niedziela, 2 lipca 2017

O honor mordercy

Publikuję cykl kilku znakomitych artykułów dr. Jacka Wilczura, najmłodszego żołnierza zgrupowania majora Jana Piwnika - ,,Ponurego''. Łowcy niemieckich, litewskich nazistów i ukraińskich banderowców spod znaku OUN-UPA i SS Galizien

Publikuję pierwszy (wywiad) z cyklu kilku artykułówł autorstwa jednego z dwóch, obok śp. profesora Edwarda Prusa, największych polskich znawców tematyki niemieckiego, a w szczególności ukraińskiego ludobójstwa na Narodzie Polskim dr. Jacka Edwarda Wilczura. Łowcy niemieckich, litewskich i ukraińskich zbrodniarzy wojennych okresu Drugiej Wojny Światowej. Jedynego Polaka, który sam z narażeniem życia prowadził śledztwo przeciwko ukraińskiemu wachmanowi SS z obozów Sobibór i Treblinka II - Iwanowi Demianiukowi zwanego Iwanem Groźnym, który następnie zeznawał przeciwko temu ludobójcy na jego procesie przed sądem w Jerozolimie, za co ukraińska OUN wydała na niego wyrok śmierci, który raz spróbowała nawet wcielić w życie na początku 1989 roku, próbując zamordować dr. Wilczura przy pomocy trucizny.


Osobiście gromadzę obecnie materiały dotyczące 32 ukraińskich wachmanów SS z formacji tzw. ,,Czarnych krukow'', którzy pełnili służbę w podobozach, niemieckiego, nazistowskiego obozu zagłady KL Stutthof. W swoim domowym archiwum posiadam biogramy wszystkich tych w/w 32 ukraińskich zbrodniarzy i sporo materiału opisującego zbrodnie ludobójstwa, których się dopuścili na więźniach podobozów, w których byli strażnikami. Jest to lektura bardzo zajmująca, a zarazem porażająca. W tym miesiącu będe miał wgląd do jeszcze większej ilości dokumentów dotyczących tych ukraińskich wachmanów SS. Myślę, że opracowanie tego tematu, dotyczącego tylko zbrodni ludobójstwa ukraińskich strażników z tylko tego obozu zajmie mi kilka najbliższych miesięcy.  Łącznie w podobozach, obozu zagłady KL Stutthoff służylo 53 ukraińskich strażników z formacji ,,Czarnych kruków'', jednak do dziś zachowały się akta jedynie 32. Co stało się z pozostałymi, możecie się Państwo chyba łatwo domyślić.
 _________________________________________________________________________


W 1988 uniknął kary śmierci za działalność w obozie zagłady w Treblince. Dziś Iwan Demianiuk staje przed niemieckim sądem. Proces ma wykazać czy Ukrainiec jako członek SS-Sonderkommando w Sobiborze, jest winny zbrodni ludobójstwa. Dr Jacek Wilczur, prowadzący polskie śledztwo, które ponad 20 lat temu doprowadziło do skazania Demianiuka, opowiada dlaczego nie udało się wtedy wykonać wyroku oraz dlaczego ten proces może zakończyć się sukcesem.

Jak doszło do tego, że zajął się Pan sprawą Demianiuka?

Decyzją ówczesnego Ministra Sprawiedliwości i decyzją Dyrektora Generalnego Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, Kazimierza Kąkola, w lutym 1986 roku zostałem wyznaczony na szefa polskiego śledztwa pomocniczego na rzecz prokuratury generalnej Izraela. Po wizycie w tym kraju Kazimierza Kąkola, na szczeblu Ministra Sprawiedliwości Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej zapadła decyzja, że mimo, iż PRL nie ma stosunków dyplomatycznych z Izraelem, zostanie udzielona Izraelowi pomoc prawna. Faktycznie było to śledztwo.

Dyrektor Generalny Głównej Komisji znał mnie od wielu lat. Wiedział o tym, że doktoryzowałem się na Uniwersytecie Warszawskim w zakresie II wojny światowej, wiedział, że znam biegle języki naszych wschodnich sąsiadów, wiedział w końcu, że zajmuję się formacjami i służbami specjalnymi, które uczestniczyły w realizacji zagłady: Niemców, Sowietów, Litwinów i Ukraińców. Po powrocie z Izraela, Kąkol przekazał Ministrowi Sprawiedliwości prośbę Generalnej Prokuratury Izraela. Ze względu na to, że Demianiuk mordował na ziemiach polskich, potrzebne było śledztwo pomocnicze. Dlatego przez pięć lat zajmowałem się tą sprawą na terenie Polski i Izraela.

Dokument z czasów II wojny światowej ze zdjęciem Iwana Demianiuka. Fot.:GettyImages/Flash Press Media

Iwan Demianiuk, żołnierz Armii Czerwonej wzięty do niewoli niemieckiej. Zgłosił się do pomocy SS, skierowany do służby w obozach w Trawnikach, Sobiborze, Treblince i Flossenburgu. Po wojnie uciekł do USA, gdzie w 1958 roku uzyskał obywatelstwo, którego został pozbawiony w 1983 roku. Trzy lata później deportowany do Izraela. Tamtejszy sąd skazał go na śmierć. Wyrok został uchylony pięć lat później przez izraelski Sąd Najwyższy. Dzięki odnalezionym niedawno dokumentom niemiecki Główny Urząd Ścigania Zbrodni Narodowosocjalistycznych wystąpił o ekstradycję Demianiuka. 12 maja 2009 roku Ukrainiec został deportowany do Niemiec, gdzie formalnie został oskarżony o współudział w 27 900 morderstwach. Początek procesu ustalono na 30 listopada 2009 roku.

 Czy to była pierwsza tego typu współpraca?

 W zakresie tak dużego problemu był to pierwszy przypadek formalnej współpracy. Dyrektor Generalny zaproponował mi poprowadzenie tego śledztwa, mając na uwadze, że zajmuję się hitlerowskimi formacjami pomocniczymi. W komisji pełniłem funkcję głównego specjalisty ds. niemcoznawstwa. W tym samym dniu zostałem oficjalnie mianowany szefem pomocy prawnej w tej sprawie dla Prokuratury Generalnej Izraela. Zaczęły się moje wyjazdy na spotkania robocze z grupą izraelskich prokuratorów, zajmujących się tą sprawą. Śledztwo było bardzo pracochłonne, dlatego wyłączono mnie z innych spraw, którymi zajmował się wówczas polski aparat ścigania zbrodniarzy wojennych. W ramach śledztwa trzeba było jeździć na Podlasie do tych wiosek, których ziemie przylegały do terenu obozu zagłady w Treblince. Takich jak: Poniatowa, Wólka Okrąglik oraz wsie nieco dalej położone jak Grądy. Teraz wracam tam często, udzielając wywiadów międzynarodowym stacjom telewizyjnym. Ostatnio z podobną prośbą zwróciła się do mnie na przykład arabska Al-Jazeera.

Jak wyglądały rozmowy ze świadkami?

Kiedy przesłuchiwałem świadków na Podlasiu, żyło ich znacznie więcej. Już wtedy byli to oczywiście ludzie wiekowi. Dziś, kiedy wracam z ekipami telewizyjnymi, oni najczęściej są już niestety zakwaterowani na miejscowych cmentarzach. Żywych pośród nich jest bardzo niewielu. Wiedza o tym, co tam się działo jest przekazywana jednak z pokolenia na pokolenie. Ci młodzi, którzy nie uciekli ze wsi do miasta, znają historię od ojców i dziadków. Trochę ponad dwa tygodnie temu odnaleźliśmy synową Demianiuka. Ukrainiec miał z 16-letnią Polką syna. Byliśmy na jego grobie we wsi Grądy.

A wracając do sprawy śledztwa, wspólnie z jednym z polskich prokuratorów dotarliśmy do tej Polki. Prosiła wówczas tylko o to, żebyśmy nie rozmawiali u niej w domu. Miała już wtedy drugą rodzinę. To był luty, było mroźno. Prokurator wyciągnął z samochodu maszynę, a ja zadawałem jej pytania. W ten sposób powstał protokół. Ona mówiła bardzo do rzeczy, ale w pewnym momencie popłakała się i spytała, czy mogę jej zaręczyć słowem honoru, że nie ujawnię publicznie jej personaliów dopóki ona żyje. Kilka lat temu zmarła.


W jaki sposób poznała Demianiuka i jak to się stało, że się związali?

Ukraińscy wachmani, o czym wiedzieliśmy ze śledztwa, gdy nie mieli służby polegającej na mordowaniu w ośrodku zagłady, wychodzili do pobliskich wsi. Poszukiwali kobiet, bimbru i nabiału. Za usługi płacono kosztownościami, które zabierano Żydom i Żydówkom wchodzącym do komór gazowych. Demianiuk upodobał sobie tę 16-latkę, odwiedzał dom, w którym mieszkała z rodzicami. Nie drogą gwałtu, choć inni dopuszczali się też gwałtów, ale raczej nachalnością przekonał ją do współżycia. Trwało ono kilka miesięcy. Urządzono nawet swego rodzaju "cyrkowy" ślub, bez oficjalnych pieczątek. Była za to bryczka zaprzężona w konie i objazd przez okoliczne wsie. Z tego związku narodził się syn, na którego grobie byliśmy. Rozmawialiśmy również z synową Demianiuka, ale nie powiedziała nam niczego, co miałoby znaczenie dla śledztwa. O wiele ważniejsze były wcześniejsze zeznania "żony" Demianiuka. Podczas śledztwa chciałem ustalić z nią jedną istotną kwestię: czy jeśli między nią a Ukraińcem doszło do współżycia, to kobieta zapamiętała jakieś wyróżniające cechy jego ciała, które pomogłyby w jego identyfikacji przed izraelskim sądem. Kobieta powiedziała o pewnej rzeczy, która dla prokuratury i sądu mogła być nie do podważenia.

 Mówi Pan o znamieniu, które nosił Demianiuk?

Iwan Demianiuk wprowadzany na salę sądową w Monachium. Fot. GettyImages/Flash Press Media 


Tak, znamię jest najważniejsze, choć gdy jechaliśmy po zeznania tej kobiety, wiedziałem, że Ukrainiec miał także pod pachą wytatuowany znak runiczny, symbol SS. To rozbijało jego linię obrony, że nie przeszedł przez szkolenie w obozie w Trawnikach. Podczas zeznań, jego "żona" powiedziała także, że znajome są jej moje artykuły, które wówczas publikowałem w prasie. Rozpoznała swojego "męża" na fotografii ilustrującej jeden z nich. Kilka dni później poleciałem do Izraela. Tamtejszej prokuraturze przekazałem informację, że mamy mocne dowody. Trzeba było tylko zrobić jedno. Zaprosić tę Polkę, która w rozmowie ze mną wyraziła zgodę na stawienie się przed izraelskim sądem. Wojenna "żona" miała powiedzieć o znamieniu, a Demianiuk miałby pokazać miejsce, w którym ono się znajduje. Niestety, nie udało się do tego doprowadzić. Do dziś nie wiem, dlaczego Izraelczycy nie skorzystali z tej możliwości. W moim rozumieniu już dawno byłoby po jego egzekucji. Pięć lat później Sąd Najwyższy Izraela polecił Ukraińca uwolnić, choć co podkreślam, nie uniewinnić.

Jak można wyczytać w wielu doniesieniach prasowych z tamtego okresu, stało się tak, ponieważ do głosu doszli Ukraińcy.

Organizacje nacjonalistyczne na całym świecie bronią go, ponieważ gdyby zapadł wyrok skazujący, bez względu na wymiar kary, w sensie symbolicznym będzie to wyrok na wszystkich żyjących i nieżyjących już morderców kolaborujących z hitlerowskimi Niemcami: Ukraińców, Litwinów, Łotyszy, Chorwatów. Oni walczą więc o "honor morderców".

W praktycznym wymiarze, byłby to także precedens.

Oczywiście, choć z tym precedensem nacjonaliści nie mają kłopotów. Ukraina jest od dwudziestu lat państwem niepodległym, w ogromnym stopniu dzięki pomocy Polaków. Jednak przez cały ten czas tamtejsza prokuratura cywilna czy wojskowa nie wszczęła ani jednego śledztwa przeciwko któremukolwiek z żyjących morderców z formacji takich jak: Bataliony Niszczycielskie Nachtigall, Roland, pułki policyjne ukraińskie SS, ochotnicza 14. Dywizja SS Hałyczyna czy OUN-UPA. Kiedy stanęła sprawa ekstradycji Demianiuka do Monachium, ukraińskie organizacje nacjonalistyczne zaczęły protestować. Twierdzą, że nie powinno się sądzić tak starego, 89-letniego, schorowanego człowieka. A jeśli chodzi o prawo międzynarodowe, nie określa ono, czy z racji wieku powinno się zaprzestać ścigać zbrodniarza wojennego. Ścigać można i chyba należy do ostatniego dnia życia mordercy. Poza tym niemieccy lekarze sądowi orzekli, że stan jego zdrowia pozwala mu stanąć przed obliczem wymiaru sprawiedliwości.

Niektórzy bronią Demianiuka tłumacząc, że współpracę z nazistami rozpoczął niedobrowolnie. Propozycję którą jako jeniec otrzymał w obozie w Trawnikach, ciężko byłoby odrzucić.

Znam przypadki wychodzenia z obozów jenieckich ludzi w zamian za przywdzianie munduru niemieckiego. Robili to nie tylko Ukraińcy i Rosjanie ale także przedstawiciele wielu innych narodowości. Nikt ich do tego nie zmuszał. Mówiono im natomiast: "Stąd żywy nie wyjdziesz, ale możesz przeżyć, jeśli przejdziesz do niemieckich służb". Spora część jeńców wojennych zgłaszała się i zakładała oferowany im mundur. Ja to rozumiem, bo oni widzieli propozycję jako swoją jedyną szansę przeżycia. To jest ludzki odruch.
Nie ma wytłumaczenia jednak dla faktu, że po założeniu munduru katowali, mordowali, byli w plutonach egzekucyjnych i obsługiwali komory gazowe.

Jaki według Pana będzie wynik obecnego procesu?

Sprawa, która zaczyna się w Niemczech dotyczy ośrodka SS Sonderkommando Sobibor. Ja w tej sprawie śledztwa nie prowadziłem, zajmowałem się tylko obozem Treblinka II. Natomiast jako pracownik, który z ramienia Głównej Komisji współpracował z sądownictwem niemieckim, mam zaufanie do rzetelnej pracy tamtejszych sędziów. Poza tym, ten proces będzie odbywał się na oczach całego świata.

Z drugiej strony niektórzy niemieccy karniści twierdzą, że Demianiuk był mało znaczącą osobą. Według nich, członków komand rzadko kiedy spotykają kary.

Był członkiem załogi, która zajmowała się jedną rzeczą: mordowaniem. Nawet gdyby był szeregowym mordercą, zgodnie z zasadami sprawiedliwości pisanej i niepisanej powinien zawisnąć. Niestety w Europie od wielu lat nie ma kary śmierci, jest tylko dożywocie. Myślę, że werdykt będzie rzeczowy. Nie mogę użyć słowa "sprawiedliwy", ponieważ wyznaję zasadę, że uczestnik ludobójstwa zasługuje tylko na śmierć. Wartością najwyższą według mnie jest to, że ten proces wytworzy bardzo bogatą dokumentację i że zostanie ona udostępniona historykom. Powinna ona spełnić funkcję pedagogiczną dla przyszłych pokoleń. Widziałem niedawno jego zdjęcia. Na atletę już nie wygląda. Gdyby uznano go za winnego, skazano i miesiąc potem wypuszczono na leczenie, to sam wyrok da wyraz sprawiedliwości.

Rozmawiał Marcin Tumidajski.

Jacek Edward Wilczur, historyk, prawnik, politolog. Specjalista w zakresie niemcoznawstwa, dziejów Ukrainy i Litwy w latach II wojny światowej. Prodziekan Wydziału Ekonomiczno – Społecznego Collegium Varsoviense. W czasie wojny żołnierz Kedywu AK w okręgu „Jodła” u Jana Piwnika „Ponurego”, dwukrotnie ranny w walkach z Niemcami, dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Dwukrotnie aresztowany, osadzony i skazany na karę śmierci, odbity z więzienia w przededniu egzekucji. Po wojnie wieloletni pracownik śledczy Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Opublikował w kraju i za granicą 26 pozycji dokumentalnych poświęconych II wojnie światowej, ludobójstwu hitlerowskiemu i ponad 500 artykułów w tej tematyce. Jacek Wilczur przyczynił się do oskarżenia w lutym 1987 roku i skazania na śmierć w kwietniu 1988 roku Iwana Demianiuka w Jerozolimie. Po odwołaniu się obrońców Demianiuka, izraelski Sąd Najwyższy wyrok śmierci pięć lat później uchylił.


Źródło:

http://portalwiedzy.onet.pl/4869,25297,1576639,2,czasopisma.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.