niby dlaczego przeciętny człek ma być wyedukowany lepiej niż
reprezentanci narodu?
Wszyscy mogliśmy oglądać na ekranach telewizorów, jak w Warszawie fetowano prezydenta Ukrainy. Na tę okazję Wołodymyr Zełenski nie założył bluzy ze zwykłym ukraińskim tryzubem, w jakiej spotykał się choćby z amerykańskimi politykami. Nie, wystąpił we wdzianku, na którym tryzuby
były specjalnie wystylizowane, ze środkowym ostrzem przybierającym
postać miecza. Jest to plagiat godła Organizacji Ukraińskich
Nacjonalistów, a następnie (od 1940 roku) jej frakcji melnykowskiej
(OUN-M) – tej, co do końca dochowała wierności Hitlerowi. Tak wystrojony
Jego Ekscelencja stanął w centrum Warszawy – miasta ongiś spalonego przez Grupę Korpuśną Ericha von dem Bacha, który miał w swych szeregach także oddziały melnykowców!
I co? Nikt nie podszedł do prowokatora, by zerwać mu kryptonaziolskie
naszywki. Dostojnego gościa powitały radosne facjaty nadwiślańskich
klaunów.
Podczas wystąpienia na Zamku Królewskim Zełenski zwrócił się do zgromadzonych, inicjując banderowskie hasło Sława Ukrajini – herojom sława!. Znowu odpowiedzią była klaka. Czekałem zaciekawiony, czy imć Wołodymyr nie ryknie teraz gromko: Sieg heil!,
coby uczcić patriotyczne zaangażowanie ukraińskich wachmanów z
Treblinki i Sobiboru. Jakoś się powstrzymał, może przez wzgląd na
żydowskich przodków. Jednak nie wątpię, że gdyby tak uczynił, przyjazne
uśmiechy na twarzach polskich polityków stałyby się jeszcze szersze, zaś
szczebiot dziennikarzy jeszcze radośniejszy.
Glosa: Nam mówić nie kazano
Jeśli władze państwa ukraińskiego chcą stawiać na pomnikach
przestępców, jeżeli od wielu lat szantażują nas brakiem zgody na
ekshumacje pomordowanych – to jest to ich (anty)cywilizacyjny wybór.
Dodajmy do tego bieżące „dowody przyjaźni”, jak kłamstwa w sprawie
ostrzału rakietowego Przewodowa, blokowanie polskich pociągów i tirów,
przestępczy eksport tzw. zboża technicznego itd., itp.
Wypadałoby te fakty uznać, nazwać je po imieniu, po czym podjąć
adekwatne działania. Jak słusznie zauważył przywołany tu pan Cejrowski,
Polska ma dziś wszystkie narzędzia, pozwalające na wyegzekwowanie
naszych racji. Już dawno ktoś mądry napisał, że wystarczyłoby ogłosić
konieczność czasowego zamknięcia lotniska w Rzeszowie, choćby „ze
względu na pilne prace remontowe”, a ukraińscy dyplomaci gięliby się w
pokłonach, spiesząc na wyścigi do załatwiania kwestii spornych. Ale tak
się nie stanie.
Niestety, polscy politycy to w głównej mierze stado trzęsących
portkami niedołęgów o zacięciu masochistycznym, za to z szerokim gestem
do rozdawania nieswoich pieniędzy, niczym pokraczna karykatura Świętego
Mikołaja. Zaś dziennikarze mediów głównego nurtu od lat specjalizują się
w pudrowaniu ekskrementów.
Postscriptum: Słodko-gorzki czyli samotność zdradzonych
Od lat powtarzam, że jest grupa szczególnie poszkodowana obrzydliwym pojednaniem między ukraińskimi spadkobiercami zbrodniarzy a polskojęzycznymi zaprzańcami.
Nigdy dość wspominania uczciwych Ukraińców, odrzucających kult Bandery i SS-Galizien. Niegdyś mordowano ich bezlitośnie jako zdrajców nacji. Dziś są piętnowani jako rzekoma piąta kolumna Putina i ruscy agenci.
A przecież to oni mogliby stać się fundamentem prawdziwego
porozumienia. Niestety, polityczna „Warszawka” odwróciła się do nich
plecami.
Ktoś przekazał mi relację z pewnej rzymskokatolickiej parafii na
zachodzie Ukrainy. W ubiegłym roku osiedliła się tam gromada uchodźców
ze wschodu, wiernych obrządku greckiego. Po jakimś czasie wydelegowali
oni swych przedstawicieli na rozmowę z miejscowym proboszczem.
– Nie ma ksiądz nic przeciw temu, że będziemy przychodzili do waszego kościoła? – zagaili.
– Ależ… Zapraszam! Jednakowoż tutaj, zaraz obok, stoi cerkiew. Czemu tam nie idziecie? – zdumiał się kapłan.
– Proszę księdza – wyjaśnili mu. – Tam wiszą flagi banderowców.
My nie będziemy modlić się w świątyni, w której czci się morderców!
Ktoś może uznać, że w tej krzepiącej opowieści tkwi spora łyżka
dziegciu. Wiedza historyczna owych zacnych Rusinów wcale nie była owocem
jakiejś kampanii informacyjnej prowadzonej przez państwo polskie. Nie,
ci ludzie wyznali szczerze, że prawdę o zbrodniczości Bandery i UPA
poznali z… rosyjskiej telewizji. Przypuszczam, że taki redaktor
Skowroński byłby tym wielce zgorszony…
Podkreślmy z szacunkiem ogromną odwagę, jaką mieć trzeba, by
otwarcie wystąpić przeciw oficjalnemu kultowi państwowemu, i to w kraju
ogarniętym wojną. W kraju, w którym osoby posądzone o „zdradę”
neobanderowcy z Prawego Sektora katowali na śmierć albo palili żywcem.
Poziom męstwa i godności tych prostych Ukraińców wydaje się całkowicie
nieosiągalny dla pełniących obowiązki Polaków włodarzy Kraju nad Wisłą.
Andrzej Solak
Źródło:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.