Trzecia Rzesza istnieje nadal
W swoim artykule pt. ,,Ukrainizacja Gdańska'' napisałem, że "obecny, lewicowy kanclerz Niemiec Olaf Scholz, już otwarcie mówi o ewentualnej rewizji granic z Polską, jeśli ta nadal będzie żądać od Niemiec reparacji wojennych."
W jednym z komentarzy zamieszczonych pod moim artykułem, który opublikowałem na portalu nowyekran24.com, jeden z komentatorów, podpisujący się nickiem ,,Przeciw'', odnosząc się do moich słów dotyczących kanclerza Olafa Scholza, napisał iż:
,,Rzetelne media już dawno informowały o błędnym tłumaczeniu słów kanclerza. Ale czegóż wymagać od putipropagandzisty...''
Tak więc oprócz zarzutu braku rzetelności, awansowałem również, nie pierwszy zresztą już raz do roli putinowskiego propagandzisty, za słowa mówiące o tym, że obecny lewicowy kanclerz Niemiec, w swoich poglądach dotyczących sprawy granicy z Polską, absolutnie niczym nie różni się od wszystkich swoich poprzedników i jest takim samym rewizjonistom w tej kwestii, tylko robi to w sposób bardziej zawoalowany.
Jakie natomiast ,,rzetelne'' media miał na myśli mój oskarżyciel w sprawie wypowiedzi kanclerza Olafa Scholza, tego już mój adwersarz już nie objawił. Bo jeśli są nimi takie media, jak der onet, interia, wirtualna polska Adama Michnika, TVN i im podobne, to gratuluję poczucia humoru.
Dlatego też w odpowiedzi ze swojej strony, proponuję mojemu szanownemu adwersarzowi, lekturę znakomitego tekstu dr. Rafała Brzeskiego, zatytułowanego ,,Stare książki wrogiem Scholza'', w którym dr. Brzeski świetnie tłumaczy w sposób bardzo prosty, jasny i zarazem bardzo klarowny, jakie to nierewizjonistyczne poglądy na temat prawnych aspektów granicy z Polską ma kanclerz Scholz i reszta niemieckich polityków. Z artykułu dr. Rafała Brzeskiego wyłania się bowiem zaskakująca analiza, że jest on w myśl logiki mojego adwersarza, chyba jeszcze większym putinowskim propagandzistą, niż moja skromna osoba, bo pisze on o rzeczach, które fanatycznym wyznawcą PiS, PO, i reszty lewactwa, nadal nie mieszczą się w ich ciasnych główkach. A szczytem wszystkiego jest to, że tekst ten ukazał się na skrajnie pro pisowskim portalu niepoprawni.pl
A oto pełny tekst artykułu dr. Rafała Brzeskiego:
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz stwierdził przed kilkoma dniami: “nie chciałbym, żeby jacyś ludzie szperali w książkach historycznych”. Jako przekorny Polak natychmiast zacząłem grzebać w bibliotece.
Scholz ostrzegał, aby nie szukać “rewizji tego, co zostało ustalone” i wyjaśnił, że chodzi mu o granicę polsko-niemiecką uznaną “raz na zawsze” w układach “które wynegocjował Willy Brandt i inni”. Miał na myśli układ, który kanclerz Willy Brandt podpisał z premierem PRL Józefem Cyrankiewiczem w grudniu 1970 roku oraz dwustronny traktat graniczny z 1990 roku.
Kanclerz doskonale wie co to jest niemiecki rewizjonizm. Jego pokolenie uczyło się w szkole z podręcznika, którego autor pisał, że “Polacy i Rosjanie rozgościli się na niemieckim wschodzie tak, jakby to był ich własny teren państwowy” wskutek czego “zniszczono wysiłki ośmiusetletniej działalności kolonizatorskiej” Niemców.
W życiu politycznym, po szkolnej edukacji, Scholz mógł zapoznać się z orzeczeniami najwyższej w Niemczech instancji interpretującej ważność aktów prawnych (w tym układów międzypaństwowych), czyli Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe. Z licznych orzeczeń wydanych na przestrzeni dziesiątków lat, podobnie jak z wyszperanych w archiwach oświadczeń niemieckich polityków wyłania się klarowny obraz prawno-politycznego stanowiska Bundesrepubliki: niemiecka Rzesza istnieje w granicach z 31 grudnia 1937 roku, po wschodniej stronie Odry i Nysy znajdują się “tereny wschodnioniemieckie” zaś linię graniczną opisaną w polsko-niemieckim układzie z 7 grudnia 1970 roku można zrewidować i przesunąć pod warunkiem nie stosowania siły lub groźby jej użycia. Trzeba tylko cierpliwie tworzyć odpowiedni klimat i okoliczności. (więcej tutaj
Przykładem tworzenia takiego klimatu i okoliczności mogą być choćby ujawnione konszachty między władzami województwa zachodnio-pomorskiego z marszałkiem Olgierdem Geblewiczem a kierownictwem landu Meklemburgia Pomorze-Przednie pod wodzą Manueli Schwesig jawnie współpracującej z Rosją. Schwesig jest politykiem rządzącej w Berlinie partii SPD, a jak oceniał Geblewicz, polityk PO z pierwszej półki, współpraca była “regularna i ścisła”. Jej celem było tworzenie “projektów, które wnosiłyby naszą współpracę na wyższy poziom”. Przed dwoma laty Schwesig i Geblewicz planowali wspólną “aglomerację polsko-niemiecką” miast Passewalk i Schwedt “ze stolicą w Szczecinie” o czym donosił dziennik "Nordkurier", największa gazeta północno-wschodnich Niemiec, według której Szczecin powinien "oddychać oboma płucami - polskim płucem i niemieckim”.
Jeszcze lepsze warunki dla tworzenia klimatu i okoliczności ma Gdańsk. W Umowie poczdamskiej zapisano, że “ostateczne ustalenie” statusu “obszaru byłego Wolnego Miasta Gdańska” powinno być “odłożone do konferencji pokojowej”. Do tego czasu ziemie te znajdować się będą “pod zarządem państwa polskiego i w tym celu nie powinny być uważane za część radzieckiej strefy okupacyjnej w Niemczech.” Tak pisał w 1946 roku wybitny znawca prawa międzynarodowego Alfons Klafkowski na łamach Przeglądu Zachodniego. Umowa poczdamska, która określiła dokładnie formę okupacji Niemiec, niestety nie określiła formy wykonywania polskiego zarządu “obszaru byłego Wolnego Miasta Gdańska”, a konferencji pokojowej jak nie było, tak nie ma.
Układ zgorzelecki między Polską a NRD o “wytyczeniu ustalonej i istniejącej granicy” z lipca 1950 roku nie wspomina słowem o Gdańsku. Podobnie akt o wytyczeniu granicy ze stycznia 1951 roku. Również układ między PRL a RFN z grudnia 1970 roku, o którym wspominał kanclerz Scholz. Traktat z 1990 roku powtarza niemal literalnie postanowienia układu z 1970 roku. Wszystkie międzynarodowe akty prawne piszą o granicy na Odrze i Nysie, ale nie wspominają o statusie Gdańska. Jedynie Umowa poczdamska wspomina o obszarze “byłego” Wolnego Miasta. Traktat z 1990 roku stwierdza ogólnie, że obie strony “zobowiązują się wzajemnie do bezwzględnego poszanowania ich suwerenności i integralności terytorialnej”, ale…traktat ten nie dotyczy obszaru Wolnego Miasta Gdańska, które nie było częścią terytorium Niemiec, lecz osobnym tworem traktatu wersalskiego.
Tymczasem środowisko zamieszkałych w Niemczech obywateli byłego Freie Stadt Danzig utworzyło w listopadzie 1947 roku, istniejącą do dziś, Radę Gdańska pełniącą rolę rządu Wolnego Miasta Gdańska na wychodźstwie. Ten samozwańczy rząd ma swoją siedzibę w Berlinie, uznaje oryginalną konstytucję Wolnego Miasta z listopada 1920 roku a 36 członków Rady Gdańska wybieranych korespondencyjnie przez dawnych gdańszczan i ich potomków stawia sobie za cel odzyskanie suwerenności Freie Stadt Danzig. W korespondencji z ONZ radni domagają się oficjalnego uznania Rady Gdańska, przywrócenia Wolnego Miasta oraz deportacji Polaków z zajętego - ich zdaniem - bezprawnie terytorium. Argumentują, że powołane 103 artykułem traktatu wersalskiego Wolne Miasto zostało nielegalnie włączone do terytorium Polski, bowiem zadecydowały o tym strony inne niż te, które w Wersalu podpisały traktat, a więc pozbawione mocy zmienienia jego postanowień.
Kwestionowany status prawny Gdańska daje rozliczne możliwości kreowania “klimatu” o szerszym zasięgu niż osiedle Wolne Miasto, hotel Wolne Miasto, ławeczka pamięci oficera Waffen SS Güntera Grassa i troska gdańskiego ratusza o architektoniczne pamiątki po Freie Stadt Danzig lub naklejki na samochód “DA Wolne Miasto Gdańsk-Freie Stadt Danzig”. Hipotetycznie istnieje przecież możliwość nawiązania kontaktów radnych obecnie zarządzających miastem z członkami Rady Gdańska na wychodźstwie. Na przykład dla troski o poprawność studiów historycznych. Nie brakuje w Europie polityków, którzy z entuzjazmem przyklasnęliby takiemu pojednaniu.
Tak więc najpierw klimat, w którym mogą swobodnie “oddychać oba płuca”, potem współpraca samorządów, potem wspólne projekty infrastrukturalne jak na przykład połączenie w jedno systemów ciepłowniczych Słubic i Frankfurtu nad Odrą w marcu 2015 roku. Zadekretowaną przez samorządy fuzję przeprowadzono w ramach kulturowo-społecznego konceptu zwanego Słupfurtem”, czyli miasta, gdzie mówi się polsko-niemieckim wolapikiem witając przyjezdnych: „Szanowni Damen und Panowie, herzlich witamy in Słubfurt, einer Stadt, które liegt auf polskiej und deutscher stronie“ Odry. To nie śmiech, to rzeczywistość. Niemiecka tuba państwowej propagandy, czyli Deutsche Welle, kreśliła w 2015 roku sielankowy obraz, kiedy “w zimie ciepło z Niemiec dogrzeje Słubice”. Zobaczymy jak ta idylla sprawdzi się tegorocznej zimy.
Kolejnym etapem w tym procesie konwergencji może być wspólny samorząd złożony z polskich i niemieckich radnych, a potem referendum w sprawie… Referenda są ostatnio w modzie jak plebiscyty po pierwszej wojnie światowej. Wówczas wyniki akceptowała Liga Narodów, teraz przyklepie je Komisja Europejska i Europarlament a zatwierdzi TSUE. Pełzająca integracja w procesie federalizacji Unii Europejskiej, w której zamiast suwerennych państw będzie jedno państwo federalne ze sterownią w Berlinie i rządem centralnym w Brukseli.
Wizja transgranicznego polsko-niemieckiego zarządzania miastami ma też istotny w aktualnej sytuacji wymiar militarny. Szczecin i Gdańsk to porty, którymi w razie napięcia na wschodniej flance NATO może szybko i wygodnie dotrzeć wsparcie logistyczne dla jednostek wojskowych Sojuszu Atlantyckiego. Widząc jak Berlin sabotuje pomoc dla walczącej Ukrainy wspólne administracje nie gwarantują płynnego przepływu wojskowego zaopatrzenia i wszelkie koncepcje wspólnych polsko-niemieckich samorządów w Szczecinie, Gdańsku, Słubicach i gdzie indziej powinny być postrzegane negatywnie.
Dr Rafał Brzeski: Nie da się już ukryć faktu, że Polska musi walczyć na DWA fronty
I jeszcze jedno, a mianowicie... Zgodnie z werdyktem Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe z dnia 31 lipca 1973
roku (sygnatura akt: 2 BvF 1/73), w którym stwierdzono, że: „Rzesza
Niemiecka przetrwała klęskę 1945 roku i nie upadła ani z chwilą
kapitulacji, ani wskutek sprawowania w Niemczech obcej władzy państwowej
przez sojusznicze mocarstwa okupacyjne, ani później”. Wynika z tego orzeczenia Trybunału w Karlsruhe również to, że III Rzesza Adolfa Hitlera trwa nieprzerwanie nadal, gdyż w niemieckim porządku prawnym Federalny Trybunał Konstytucyjny jest
sądem ostatniego słowa i według konstytucjonalistów jego orzeczenia
nakładają rygory i tworzą ramy, których ani urzędnicy rządowi, ani
politycy, ani parlament nie mogą przekroczyć. Jeżeli więc zdaniem
najwyższego trybunału Rzesza Niemiecka nadal istnieje, to dla nas,
Polaków, istotne jest pytanie, jakie są jej granice? Tu trybunał nie
zostawia żadnych wątpliwości. W orzeczeniu z 4 maja 1955 roku jasno
stwierdził, że „Republika Federalna Niemiec jest identyczna z Rzeszą
Niemiecką w jej granicach z 31 grudnia 1937 roku”.
Co zatem z tego faktu wynika? Ano mianowicie to, że w artykule pierwszym podpisanego 7 grudnia 1970 roku w Warszawie
polsko-niemieckiego układu ustalono, że „istniejąca linia graniczna… od
Morza Bałtyckiego bezpośrednio na zachód od Świnoujścia i stąd wzdłuż
rzeki Odry do miejsca, gdzie wpada Nysa Łużycka, oraz wzdłuż Nysy
Łużyckiej do granicy z Czechosłowacją – stanowi zachodnią granicę
państwową” Polski. Mimo to rezolucja wszystkich frakcji Bundestagu z 17
maja 1972 roku pomija ten kluczowy element układu, stwierdzając, że
zobowiązania przyjęte przez RFN nie stwarzają żadnej podstawy prawnej
dla istniejącej granicy. Rezolucja nie uznaje też terytorialnego status
quo, ograniczając treść układu do wyrzeczenia się siły i groźby jej
użycia. Opisaną w układzie granicę uznano w rezolucji za „ważne elementy
modus vivendi”, czyli tymczasową prowizorkę.
Stanowisko wszystkich partii reprezentowanych w Bundestagu
„przyklepał” Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe orzeczeniem z 7 lipca
1975 roku, które wyjaśnia, że postanowienia terytorialne
polsko-niemieckiego układu z 7 grudnia 1970 roku należy rozumieć nie
jako uznanie granicy, ale jako zobowiązanie do wyrzeczenia się siły dla
ewentualnej rewizji linii granicznej.
Konsekwencją tych dokumentów było zakwalifikowanie układu w
niemieckiej doktrynie prawnej jako tak zwanego układu politycznego,
czyli w praktyce niewiążącego i niezmuszającego Republiki Federalnej do
zmiany swoich celów strategicznych, które dotyczą również „terenów
wschodnioniemieckich po drugiej stronie Odry i Nysy”. Tak stwierdził w
styczniu 1983 roku ówczesny minister spraw wewnętrznych Friedrich
Zimmermann.
Reasumując, prawno-polityczne stanowisko Bundesrepublik: niemiecka
Rzesza istnieje w granicach z 31 grudnia 1937 roku, po wschodniej
stronie Odry i Nysy znajdują się „tereny wschodnioniemieckie”, zaś linię
graniczną opisaną w polsko-niemieckim układzie z 7 grudnia 1970 roku
można zrewidować i przesunąć pod warunkiem nie stosowania siły lub
groźby jej użycia. Trzeba tylko cierpliwie tworzyć odpowiedni klimat i
okoliczności.
Podsumowując znakomitą analizę dr. Rafała Brzeskiego w jego dwóch artykułach z portalu niepoprawni.pl i Tygodnika Solidarność, nasuwa się bardzo proste stwierdzenie, którego nijak nie mogą sobie przyswoić fanatyczni wyznawcy PiS i pozostałych grup przestępczych okrągłego, kanciastego mebla z Magdalenki, że... Niemcy zawsze i to z całą świadomością tego faktu, zawsze podpisywali każde układy, o których wiedzieli z góry, iż są tyle warte co papier na którym były spisywane, i które tak naprawdę nigdy do niczego ich nie zobowiązywały. I takimi traktatami bez żadnej dla nich wartości, o których wiedzieli i to od samego początku, że do niczego one ich również nie zobowiązują, były porozumienia z Polską zawarte w 1970 i 1990 roku.
Tylko my Polacy nadal się ekscytujemy, czymś o czym sami Niemcy śmiejąc się w kułak, po cichu mówią między sobą, że tylko skończeni głupcy mogą się z czegoś takiego cieszyć.
Tak więc w aspekcie formalno - prawnym Rzesza Niemiecka, a tak naprawdę
III Rzesza Adolfa Hitlera istnieje nadal i ma się bardzo dobrze. Pod inną maską i w trochę zmienionym makijażu, ale wciąż trwa. I niczego nie
zmieniło pod tym względem, wbrew rojeniom różnych internetowych mędrków,
kierujących się emocjami, a nie rozumem i logiką, podpisanie przez
najwyższe dowództwo Wehrmachtu, wobec aliantów zachodnich i Armii
Czerwonej, aktu bezwarunkowej kapitulacji w dniach 8 i 9 mają 1945 roku,
gdyż dotyczył on, tylko i wyłącznie poddania się wobec sprzymierzonych,
niemieckich armii i tym samym zakończenia działań wojennych i niczego
więcej.
Zresztą akt ten nie mógł się odnosić do niczego innego,
niż kwestia kapitulacji i zakończenia działań zbrojnych, gdyż zarówno
dowództwo niemieckie, jak i strony zwycięskich stron sprzymierzonych, nie miały
żadnych prerogatyw, by móc decydować o czymkolwiek innym, poza podpisaniem tego porozumienia, a już na pewno
nie w kwestiach prawnych, dotyczących kształtu dalszej państwowości Rzeszy
Niemieckiej, gdyż żadni generałowie, nigdy nie posiadali takich
plenipotencji swoich rządów i nigdy takowych mieć nie będą. Gdyż są tylko i
wyłącznie dowódcami swoich armii, postawionymi na ich czele przez
rządzących polityków, którzy nawet nie mają prawa decydować o szeroko
pojętych kwestiach wojskowych, a nawet militarnych. Bo nawet, o ironio i na to
nikt im nie pozwoli, albowiem o takich newralgicznych sprawach również decydują za nich w zaciszach swoich gabinetów, tylko i
wyłącznie starsi i mądrzejsi, a nie głupie i bezmyślne trepy, których
używa się w sprawach zagranicznych, jak się był o nich kiedyś, bardzo
trafnie wyraził Henry Kisinger, których przykładami takich właśnie wojskowych, jakich miał na myśli sekretarz stanu w rządzie prezydenta Nixona, są u nas w Polsce np. tacy generałowie, jak
Skrzypczak, Polko, Bieniek, oraz obecny szef sztabu polińskiej,
operetkowej armii, generał Andrzejczak. Żaden z nich nie ma i nigdy nie będzie miał nic do
gadania w jakichkolwiek poważnych decyzjach dotyczących armii i ewentualnych przyszłych działań wojennych, bo
nie są od tego, tylko od bezdyskusyjnego wykonywania poleceń, choćby najbardziej
absurdalnych, które dostają, w zalakowanych kopertach z napisem... Wykonać. Tych kwestii nie rozstrzygały także sprawy okupacji powojennych stref Niemiec i podziału ich na dwa różne państwa, ani także zjednoczenie obu tych sztucznych tworów w jeden organizm w 1991 roku, przez zwycięskie strony drugiej wojny światowej.
Jedynym bowiem organem, mogącym posiadać tego rodzaju prawne prerogatywy o podejmowaniu ostatecznych, prawomocnych ustaleń o kształcie,
powojennej, niemieckiej państwowości, mogła być tylko i wyłącznie międzynarodowa
konferencja pokojowa, która nigdy się jednak nie odbyła i już nigdy się nie odbędzie. Dlatego III Rzesza przetrwała te wszystkie historyczne zawirowania i na chwilę obecną wyszła z nich wszystkich zwycięsko. A, gdy doczeka wreszcie pewnego dnia końca, trwającej do dziś kurateli nad sobą, swego jankeskiego nadzorcy zza wielkiej wody, wtedy znów stanie się światową potęgą, zarówno gospodarczą, ekonomiczną, jak i militarną, do czego właśnie konsekwentnie dąży, dołączając do elitarnego klubu globalnych graczy, rozdających karty o życiu i śmierci całych państw i narodów, a na kontynencie Europejskim, obok Rosji, będzie jedynym ,panującym niepodzielnie nad całą Europą zachodnią i środkową, tak jak miało to miejsce w całym okresie dwudziestolecia międzywojennego, a także i wcześniejszym, czy to się komuś podoba, czy nie.
Jacek Boki - 23 Wrzesień 2022 r.
Prowadzenie tego bloga to moja pasja ale także wielogodzinna praca. Jeśli uważasz, że to co robię ma sens to możesz wesprzeć mnie w tym co robię, za co serca już teraz dziękuję.
PKO BP SA
Numer konta:
44 1020 1752 0000 0402 0095 7431
Świetna robota, duży wkład pracy, doskonała analiza i własne przemyślenoa! Gratulacje!!! Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuń