Wesprzyj moją działalność. Nie robię bowiem tego sam dla siebie. Nie ma również wolnej, medialnej działalności, bez wsparcia wolnych ludzi.
PKO BP SA Numer konta: 44 1020 1752 0000 0402 0095 7431
▼
środa, 16 czerwca 2021
Ubeckie bandy pozorowane
Na zdjęciu: zalążek pierwszej "bandy pozorowanej" MO, tworzonej przez Gutmana Ałefa vel Gustawa Bolkowiaka (siedzi w środku w drugim rzędzie).
"Bandy pozorowane" - była to jedna z najbardziej perfidnych metod zwalczania Żołnierzy Wyklętych przez komunistów po 1944 r. Ile zbrodni, przypisanych przez historyków i propagandystów komunistycznych podziemiu niepodległościowemu było ich dziełem?
Na terenach opanowanych przez partyzantkę antykomunistyczną stosowano taką metodę nawet do lat 50-tych. Już sam fakt, że były one powoływane przez różne formacje, utrudnia ich zbadanie i opisanie. Na terenach za obecną granicą wschodnią takie "bandy" tworzyło NKWD. W Polsce Ludowej były "bandy pozorowane" tworzone przez: Urzędy Bezpieczeństwa, Informację Wojskową, Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Milicję Obywatelską i Ochotniczą Rezerwę Milicji Obywatelskiej. Ponadto własne bojówki, udające "partyzantów", tworzył najbardziej zaufany aktyw Polskiej Partii Robotniczej. Były również "bandy pozorowane", powoływane przez "ludowe" Wojsko Polskie. Włącznie z NKWD było ich aż osiem rodzajów!
Ich rolą było rozpoznawanie terenu, kto i gdzie sprzyja organizacjom niepodległościowym, werbowanie agentury terenowej, w wielu przypadkach - rozbijanie grup prawdziwej partyzantki. Organizacje niepodległościowe od początku potępiały i ujawniały zjawisko powoływania przez komunistów "band pozorowanych", wskazując na drastyczne metody ich działania i związaną z tym powszechną dezinformację. Np. komendant Okręgu Białostockiego Narodowego Zjednoczenia Wojskowego już w czerwcu 1945 r. ostrzegał przed nimi: "zdarza się, że jakieś nieznane, uzbrojone oddziały grasują w nocy po okolicach i w imię patriotyzmu, pod grozą śmierci, biciem nakładają na najlepszych Polaków wysoką kontrybucję lub grabią majątek rzekomo na cele podziemnej organizacji. Przy tym katują ludzi, bijąc dzieci i łamiąc ręce niewiastom".
Czasem dochodziło do rażących "błędów i wypaczeń" w postaci dekonspiracji sprawców. Tak było m.in. w przypadku morderstwa, popełnionego przez ubeckie "szwadrony śmierci" 1 grudnia 1945 r. w Budkach Petrykowskich pod Grójcem na Zbigniewie Hanke, Tadeuszu Liszkiewiczu i Bolesławie Łukowskim. Zbrodnia wyszła na jaw i została nagłośniona już następnego dnia, bowiem czwarta osoba, która też miała być zlikwidowana, Józef Sikorski (działacz PSL) dosłownie wyszedł z grobu. Po strzałach oddanych przez UB-owców udał martwego, został przysypany zmarzniętymi grudami ziemi razem ze zwłokami innych ofiar, a następnie po ucieczce morderców zdołał się wydostać z mogiły. Złożył wyczerpujące zeznanie i ujawnił dane personalne znanych sobie sprawców. Ale mimo to śledztwo nie zostało wszczęte a on, na skutek śmiertelnego zagrożenia, ukrywał się przed sprawcami aż do 1956 r. Sprawa była przedmiotem postępowania w prokuraturze PRL, ale ustaleni sprawcy - funkcjonariusze UB, MO i działacze PPR - zostali objęci amnestią z 1947 r. (przeznaczoną przecież dla podziemia!) i jako "ujawnieni" uniknęli w ten sposób jakiejkolwiek kary.
Funkcjonariusze partyjni ujawniali swój udział w tworzeniu "band pozorowanych", lecz jako sprawców fałszywie wskazywano na... żołnierzy AK! Tak zrobiła m.in. Maria Turlejska: "Wiemy z autopsji, że już jesienią 1944 r. w Otwocku utworzona została specjalna szkoła przy Komendzie Głównej MO do szkolenia dywersantów i terrorystów. Werbowano do niej m. in. chłopców i dziewczęta z AK (...). Z tej właśnie kadry, szkolonej celowo, powstały pierwsze oddziały pozorowane".
Istnienie owej "szkoły" i fakt, że decyzje zapadały na najwyższym szczeblu, potwierdził jej pierwszy komendant Gutman Ałef vel Gustaw Alef-Bolkowiak: "Do oddziału naszego została włączona 25-osobowa grupa „Czwartaków”." Nie byli to więc "chłopcy i dziewczęta z AK", których po latach usiłowała fałszywie obciążyć Turlejska, tylko najbardziej zaufani AL-owcy, nawet we własnych szeregach określani jako skrajnie zdemoralizowani przestępcy!
"Ściśle tajny" raport płk. (później gen.) Janusza Neugebauera vel Zarzyckiego z Informacji Wojskowej ("Taktyka walki z bandami" z 5 stycznia 1946 r.) nakazywał:
"Tworzyć z aktywistów partyjnych, robotników, żołnierzy, oficerów oddziały partyzanckie, ubrane po cywilnemu, wypuszczać w las celem wprowadzenia dezorganizacji w szeregach band. Zaostrzyć represje wobec członków band, osób współpracujących. Złamać bezkarność chłopstwa, ukrywającego bandytów. Na bandycki terror reakcji odpowiedzieć naszym terrorem. Postawić zasadę odpowiedzialności zbiorowej za zbrodnie dokonywane na jej terenie. Na akty zbrodnicze reagować natychmiast [...]:
- natychmiastowe na miejscu rozstrzeliwanie schwytanych z bronią w ręku, właścicieli domów, w których broń została znaleziona;
- w skrajnych wypadkach, przy napotkaniu na zbrojny opór wsi, spalenie wsi".
Autorem tekstu jest Leszek Żebrowski badacz i publicysta historyczny. Specjalizuje się głównie w dziejach polskich narodowych organizacji konspiracyjnych (Narodowych Sił Zbrojnych, Narodowej Organizacji Wojskowej oraz Narodowego Zjednoczenia Wojskowego). Pionier badań nad Narodowymi Siłami Zbrojnymi w Polsce.
Leszek Żebrowski - Żołnierze Wyklęci a „bandy pozorowane” po 1944 roku
2 maja 1946 r. banda UB i MO celowo pali całą wieś Wąwolnica; była to
zemsta i kara za wspieranie Podziemia przez mieszkańców wsi.
Kto o nich pamięta? Spłonęło 101 domów i setki budynków gospodarczych.
Nowy Ład -19.
Memento mori.
Na tych zdjeciach to my. I wszystko, co nasze.
O ludobójstwie dokonanym na mieszkańcach miejscowości Wąwolnica napisał mi na priva jeden z blogerów portalu neon24.pl, który obawiał się po zmasowanym ataku na moją osobę po opublikowaniu przeze mnie tego artykułu, że endokomuna i chazarobolszewia, która opanowała ten portal już niemal całkowicie, pojedzie również i po nim, tak jak po mnie, dlatego przysłał mi swoje świadectwo na temat Wąwolnicy, które postanowiłem opublikować, jako uzupełnienie tej kwestii, która wywołała niepohamowaną wściekłość neonowych obrońców ubeckich morderców Polaków. Oto ono:
O masakrze w Wąwolnicy słyszałem od nieżyjącej matki. Mówiła tylko że coś takiego się wydarzyło. I że wymordowano wielu ludzi. A okoliczni bali się o tym mówić. Tak jak
w wypadku "obrobienia" pociągu z repatriantami z Francji, którym wracał
mój Dziadek od str. Ojca. Zdarzało się że bywała w Sanktuarium Matki
Bożej Kębelskiej. Znała osobiście Ks. Pęzioła a on jak się okazało,
zapamiętał ją. Ludzie w okolicznych miejscowościach byli zmartwiali
ze strachu. Patrzyli z nieufnością na własnych sąsiadów. Zwłaszcza tych,
którzy znikali czasem nocami, a za dnia byli w ORMO, to wszystko
zapijali. I nie wolno było o tym mówić.
Sprawa Wąwolnicy. Zapytałem ojca. Odpowiedział, to zrobiło UB, MO i ormowce za pomaganie leśnym. A ludziom zamknęli gęby na kłódkę. W necie znalazłem relację amerykańskiego reportera przy UNRAA. Jechali z drugiej strony Wąwolnicy i zobaczyli pożary. Szybko zrobił kilka zdjęć. Okazało się że wioska jest ostrzeliwana pociskami zapalającymi a wypędzeni mieszkańcy pod lufami patrzą bezradnie na płonący dobytek. Odjechali. "Organa" zabroniły ludziom ratowania dobytku, gaszenia a nawet mówienia o tym co się stało. Stąd być może wersja o banderowcach(bo tak mówiła moja... ciotka, czerwona piiiiiiiiiii) czy ubeckich przebierańcach. Oficjalna akcja i mordy w kubeł.
Antypolskie UB, nie wahało się w swojej przeciwpolskiej robocie korzystać nawet z usług z krwawych krwawych rezunów z OUN - UPA, do zaprowadzenia swoich nowych porządków, w podbitym przez sowietów kraju. Mówią o tym m.in meldunki ,,Żelaznego'' i innych dowódców polskiego podziemia niepodległościowego z lubelszczyzny.
Z zapisków ,,Żelaznego'', brata Leona Taraszkiewicza, Edwarda, wynika, że wiele wsi ukraińskich stanowiło twierdze UB i ORMO, skutecznie paraliżujące działania podziemia w rejonie Włodawy. ,,Żelazny'' pisze w jednej z notatek pochodzących z 8 czerwca 1945 roku:
,,Znajomości te wykorzystali Ukraińcy w podły sposób, a mianowicie: już jesienią 1944 r. brali udział z bronią w rękach w rozmaitych obławach resortu Sowietów, skierowane przeciwko polskim osiedlom. Jeszcze w bieżącym roku w miesiącu wrześniu brali udział z bronią w rękach w aresztowaniach w Łomnicy i Woli Wereszczyńskiej. Oddawali oni nieocenione usługi naszym wrogom. Wynikiem takiej judaszowej pomocy były liczne aresztowania podejrzanych Polaków, o których dziś jeszcze nie ma żadnych wiadomości. Najprawdopodobniej wszyscy ci zginęli na Sybirze. Do tej pory zawsze tak było, że o ile resort gdzieś w terenie operuje, na noc zawsze jedzie gdzie? - na Górki - Zienki! Tam czuł się zawsze bezpiecznym, tam otrzymywał zawsze potrzebne informacje operacyjne, tam znajdowali zawsze pomoc Kreciuk i Nazaruk, słynne asy wywiadu lubelskiego.''
W meldunku sytuacyjnym za wrzesień 1944 roku komendant Regionu Inspektporatu Zamość zanotował:
,,NKWD prowadzi w dalszym ciągu intensywną akcję szpiclowską bądź sami, bądź przy pomocy Milicji Obywatelskiej. Szpiclów werbuje głównie spośród ludności ukraińskiej. Milicja w powiecie tomaszowskim zamienia się powoli w organizację bojówek ukraińskich.
Od czasu śmierci dawnego komendanta Wawrzyszaka, komendę objął Ukrainiec Głowacki. Rozpoczął on ponowny werbunek milicji, przy czym w niektórych gminach 80 do 100% nowo przyjętych stanowili Ukraińcy. Tomaszów ma pododdział milicji złożony z 83 Ukraińców i 17 Polaków!
Głowacki na zlecenie Żebruna wydaje obecnie zezwolenia na broń, przy czym ani jeden Polak dotychczas zaświadczenia nie otrzymał, otrzymało je natomiast wielu Ukraińców.''
W meldunku z 22 listopada 1945 roku jego autor informował przełożonych:
,,Nadal we wszystkich powiatach w UB przeważający odsetek stanowią Ukraińcy. O nastawieniu się ich do Polaków świadczy fakt, że taki OB. Drabiński z UB Tomaszów (Ukrainiec), po akcji na więzienie tomaszowskie wyraził się np. oficjalnie: ,,Za mało Polaków wywieźliśmy jeszcze na Syberię''.
Z meldunku ,,Bijaka'' z 2 listopada 1944 roku z Biłgoraja wynika, że:
,,W nocy z 23 na 24 lipca Biłgoraj został obsadzony przez wojsko sowieckie. Razem z oddziałami sowieckimi zjawili się partyzanci sowieccy i PPR, które pozostawały do sierpnia, psując sobie opinię licznymi kradziżami i rabunkami. Plaga ta była bardzo uciążliwa tym bardziej, że partyzanci ulokowali się w domach prywatrnych. Potem, ku uldze obywateli, partyzanci ci wynieśli się podobno do Dzikó. PPR pozostała, zajmując lokal po żandarmerii. Większość tych partyzantów stanowili Ukraińcy.
Marek A. Koprowski - Akcja Wisła - Kres krwawych walk z OUN - UPA - str. 202 - 203
Później przywiezionym na sowieckich tankach nowym panom podbitej przez nich Polski, nie przeszkadzali nawet w ich szeregach agenci i szpicle Gestapo, jak również banderowskie rezuny, od których bezpieka i milicja zaroiła się w latach pięćdziesiątych, a kiedy 12 grudnia 1964 roku, ministrem spraw wewnętrznych PRL został Mieczysław Moczar (właść. Mykoła Demko - Ukrainiec), komendantami gminnnymi, powiatowymi, a nawet wojewódzkimi zaczęli być mianowani w tempie dosłownie ekspresowym, niedawni zbrodniarze z band OUN - UPA. I proceder ten trwał jeszcze do czasów schyłkowego Gierka.
A oto jeden z wielu takich właśnie przykładów, wzięty z pewnego ,,Listu Otwartego'' skierowanego do abp. Jana Martyniaka, metropolity bizantyjsko - ukraińskiego w Polsce. List ten skierował na Jego ręce Ogólnopolski Komitet Obchodów 55 rocznicy Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów na Ludności Polskiej. Dotyczy on osoby niejakiej Olgi Ożańskiej, członkini UPA, która odsiedziała niewielki wyrok za swoje zbrodnie na Narodzie Polskim w obozie w Jaworznie, a z której niewinną i rzekomo poszkodowaną przez, a jakże niegodziwych Polaków uczyniła Gwiazda Śmierci z Czerskiej pod wodzą nie kogo innego, jak samego wielbiciela banderowców Michnika - Szechtera.
W liście tym czytamy m.in ,,Jacy to niewinni'' Ukraińcy byli w Jaworznie. Posłużmy się przykładem właśnie tej nauczycielki, którą była z zawodu i uczyła w polskiej szkole. Nie spodobało się to później banderowcom, więc żeby zaskarbić sobie ich zaufanie, dobijała osobiście swoich własnych, niedorżniętych jeszcze uczniów, po napadzie sotni UPA na wieś, specjalnie zaostrzonym do tego celu drutem. Później była w UPA w obecnej Polsce, mordując społem ze swoimi druhami. Złapana powędrowała do Jaworzna. Wypuszczona na wolność wyszła za mąż za... oficera milicji - Ukraińca, uczyła znów w polskiej szkole... i wystąpiła o uprawnienia kombatanckie, jako... OFIARA KOMUNISTYCZNEGO TERRORU!''
Prof dr hab. Edward Prus - ,,Operacja Wisła'' - Fakty - Dokumenty, str. 214.
Czy można się więc dziwić, że żołnierze polskiego podziemia niepodległościowego są po dziś dzień znienawidzeni przez potomków tych wszystkich zbrodniarzy, zwyrodniałych morderców Polaków zarówno spod znaku sierpa i młota, jak również sojuszniczego wobec niego bandziorów spod znaku tryzuba!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.