piątek, 18 czerwca 2021

LAS VEGAS, CZYLI O RZETELNOŚCI DZIENNIKARZY.


Zastanawiamy się coraz częściej nad przekazem płynącym do nas z mediów tak zwanego głównego nurtu. Bez zbytniego rozwijania tematu proponuję Państwu przeczytać mój tekst, który napisałem już w roku 2017, planując umieścić go w jednej z moich książek. Zainteresowany strzelaniną w Las Vegas, zajrzałem wówczas do Internetu i znalazłem kilka amatorskich filmików przekazywanych bezpośrednio do sieci. Opisywałem to wtedy „na gorąco”, chciałem wykazać, w jaki sposób tworzy się wśród ludzi panikę, podczas gdy w rzeczywistości w przedstawieniu uczestniczą tak zwani aktorzy kryzysowi. Co nie znaczy, że prawdziwych ofiar nie było i że nie poświęcono wielu ludzi na ołtarzu oczekiwań osób (!) zamawiających takie wydarzenia. Oczywiście, miały one służyć budowaniu niechęci do broni palnej w rękach amerykańskich obywateli i te powody leżały u zarania wszelkich innych strzelanin, czy to w amerykańskich szkołach, galeriach handlowych, czy zamachu bombowego w trakcie maratonu w Bostonie. To mentalne przygotowywanie Amerykanów do rozbrojenia trwa co najmniej od 11 września 2001 roku. Nas rozbrajać nie muszą. Co najwyżej, z człowieczeństwa, patriotyzmu i wiary w Boga. Ważne, byśmy o tym pamiętali, oglądając to wszystko, co wypływa dziś do nas z ekranów telewizyjnych w naszym kraju.

 Wieczorem, 1 października 2017 roku, dwóch turystów, pod koniec pierwszego dnia dwudniowej wycieczki do Las Vegas, wracało do hotelu. Kupili trochę tacos i pomału zmierzali do oddalonego już tylko o kilkaset metrów hotelu MGM Grand, gdy zauważyli wzmożony ruch pojazdów na rogu bulwaru Las Vegas i alei Tropicana, naprzeciw budynku, w którym się zatrzymali. Kwadrans później byli już na górze i jeden z nich, Benjamin Franks, zaciekawiony mijanym przed chwilą na dole zamieszaniem, stanął przy oknie, po czym uruchomił kamerę swojego smartfonu. Jak przystało na rasowego YouTubera, spoglądał w dół i przyglądał się z rosnącym zainteresowaniem temu, co działo się przed zabudowaniami, znajdującego się na wprost, hotelu Hooters. Przed głównym wejściem stało, z włączonymi światłami alarmowymi, sześć karetek pogotowia, nieco dalej, w odstępie paru metrów parkowały kolejne trzy. Z wnętrza budynku wynoszono czyjeś bezwładne ciało, po chwili kolejne. Zdarzenie niecodzienne, nawet na warunki amerykańskiej stolicy hazardu, więc filmowiec-amator przymocował telefon do stojaka i obserwował rozwój wypadków. Film, który nagrał, trwa 59 minut i jest dostępny w sieci. Obiektyw ogarnia obszar kilku przecznic na południe, wprost od Franks’a i po około dwie na boki. To wystarcza, by dostrzec po prawej stronie, w odległości niespełna pół kilometra na południowy zachód, budynki hoteli Tropicana i za nim Mandalay Bay, pomiędzy którymi znajduje się, niewidoczny z tej perspektywy plac, na którym odbywa się właśnie koncert Festiwalu Muzycznego Route 91. W pewnej chwili słyszymy zaintrygowany głos Franks’a, zwracającego się do kolegi - „wyciągają mnóstwo ciał z tego Hooters. Nie wiem, czy oni są martwi, czy ranni, ale ich wynoszą. Coś się tam na pewno wydarzyło.” Po chwili dodaje - „coś tam się w tym Hooters kolego stało, bo cały czas ich wynoszą. Wygląda na to, że jest ich w środku więcej.” 

W ciągu niecałych pięciu minut przed hotelem jest już szesnaście (!) ambulansów. Wszystkie, wbrew codziennym praktykom, stojąc przed wejściem, przez długi czas nie wyłączają syren. A przecież po dojechaniu na miejsce wypadku syreni jazgot powinien milknąć. Syreny rozbrzmiewają jednak nieprzerwanie, kierowcy nie wyłączając ich, trzymają swe wozy w karnej kolejce, po czym karetki opuszczają hotelowy podjazd i rozpaczliwie zawodząc, znikają poza kadrem. Jedne odjeżdżają, po chwili podjeżdżają kolejne. Pośród nich Franks dostrzega też ze zdziwieniem specjalny samochód ratowniczy wykorzystywany do neutralizacji materiałów niebezpiecznych.

W szóstej minucie filmu nagranego przez Franksa, słyszymy w tle głos spikera wiadomości, dochodzący z hotelowego telewizora, który kolega Benjamina włączył, by dowiedzieć się co się pod nimi dzieje. W ten sposób dociera do nich, że oto odbywa się ewakuacja rejonu przy hotelu Mandalay Bay, bo tam właśnie znajduje się główna scena wydarzeń tego dnia! To tam, kilka przecznic od nich, ktoś strzela do tłumu ludzi. Reporter relacjonujący wydarzenia nie wie, co się dokładnie dzieje, policja nie informuje o szczegółach. To wtedy dostrzec można na filmie Franksa pojedyncze jednostki straży pożarnej i policji podjeżdżające w rejon oddalony o kilka przecznic od wydarzeń przezeń dotąd obserwowanych. Franks przytomnie rzuca do swojego kolegi retoryczne pytanie - „jeśli to tam przy Mandalay Bay ktoś strzela, to czemu tak wielu ludzi wynoszą z Hooters?” Któryś z nich przełącza kanał telewizji i słyszymy relację dziennikarki mówiącej o tym, że do ludzi ktoś nieprzerwanie prowadzi ogień z broni maszynowej, a policja wygrodziła teren wokół hotelu Mandalay Bay. W tej samej chwili, przed głównym wejściem do kasyna Hooters, znajdują się co najmniej cztery karetki, a kolejne dwie stoją paręnaście metrów za nimi. Dziennikarka informuje, że od 10 - 15 minut nad rejonem tragedii krąży policyjny śmigłowiec. Prowadzący wiadomości podsumowuje, że policja podaje informacje o co najmniej dwóch podejrzanych i wielu ofiarach. Mówi też, że zamknięto kilka ulic i ewakuowano parę budynków. Wspomina o panice wśród tysięcy ludzi. Problem w tym, że na filmie Franksa, nie zauważamy w ogóle żadnych tłumów. Franks, poirytowany rozdźwiękiem między tym, co widzi i co słyszy, w 17 minucie nagrania kieruje obiektyw w prawo i pokazuje, w którym miejscu znajduje się Mandalay Bay. Trzeba przyznać, że nigdzie nie widać biegnących ludzi, o tłumach nie wspominając, a ruch samochodów jest niewielki. Spokój Las Vegas w obiektywie Franksa zakłóca tylko widok zawodzących i błyskających kolorowo światłami ambulansów na podjeździe kasyna Hooters, oddalonego od nich zaledwie o szerokość dzielącej oba hotele ulicy. W tej samej chwili dostrzegamy na filmie lecący na wschód, około kilometr od hotelu MGM, śmigłowiec. Prezenter telewizji mówi, że policja kieruje wszystkich z rejonu zagrożenia na południe, bulwarem Las Vegas, co może tłumaczyć fakt, że nie widzimy żadnych ludzi w zasięgu smartfonu Franksa, jednakże czyni ciągłe zamieszanie przy hotelu Hooters, coraz bardziej zagadkowym. Zwłaszcza, że dziennikarze słowem nie wspominają o niczym, co mogłoby rzucić na nie choćby promień światła. Aleją Tropicana przejeżdżają wozy bojowe straży i chyba specjalnej jednostki policyjnej SWAT, pokonując dziwną, niezrozumiałą drogę z zachodu, za hotelem Hooters skręcając na południe, by kilka ulic dalej skręcić ponownie w prawo na zachód i dojechać w rejon Mandalay Bay. Prowadzący program wspomina zresztą wkrótce potem, że niedawno na miejsce przybyli policjanci zespołu SWAT. Tymczasem pod Hooters podjeżdżają, wyjątkowo od wschodu, cztery ciężkie samochody straży pożarnej, w tym kolejny HazMat. Z odbiornika TV docierają nowe wieści, tym razem o ludziach, którzy w panice uciekali ponoć w różnych kierunkach, z czego część pobiegła w stronę pobliskiego lotniska, mogąc sprowadzić zagrożenie dla ruchu lotniczego. W 30 minucie nagrania prezenter informuje o zlokalizowaniu przez policję pokoju, w którym znajduje się przynajmniej jeden ze strzelających. Reporterka podająca na żywo informacje z rejonu hotelu mówi o co najmniej trzech martwych osobach leżących we krwi na chodniku i wielu rannych. A przed hotelem Hooters, Franks dostrzega w tym samym czasie czarne worki służące do transportu zwłok. W 39 minucie widzimy dwa śmigłowce, jeden przelatuje na wschód, drugi lata nad miejscem zdarzenia. Kolejny reporter, pytany o szczegóły, z przekonaniem podaje wiadomość o obecności kilku snajperów-terrorystów. Widok w okolicy Mandalay Bay określa mianem strefy działań wojennych. W 43 minucie Franks z kolegą sprzeczają się o to, czy przed Hooters rzeczywiście leżą w workach ciała, bo wydają się zbyt małych rozmiarów. Dochodzą do wniosku, że to odległość czynić je może mniejszymi, niż można by się spodziewać. Co ciekawe, pod Hooters nie podjeżdżają samochody policyjne, kilka z nich w czasie trwania nagrania, mija hotel ze znaczną prędkością, nie zwalniając nawet przy podjeździe pełnym ambulansów. W 50 minucie filmu pod Hooters nadal ściągają karetki. Mogłoby to wyglądać na miejsce koncentracji, z którego w miarę potrzeb karetki wysyłane są w rejon Mandalay Bay, gdyby nie fakt, że żadna nie odjechała w tamtym kierunku. W 53 minucie przed Hooters nadal stoi 9 ambulansów i samochody straży pożarnej. Pięć minut później, nieznacznie ponad linią horyzontu widzimy śmigłowiec lecący na zachód.

I najważniejsze. Pomiędzy miejscem rzekomej strzelaniny i hotelem Hooters, spod którego odjeżdżają ambulanse z ciałami, nie widzimy podczas blisko godzinnego nagrania, żadnego tłumu uciekających w jego kierunku ludzi. Karetki również nie odjeżdżają spod hotelu w stronę placu, na którym rozgrywa się dramatyczna rzeź niewinnych uczestników koncertu muzyki country. Przybywają z zachodu, po czym oddalają się na wschód. A przecież wszystko to, co tego wieczoru najważniejsze w Ameryce, rozgrywa się na południe od nich, w ogóle w innym miejscu, którym służby medyczne nie są w najmniejszym stopniu zainteresowane.

I najważniejsze. Pomiędzy miejscem rzekomej strzelaniny i hotelem Hooters, spod którego odjeżdżają ambulanse z ciałami, nie widzimy podczas blisko godzinnego nagrania, żadnego tłumu uciekających w jego kierunku ludzi. Karetki również nie odjeżdżają spod hotelu w stronę placu, na którym rozgrywa się dramatyczna rzeź niewinnych uczestników koncertu muzyki country. Przybywają z zachodu, po czym oddalają się na wschód. A przecież wszystko to, co tego wieczoru najważniejsze w Ameryce, rozgrywa się na południe od nich, w ogóle w innym miejscu, którym służby medyczne nie są w najmniejszym stopniu zainteresowane.

Hotel - kasyno Hooters,
od 2019 roku pod marką OYO, leży dokładnie przy 115 Wschodniej Alei Tropicana. W sieci znalazłem,
nakręcone smartfonem, amatorskie, niespełna minutowe nagranie z wnętrza tego hotelu. Przekazywane wtedy na żywo. Dziś już niedostępne. Można było na nim dostrzec leżące na podłodze, pomiędzy dziesiątkami automatów do gry, „jednorękimi bandytami” i stołami osoby, przykryte kąpielowymi ręcznikami, gdzieniegdzie siedzące w milczeniu, a wszystko to wyglądało niczym plan zdjęciowy jakiegoś surrealistycznego obrazu. Nie było widać oznak paniki, nikt nie krzyczał, nie biegał, na śnieżnobiałych okryciach leżących ludzi nie było najmniejszych śladów krwi. Nikt nie jęczał z bólu, brak było jakichkolwiek reakcji świadczących o wypadku, strzelaninie, czy wzmożonej akcji ratunkowej. To ewidentny zapis spokojnie przeprowadzanych, wyreżyserowanych wcześniej, ćwiczeń. I wszystko, co tam się działo, żyło własnym życiem, nie mając nic wspólnego z masakrą na placu pod wielką piramidą i placem nazywanym Luxor. Z żelazną konsekwencją realizowano ćwiczenia, podczas gdy kilometr dalej rozgrywały się dantejskie sceny. W bardzo krótkim materiale omówił powyższe wydarzenia Alex Jones, zastanawiając się nad rzetelnością dzisiejszego dziennikarstwa. Dodam, dziennikarstwa sprzed czasów tak zwanej pandemii.


Hotel - kasyno Hooters, od 2019 roku pod marką OYO, leży dokładnie przy 115 Wschodniej Alei Tropicana. W sieci znalazłem, nakręcone smartfonem, amatorskie, niespełna minutowe nagranie z wnętrza tego hotelu. Przekazywane wtedy na żywo. Dziś już niedostępne. Można było na nim dostrzec leżące na podłodze, pomiędzy dziesiątkami automatów do gry, „jednorękimi bandytami” i stołami osoby, przykryte kąpielowymi ręcznikami, gdzieniegdzie siedzące w milczeniu, a wszystko to wyglądało niczym plan zdjęciowy jakiegoś surrealistycznego obrazu. Nie było widać oznak paniki, nikt nie krzyczał, nie biegał, na śnieżnobiałych okryciach leżących ludzi nie było najmniejszych śladów krwi. Nikt nie jęczał z bólu, brak było jakichkolwiek reakcji świadczących o wypadku, strzelaninie, czy wzmożonej akcji ratunkowej. To ewidentny zapis spokojnie przeprowadzanych, wyreżyserowanych wcześniej, ćwiczeń. I wszystko, co tam się działo, żyło własnym życiem, nie mając nic wspólnego z masakrą na placu pod wielką piramidą i placem nazywanym Luxor. Z żelazną konsekwencją realizowano ćwiczenia, podczas gdy kilometr dalej rozgrywały się dantejskie sceny. W bardzo krótkim materiale omówił powyższe wydarzenia Alex Jones, zastanawiając się nad rzetelnością dzisiejszego dziennikarstwa. Dodam, dziennikarstwa sprzed czasów tak zwanej pandemii.




Sławomir M. Kozak

www.oficyna-aurora.pl

 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.