A dlaczego ja właściwie tak się uczepiłem tego misia i trzymam go, niczym pijany płotu? Otóż, pominąwszy wcześniej wymienione, z co najmniej dwóch jeszcze powodów. Zacznijmy, zupełnie niespodziewanie, od popularnego magazynu „The Economist”. Poza wszelkimi innymi możliwymi przyczynami, jego popularność łączy się w mojej opinii głównie z tym, że jest własnością rodziny Rothschild, a wręcz głośno mówi się, iż jest głównym medium Illuminati. Dlatego też, opinie w nim wyrażane, są dla wielu poprawnych politycznie inspiracją, wskazują kierunki i trendy, które okazują się samospełniającymi przepowiedniami. Największym jednak zainteresowaniem, nie tylko stałych czytelników, cieszą się od dziesięcioleci okładki magazynu z przełomów lat, przedstawiające w sposób tajemniczy, często z pomocą ezoterycznych symboli, niezwykle trafne przekazy dotyczące nadchodzących czasów. Ogromna rzesza ludzi głowi się nad rozwikłaniem sygnałów wysyłanych w lud przez najlepiej zorientowanych kreatorów rzeczywistości. Dla nas, obserwatorów tego, co dzieje się wokół nas obecnie, takim ciekawym przykładem może być okładka z roku 1988, kiedy to „elita” ogłosiła światu swoje plany realizujące się właśnie teraz. Na okładce sprzed ponad 30 lat przedstawiono mityczne stworzenie, o którym pisałem kiedyś, że „był to ptak o purpurowo-ognistych piórach, który w powietrzu przebywał 500 lat, by wreszcie przylecieć do Heliopolis, gdzie na ołtarzu świątyni palił się na popiół. Nazajutrz odradzał się, by dnia trzeciego, pożegnawszy kapłana, odlecieć na kolejnych pięć stuleci. Ten mityczny ptak, symbolizujący wschodzące Słońce i odradzający się z popiołów, to oczywiście feniks”[1]. Na okładce ptaszysko ma na głowie symbol Illuminati, wskazujący, iż to właśnie ta linia wypełni przepowiednię, a nad rozrzuconymi pod jego pazurami, płonącymi banknotami różnych państw, eksponowano wyimaginowaną monetę o nominale 10 feniksów i datą emisji 2018. Nagłówek zaś głosił „Przygotuj się na światową walutę”. Wówczas rzucono zanętę dotyczącą wspólnej waluty światowej, dziś, w dobie wszechobecnego Internetu wspieranego siecią 5G, poszli dalej i wprowadzają nie tylko pieniądz globalny, ale i zdigitalizowany.
Właśnie w 2018 roku, polski Urząd Komisji Nadzoru Finansowego powołał Grupę ds. Blockchain[2], której działalność „zogniskowana jest na aspektach operacyjnych oraz prawnych związanych z technologią rozproszonych rejestrów i w szczególności obejmować ma zagadnienia związane z walutami wirtualnymi, w tym również w zakresie podmiotów prowadzących działalność w zakresie obrotu tymi walutami”[3]. Pieniądz cyfrowy pomału szuka drogi wejścia na nasz rynek. 31 sierpnia 2020 roku do Ministra Finansów wpłynęła Interpelacja (nr 10470) w sprawie planów rządu dotyczących emisji cyfrowej waluty banku centralnego[4]. Polecam jej lekturę. Może fakt, że w Szwecji praktycznie całkowicie zlikwidowano już system monetarny, pozwolił temu państwu uchronić się przed dziesiątkującą cały świat zarazą. Inne społeczeństwa najwidoczniej jeszcze do tego nie dojrzały. Prezydent Łukaszenka postanowił ponoć nie przyjąć 90 milionów euro w zamian za uruchomienie pandemii u siebie i z efektami tej decyzji zderzył się błyskawicznie.
My jednak skoncentrujemy się na okładce z końca roku 2018 (!), odwołującej się do mającego nadejść roku 2019, która od razu wywołała niesamowitą dyskusję. Po raz pierwszy bowiem w historii była … całkowicie czarna, z białym napisem „The World in 2019”. Trudno było orzec, czy miał to być obraz ponurej przyszłości Ameryki i jej, znienawidzonego przez lewactwo prezydenta, któremu niedawno wysłano w kopercie truciznę, czy rzecz dotyczyć miała wizji całego naszego globu, jakiejś ogólnoświatowej wojny, kataklizmu, czy pandemii wróżącej anihilację ludzkości. Czy poprzez tę diametralnie odmienną kolorystykę czerni i bieli miała odzwierciedlać odwieczną walkę dobra ze złem, sił światła i ciemności? Pokazywać mogła dzisiejszy świat, całkowicie sobie przeciwstawny, zmuszający do dokonania wyboru w rozróżnianiu kierunku, jaki należy obrać.
I nagle okazało się, że po wydaniu sygnalnym, magazyn trafił do sprzedaży z okładką, na której zagadkową czerń zastąpiła grafika. I, jak w filmach Hitchcocka, wywołała trzęsienie ziemi, po którym było już tylko coraz głośniej i straszniej! Oczywiście, nie w Polsce, a tym bardziej w mediach głównego nurtu. Na świecie zaś, posypały się rozliczne próby wyjaśnienia jej przesłania, a ja niniejszym pozwolę sobie przedstawić interpretację, która dziś, już w roku 2020, wydaje się być najbliższa zamysłom jej twórców.
Grafika nawiązuje stylem do tajemniczych rysunków Leonarda Da Vinci. W roku 2019 bowiem przypadała 500 rocznica jego śmierci. Z tego powodu, centralny motyw stanowi tu tak zwany człowiek witruwiański, przedstawiający figurę nagiego mężczyzny, wpisaną zarówno w okrąg, jak i kwadrat. Witruwiusz, rzymski architekt, charakteryzował sylwetkę człowieka, jako źródło proporcji klasycznego porządku w architekturze. Niektórzy twierdzą, że rysunek jest autoportretem Leonarda, co jest wielce prawdopodobne. O samym dziele napisano setki, jeśli nie tysiące opracowań, więc ograniczę się tylko do podkreślenia, iż rysunek wykonany czarnym tuszem na białym papierze sam w sobie odwołuje się do pierwotnej koncepcji okładki, mającej zwrócić uwagę na czerń i biel, na kolor grzechu, zagrożenia i śmiertelności w kontraście do czystości, wybawienia i doskonałości. Człowiek versus Bóg. Osadzenie postaci w kwadracie i kole jednocześnie, wskazuje na komplementarność obrazu człowieka w centrum wszechświata stworzonego przez Boga. Kwadrat reprezentuje świat materialny, a okrąg duszę. Ale na tym rysunku krąg nie symbolizuje już królestwa duchowego, przedstawia zarys Ziemi. Człowiek utracił duszę, istotne dla niego pozostały tylko sprawy ziemskie. Ta symbolika tchnie duchem masonerii, a pewne jest, że Da Vinci uznawany był za wyznawcę idei wolnomularskiej, Witruwiusza zaś uważa się za jej „pierwszego wielkiego mistrza”. Wspomnieć przy tej okazji należy, że omawiane przez nas wydanie „The Economist” jest 33 edycją magazynu. Wiemy, jak wielkie znaczenie dla okultyzmu ma ta liczba. Stąd mnogość symboli na okładce wręcz przytłacza. A witruwiański człowiek jest tu nie tylko tradycyjnym odbiciem mikrokosmosu w makrokosmosie, jest wyjątkowo nowoczesny.
Nosi otóż gogle, noktowizyjne lub VR[5] i można chyba dostrzec w tym odwołanie do tego, że dzięki nim dostrzega wyraźniej, dalej lub więcej. Mogą to być gogle, które pozwalają widzieć pośród otaczających go ciemności lub poruszać się w rzeczywistości wirtualnej, a przecież w takiej właśnie zaczynamy żyć. Człowiek ten trzyma w dłoniach rozmaite przedmioty, które pozwalają nam już całkiem odważnie puścić wodze fantazji. W jednym ręku ściska liść marihuany, w kolejnych piłkę bejsbolową i telefon komórkowy. Można przyjąć, że autorzy wskazują tu na elementy mające współczesnego człowieka rozproszyć, zneutralizować jego krytycyzm, czy wręcz ubezwłasnowolnić. Zająć używkami, rozrywką i ograniczyć kontakty z innymi do tych sieciowych. W szerszej perspektywie dostrzegamy wyraźnie wzrastającą rolę firm farmaceutycznych, rozrywkowych i technologicznych. Dziś już możemy spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie - czy to nie one są rzeczywistymi beneficjentami wywołanej w roku 2019 „pandemii”? Nawiasem mówiąc, kiedy na trzymany w lewej dłoni smartfon skierujemy obiektyw kamery, to odczyta ona odwzorowany na wyświetlaczu kod QR i przekieruje nas na stronę magazynu „The Economist” poświęconą wielkiemu Leonardowi.
I wreszcie, w ręku witruwiańskiego człowieka widzimy wagę, której jedną szalę zajmuje pięć, a drugą cztery postaci. Niektórzy czytelnicy amerykańscy dopatrywali się w niej odniesienia do dziewięcioosobowego składu Sądu Najwyższego USA, w którym znalazł się pod koniec roku 2018, mianowany przez Donalda Trumpa, dla niektórych kontrowersyjny, sędzia[6]. Myślę jednak, że wizerunek wagi można potraktować szerzej i dziś, po doświadczeniach minionych miesięcy, uznać za symbol wdrożonej w czasie trwania pandemii, odwiecznej metody „dziel i rządź”, która kategoryzując ludzi wprowadziła wyraźne podziały, widoczne choćby w kwestii stosunku do obowiązku zasłaniania twarzy, co rządzącym pozwala cieszyć się względnym spokojem, podczas gdy obywatele w powszechnym chaosie i braku konkretnych wykładni prawnych, walczą pomiędzy sobą. Do nich przejdziemy za kilka zdań.
Na prawym przedramieniu ręki trzymającej liść konopi widzimy wyraźny tatuaż helisy[7] DNA, który może sugerować nieodległą w czasie ingerencję w kod genetyczny człowieka, może nawet przy użyciu zmodyfikowanych leków bądź szczepionek. Nawiasem mówiąc, legalizacja marihuany w coraz większej liczbie krajów może prowadzić do całkowitego przejęcia jej produkcji przez korporacje, a następnie jej modyfikację, kontrolę produkcji i oczywiście, poza wszystkim innym, czerpanie z tego niebagatelnych zysków. Tu, podobną rolę kontrolną może zresztą spełnić technologia wirtualnej rzeczywistości wykorzystywana już teraz do hipnozy i znieczulania bólu. Taka terapia może stanowić zaczątek nowego, cyfrowego narkotyku. Naukowcy wskazują na to, że połączenie tego rodzaju synergicznych technik może prowadzić do uzależnienia nawet poważniejszego, niż w przypadku oddziaływania samym lekiem, ponieważ oszukiwany tą metodą mózg sprawia, że człowiek doświadczający doznań wirtualnych może je traktować, jak rzeczywistość. Wyniki takich badań publikowane są już od dwóch dekad[8]. Czytając w nich o leczeniu rzeczywistością wirtualną natkniemy się również na określenie wizualnego sprzężenia zwrotnego, bądź lustrzanego (mirror visual feedback), a zwróćmy uwagę na ciekawostkę naszej grafiki – zapis występujących na niej wyrażeń dokonany jest właśnie w sposób stosowany przez mistrza Leonarda, poprzez pismo lustrzane. W czasach mu współczesnych ludzie oskarżający go o bycie heretykiem taki rodzaj pisma nazywali „pismem diabła”, jako kojarzone z satanizmem i czarną magią, opartą na odwróceniu symboli.
Na wysokości serca witruwiański człowiek ma kolejny tatuaż. Jest to tak zwany hasztag „me too”, symbolizujący politpoprawnościową awanturę, będącą efektem kampanii „wzmacniania poprzez empatię” skierowanej w roku 2006 (jak ten czas pędzi!) do kobiet doświadczonych przemocą seksualną, szczególnie pochodzących z biednych środowisk. Sprawa urosła do rangi światowego problemu i to wbrew intencjom pomysłodawczyni akcji, czarnoskórej Tarany Burke. Fala ataków wobec wielu osób, która pojawiła się w wyniku tej kampanii każe zwrócić uwagę na pogwałcenie zasady domniemania niewinności wobec osób publicznie oskarżanych o takie przestępstwa, przed przeprowadzeniem postepowania sądowego i ewentualnego skazania pomawianych. Osobną kwestią pozostaje wiarygodność tych, którym doświadczenia sprzed wielu na ogół lat, każą występować z zarzutami i roszczeniami wobec, często dziś znanych i wpływowych, osób. Jak wiemy, oskarżenia tego typu zdumiewająco często pojawiają się wobec duchownych kościoła katolickiego, co każe podejrzewać, iż kapłani innych religii są od nich wolni. Odbieram to również, jako zaniepokojenie niektórych kręgów nagłaśnianiem afer w światku Hollywood i polityki, których świadkami byliśmy w ciągu ostatnich kilku lat, problemem pedofilii, skandali związanych z Weinstein’em[9], czy zmarłym śmiercią gwałtowną i niewiarygodną w roku 2019 Epstein’em[10]. Być może też, tatuaż na torsie witruwiańskiego człowieka miał nam uświadomić, że w nadchodzących czasach sam zarzut, na przykład nieprawomyślności, odstępstwa od narzuconych reguł, będzie czynił z nas winnych i z góry skazanych. Może nie znano jeszcze nazwy przyszłej partyzantki lewackiej Black Lives Matters, stąd posłużono się swego rodzaju wytrychem a, żeby był czytelny i zrozumiały dla wszystkich, to jest to jedyny napis, który nie został odwrócony w sposób lustrzany. Specyficzna nazwa tego ruchu pozwala podejrzewać, że zarzut taki może przecież dotknąć każdego, bo przecież – #mnie też.
Być może dla podkreślenia tego przesłania w prawym dolnym rogu okładki umieszczono element autoportretu włoskiej malarki barokowej, mający przedstawiać świętą Katarzynę Aleksandryjską. Artemisia Gentileschi[11] była z pewnością utalentowaną artystką, a jej obraz był pierwszym dziełem kobiety, jakie zakupiła londyńska Galeria Narodowa w ciągu ostatnich trzech dekad. Kupiono go w roku 2018 za cenę 3,6 miliona funtów i było to wydarzenie wielkie. Spodziewano się, po zabiegach renowacyjnych, udostępnić obraz publiczności w kwietniu roku 2019, jednak złowroga pandemia dotarła również do Londynu i przedsięwzięcie odwołano. Spośród wystawionych tam 2300 prac, większość stworzyli mężczyźni. Obrazy zaledwie 20 kobiet-malarek dostąpiły zaszczytu znalezienia się w galerii i jakkolwiek jurorzy podkreślają, że znaczenie artystki nie powinno być sprowadzane do jej płci, to z pewnością postać Gentileschi i jej życie mogą mieć wpływ na przedstawicielki dzisiejszego wojującego feminizmu. Tym bardziej, gdy Hannah Rothschild, obecna przewodnicząca Rady Powierniczej Galerii Narodowej, uznała ją publicznie za „pionierkę, mistrza gawędziarza i jedną z najbardziej postępowych i ekspresyjnych malarzy tamtego okresu”. Bohaterka obrazu, Katarzyna była bogatą i wykształconą chrześcijanką, urodzoną w Aleksandrii[12]. Podobno krytykowała prześladowania chrześcijan, a żonę cesarza Maksymina nawróciła, co nie spotkało się ze zrozumieniem władcy. Katarzyna zginęła w wieku 18 lat, po wydanym na nią wyroku, będącym efektem pokonania przez nią w dyskursie religijnym pięćdziesięciu filozofów, z których część nawróciła. Żądano od niej wyparcia się wiary, czego uczynić nie chciała. Głodzono ją i skazano na łamanie kołem, stąd na obrazie widoczny jest element tego narzędzia, ale według legendy zostało ono zniszczone przez anioła i Katarzynę pozbawiono życia poprzez ścięcie. Według podań ciało świętej Katarzyny aniołowie przenieśli z Aleksandrii do klasztoru na Górze Synaj, gdzie pozostaje do dziś. W czasach średniowiecza czcili ją benedyktyni z opactwa Monte Cassino, ma też ponad 170 poświęconych jej budowli sakralnych w Polsce.
Porzućmy centralną część grafiki i przejdźmy w jej górną część. Bez trudu rozpoznamy tam twarze przywódców światowych mocarstw, po lewej Donalda Trumpa, po prawej Władimira Putina.
Wizerunek głowy pierwszego poddano tak zwanej krianometrii, być może, aby sugerować jakąś rzekomą ułomność obecnego prezydenta USA, a może eksponować zbytnią odmienność mentalną, czy nawet rasową?[13] Bo linie na rysunku nie są poprowadzone właściwie, zgodnie ze sztuką. Niektórzy mogliby nawet ujrzeć w nich odwrócony zarys amerykańskiej flagi.
Drugą głową państwa na okładce jest Władimir Putin z lustrzanym napisem „Rurociągi Putina”. Jest to wyraźne nawiązanie do gazociągów budowanych przez Rosję, do Turcji, w Syrii i państwach europejskich. Nord Stream 2, gazociąg łączący Rosję z Niemcami, miał zostać ukończony w 2019 roku. Czy podpis sugerował już w roku 2018, że tak się nie stanie?
I właśnie w tym miejscu docieramy do naszego, prawie zapomnianego, misia pandy. Widzimy go pomiędzy obu przywódcami i nie mamy najmniejszej wątpliwości, że w tym wcieleniu obrazuje on najludniejsze państwo świata. Państwo Środka. Miś z dziwnym, złowrogim rzekłbym grymasem, patrzy w kierunku … buldoga, który w moim przekonaniu, siedząc w rejonie, gdzie geograficznie leży anada, strzeże tam interesów Korony (nomen omen!). I zapewne w ten symbolicznie przedstawiony sposób pilnuje nadal jej spraw w ciągle licznej Wspólnocie Narodów. Napis widoczny obok mówi „Brytania po Brexicie”. Choć można go, moim zdaniem, odczytywać również, jako Brytania poza Brexitem, czyli wyrastająca ponad ten długotrwały i nieistotny już spór. Bo, choć jej wyjście z szeregów Unii Europejskiej nastąpiło z opóźnieniem, i po wielu perypetiach, to jednak stało się faktem, zgodnie z przewidywaniami rysowanymi jesienią roku 2018. To na misia pandę spadły gromy za pandemię, nie dziwię się więc jego urażonej minie. Choć, jeśli autor grafiki rzeczywiście celowo przedstawił ją w krzywym zwierciadle, to może ulegam złudzeniu. Jestem jednak przekonany, że niezależnie od poziomu zaangażowania każdego z trzech przedstawionych na rysunku państw, to one odpowiadają za to wszystko, co przyniósł nam rok 2019. I nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa.
Może tak jednak być, że miś panda spogląda znacznie dalej, w kierunku lewego narożnika okładki. A tam czai się przecież inne zwierzę, kojarzone z Chinami. To o nim zrobiło się przez chwilę naprawdę głośno z chwilą „wykrycia” złowieszczej, światowej pandemii. To na tego ssaka z zakażonych nietoperzy, a później drogą naturalnego łańcucha pokarmowego na człowieka, miał przejść morderczy wirus. To łuskowiec![14] Jego fotografie łatwo odnajdziemy w sieci. Jak wiele można zakodować odbiorcom za pomocą pozornie nic nie znaczącej ryciny.
Skoro jesteśmy przy Państwie Środka, to zwróćmy jeszcze uwagę na rysunek znajdujący się z tyłu głowy prezydenta Putina. Tu, gdybyśmy nie zorientowali się o co chodziło twórcy przesłania, obraz przedstawia dokładną kopię szkicu da Vinci analizującego proporcje ludzkiej głowy, a dla mniej zdolnych wstawiono napis „facial recognition”, czyli „rozpoznawanie twarzy”. Jest to ewidentnie przykład wieszczący rozwój AI[15], czyli sztucznej inteligencji. Dziś, w roku 2020 możemy już z pełną odpowiedzialnością twierdzić, że to właśnie Chinom przypadło w udziale przetestowanie identyfikacji ludzi, nie tylko po wyglądzie ich twarzy, ale sposobie poruszania się w tłumie, określania potencjalnych zagrożeń dla innych, oczywiście na orwellowską modłę. Stawiam otóż taką hipotezę, że Chińczycy, mający od dekad podobne systemy i 99% obywateli chodzących wszędzie w maskach, czyli dostęp do miliardów ludzi zakrywających twarz z obawy przed smogiem, testują obecnie rozpoznawanie ich w sposób, dla którego usta i nos stają się zbędne. Pozostają przecież oczy, kształt uszu, choć to nie wszystko. Każdy człowiek ma bowiem specyficzny układ twarzoczaszki, unikalny sposób poruszania się, skorelowany z jego aktualnym stanem psychicznym. To po to być może, by system potrafił sobie radzić z tymi, którzy, kiedy już pandemia zostanie odwołana, spróbują użyć zasłon na twarz, próbując kryć się w ten sposób przed identyfikacją tego systemu, niezależnie od motywów, które będą nimi wówczas kierowały. W głównych chińskich miastach te systemy są już w pełni operacyjne i obserwują swoich obywateli każdego dnia i nocy, 7 dni w tygodniu i 365 dni w roku. Ludzie na podstawie tych obserwacji już są dzieleni, na razie pod pozorem walki z pandemią przypisuje im się różne kolory, od których zależy, czy mogą wejść do środka komunikacji miejskiej, czy innych miejsc publicznych. Baza danych źrenic, podobnie, jak odcisków palców, jest już chyba także w każdym państwie wypełniona i sklasyfikowana. Wkrótce, na podstawie zbieranych o obywatelach informacji, programy będą decydowały o ich wartości dla systemu, o dostępie do dóbr i usług. To AI, czyli sztuczna inteligencja, bo ludzie są na to zbyt wolni i niedokładni, będzie te dane nieustannie gromadziła, przypisywała w razie potrzeby do konkretnych osób i sięgała po kompletny zbiór dostępnej o nich wiedzy, po czym bezosobowo, z zimnym uśmiechem komputerowego ekranu, wydawała wyrok. Tak realizuje się koncepcja systemu kredytu społecznego. W jednym ze swoich wystąpień opisuje to zjawisko doktor Stanisław Krajski[16]. A przecież dwanaście lat temu to, co pisałem w mojej książce uznawano za niesamowitą teorię spiskową.
„Za obrączkowanie zapłacimy z naszej kieszeni, pozwolimy się na nowo sfotografować, pobrać odciski palców i wystoimy długie godziny w koszmarnych kolejkach. Wklejone czipy będą od tej pory służyć wszystkim nowym, wprowadzonym za ciężkie pieniądze czytnikom, wszelkimi zgromadzonymi o nas danymi. Idę o zakład, że długo wcześniej niż w urzędach administracji publicznej, znajdą się w posiadaniu pospolitych bandytów i oszustów. Uczy nas tego historia wprowadzania wszelkich idealnie zabezpieczonych dokumentów i pieniędzy. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Już dzisiaj o naszej aktywności finansowej można dowiedzieć się bez naszego udziału. Wiadomo gdzie, co i za ile kupiliśmy. Bez trudu można prześledzić wszystkie połączenia telefonów stacjonarnych i komórkowych. Kamery rejestrują nasz pobyt w centrach handlowych, bankach, klinikach, na lotniskach, dworcach kolejowych, przejściach podziemnych, na ulicy i w pracy. Nie trzeba wyciągać paszportu, by ktoś, kto się uprze sprawdził dokąd i kiedy wyjeżdżaliśmy. I na jak długo. Wydruki z systemów dostępu w zakładach pracy wykażą rzeczywisty czas poświęcony firmie, odliczając minuty spędzone w toalecie, na kawie czy w stołówce. Rejestratory będą skrzętnie notowały całą naszą aktywność biologiczną. Do tego dojdą badania lekarskie, które już teraz są w dużej mierze skomputeryzowane i skatalogowane. O dostęp do tych danych już walczą firmy ubezpieczeniowe, gotowe zapłacić za nie ciężkie pieniądze. Wielu pacjentów już dziś bada swe serce za pomocą łączy telefonicznych i komputerowych. W planach są mikroczipy podskórne, których zadaniem będzie uwalnianie o odpowiednich porach, wyznaczonych dawek potrzebnego nam lekarstwa. To zresztą kolejny etap, do jakiego dojdziemy po wspomnianej wymianie dowodów. Następnej nie będzie. Będą czipy. Podskórne. Fantastyka? Nie. Pierwsze próby już podjęto. Zaczęto od nie mogących się bronić zwierząt. Potem przyszedł czas na dzieci. (…) Wszystko to dla ich dobra. Telewizja amerykańska pokazuje idiotyczną reklamę matki opowiadającej o szczęściu, jakiego doznała z chwilą, kiedy jej dziecko otrzymało podskórny czip. Bo już jej nie zginie. Amerykański wzorzec matki! Niestety, niektórym dzieciom czipy są już wszczepiane. Bo przecież mundurek można zdjąć. Wkrótce otrzymamy je wszyscy, dla naszego wspólnego dobra. Wojsko amerykańskie już od kilku lat używa skomputeryzowanych uniformów, które używane na polu bitwy, odczytują dane medyczne żołnierzy i reagują w odpowiedni sposób w przypadku odniesienia rany lub utraty przytomności. To naprawdę nie jest science fiction! To nasza codzienność. Już wkrótce o każdym naszym kroku będzie wiedział wszystko każdy, kto zechce się tego dowiedzieć. Już wkrótce…”.[17]
Ponad misiem przedstawiającym Chiny, zauważymy rysunek góry. Wszyscy, którzy o niej mówili, podejrzewali, że autor przepowiadał erupcję superwulkanu Yellowstone, mnie natomiast od początku kojarzył się ten obraz z górą Fuji. To właśnie w stolicy Japonii miały się przecież odbyć Letnie Igrzyska Olimpijskie 2020, które z uwagi na „pandemię” przeniesiono na okres między 23 lipca i 8 sierpnia roku 2021. Czyż nie jest to naprawdę wyjątkowo profetyczna okładka? Wybiega daleko dalej w przód, niż moglibyśmy zakładać. Mamy więc przynajmniej nadzieję, że „pandemia” zakończy się do lata przyszłego roku.
Z kolei pod rysunkiem pandy odnajdziemy lecącego bociana z workiem w dziobie. Bocian jest zwykle kojarzony z narodzinami dzieci. W tym przypadku pakunek ma widoczny kod kreskowy. Idealnie pasuje ten motyw do wspominanej wcześniej koncepcji „babies by design”. Można to również interpretować jako wizję cyfrowego rejestrowania wszystkich ludzi z chwilą narodzin oraz późniejsze zbieranie ich całej, medycznej historii, co ułatwi reżimom totalitarnym kontrolowanie i śledzenie mas. Kody kreskowe są umieszczane na produktach w celu ich znakowania, przypisywania do odpowiedniej kategorii i potencjalnego nadzorowania ich ruchu. Obawiam się, że może to mieć również związek ze zjawiskiem haniebnym, którego związek z tak zwanymi elitami ujawniła między innymi afera Pizza Gate, a omijanym przez wszystkich szerokim łukiem, czyli handlem dziećmi.
Na okładce dostrzeżemy także znaną powszechnie postać z obrazu Leonarda – Mona Lisę. Problem w tym, że tutaj przybrała twarz Angeliny Jolie, a napis obok brzmi „Mona Angelina”. Tytuł jednego z artykułów magazynu, umieszczony na okładce brzmi: „Angelina Jolie odpowiedzią na uchodźców”. Zapewne część osób zdziwi fakt, iż znana aktorka jest specjalnym wysłannikiem UNHCR (Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców[18]). Jej popularność z pewnością wykorzystywana jest do promocji globalnego „paktu migracyjnego” ONZ, który został przyjęty w roku 2018 w Marakeszu. Jolie skupia się na „poważnych kryzysach powodujących masowe wysiedlenia, podejmowaniu działań promocyjnych i reprezentowaniu UNHCR i Wysokiego Komisarza na szczeblu dyplomatycznym”. Być może skupia się niezbyt starannie, ponieważ z liczby 193 krajów, które przyjęły deklarację w tej sprawie w roku 2016, podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku, w Marakeszu poparło ją już tylko 150 państw. Porozumienie odrzuciły wówczas Stany Zjednoczone, Izrael, Węgry, Czechy i Polska. Przypominanie o sprawie poprzez eksponowanie tematu na okładce świadczy jednak o tym, że rzecz będzie debatowana i głosowana aż do całkowitej wygranej pomysłodawców erozji kulturowej w Europie.
Pod rysunkiem głowy Putina dojrzymy czterech jeźdźców Apokalipsy. By określić, co mogą przedstawiać, przypomnę urywek mojej książki z roku 2009. „Czterej jeźdźcy Apokalipsy (Ap, 6, 1-8), to fragment Objawienia Świętego Jana, zwiastujący początek klęsk zstępujących na ziemię. Słowo apokalipsa pochodzi z języka greckiego (apokalipsis) i oznacza odsłonięcie, objawienie. Nazwę tę nosi ostatnia księga Nowego Testamentu, która powstała w czasie prześladowań pierwszych Chrześcijan zapoczątkowanych w 64 r. n.e. przez Nerona. Autorem jej jest Święty Jan Ewangelista. Apokalipsa opisuje tajemnice czasów ostatecznych, wyjaśnia sens dziejów ludzkości i całego świata. Zapowiada jego koniec i nadejście Dnia Sądu Ostatecznego.
Zagładę wieszczą czterej jeźdźcy zwiastujący głód, wojnę, i śmierć. Ale i zwycięstwo Ewangelii. Na ziemię spadają z nieba ogniste gwiazdy, ziemia spływa krwią, a woda w rzekach zaczyna wrzeć. Wkrótce zjawi się Szatan, by zawłaszczyć dla siebie jak największą ilość dusz, jednak na koniec przybędzie Jezus Chrystus i uczyni Sąd Ostateczny. Jego wynikiem będzie życie wieczne w raju dla jednych i wieczne potępienie piekielne dla innych. (…)
Jeźdźcy na koniach zabijają bezbronnych ludzi, ginących zarówno od ich broni, jak i od kopyt rozpędzonych zwierząt.
Pierwszy jeździec ma łuk i koronę na głowie. Symbolizują one zwycięstwo Dobra, Bożej Potęgi.
- I widziałem, a oto koń biały, a ten, który na nim siedział, miał łuk, i dano mu koronę, i wyszedł jako zwycięzca, ażeby zwyciężał.
Jeździec drugi trzyma w dłoni ogromny miecz, który jest symbolem Wojny, jaka ogarnie i pochłonie ludzi na całym świecie. Czyż nie przestrzega przed karą Boską?
- A gdy otworzył wtórą pieczęć, słyszałem wtóre zwierzę mówiące: Chodź, a patrz! I wyszedł drugi koń rydzy; a temu, który na nim siedział, dano, aby odjął pokój z ziemi, a iżby jedni drugich zabijali, i dano mu miecz wielki.
Atrybutem trzeciego jeźdźca jest waga przedstawiająca Głód, jaki czeka świat. Może też odnosi się do sprawiedliwości w osądzie, który czeka każdego?
- A gdy otworzył trzecią pieczęć, słyszałem trzecie zwierzę mówiące: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a oto koń wrony, a ten, co na nim siedział, miał szalę w ręce swojej. I słyszałem głos z pośrodku onych czworga zwierząt mówiący: Miarka pszenicy za grosz, a trzy miarki jęczmienia za grosz; a nie szkodź oliwie i winu.
Czwarty jeździec, to właściwie sam szkielet i skóra Jego koń jest wychudzony i zaniedbany. Ten jeździec symbolizuje Śmierć, a jego bronią jest długi i ostry trójząb.
- A gdy otworzył czwartą pieczęć, słyszałem głos czwartego zwierzęcia mówiący: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a oto koń płowy, a tego, który siedział na nim, imię było Śmierć, a Otchłań mu towarzyszyła; i dana im jest moc nad czwartą częścią ziemi, aby zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez zwierzęta ziemskie.
Twarze mordowanych błagają o litość. Są wśród nich chłopi, mieszczanie, kobiety, mężczyźni, jest nawet postać króla. Sąd jednak dosięgnie wszystkich, bez wyjątku. Nad sceną zagłady widać ciężkie chmury, dym… Całość obserwuje anioł. (…)
Apokalipsa jako ostatnia księga Biblii zamyka całość Świętej Historii. Księga w siedmiu proroczych wizjach ukazuje dzieje przyszłych cierpień i końcowego triumfu Kościoła, a wraz z Nim tych wiernych, którzy doznali zbawienia na Sądzie Ostatecznym. „Księga Objawienia” jest Proroctwem, jakie otrzymał człowiek, by wiedział, że sam dokonuje wyborów, z których przyjdzie mu się rozliczyć. Jest jednak również nadzieją dla wszystkich, których kusi Szatan, bo mówi, że to Bóg jest Panem panów i Królem wszelkich królów. Przypomina o tym, że wszystkich, którzy odwracają się od Boga, czeka tragiczny koniec. Każde imperium, które walczyło z Bogiem – upadło. Bóg jest Miłosiernym, ale i Sprawiedliwym. Sprawuje wszelako Władzę najwyższą. Pamiętajmy o tym”[19].
Słoń reprezentuje zapewne kolejne, ogromne ludnościowo państwo, czyli Indie. Jego kły wyglądają, niczym giełdowe wskaźniki wzrostu i sądzę, że mają odzwierciedlać skokowy charakter zysków wspomnianych wcześniej gigantów, które obłowiły się w roku ubiegłym na koronawirusie. I kły rosną im nadal. Być może, nie od rzeczy byłoby przypomnienie, że Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska rządząca tym krajem pod koniec XIX wieku nie potrafiła zapobiec klęsce głodu, który pozbawił życia około 15 milionów ludzi. Obawiam się, że to właśnie żywność będzie w wieku XXI przyczyną wojen, jakich w historii jeszcze nie było. Może z tego powodu, na wszelki wypadek, umieszczono na omawianej tu okładce postać siedzącego Mahatmy Ghandi’ego, zadeklarowanego wegetarianina, twórcy biernego oporu i propagatora pacyfizmu. W roku 2019 przypadała 150 rocznica jego urodzin.
Po prawej stronie wizerunku Putina odnaleźć możemy twarz Walt’a Whitmana, amerykańskiego poety, który nie wyróżnił się chyba niczym szczególnym, poza natrętnym propagowaniem już w wieku XIX homoseksualizmu oraz tym, że w roku 2019 minęła 200 rocznica jego urodzin. Na język polski tłumaczył go między innymi Czesław Miłosz. Dla nas oznacza to, że dla ogólnego kierunku ideologicznego ogłupiania narodów nie przewiduje się w najbliższych latach żadnych zmian.
Jeśli już wspomnieliśmy o naszym nieszczęśliwym kraju, to zauważyłem na okładce „The Economist” polski akcent. Odrobinę to może na wyrost piszę, niemniej jednak wyraźnie dostrzec możemy, co prawda gdzieś pomiędzy Europą i Afryką, ale jednak … elektryczny samochód. Wątpię, co prawda, aby wydawcy poznali idee fixe naszego premiera, prędzej wskazują tu na Elona Muska i poprzez odwołanie do Tesli kierują naszą uwagę na projekt Starlink, który w maju 2019 roku rozpoczął prywatną ekspansję przestrzeni wokółziemskiej pierwszymi 60 satelitami z planowanych docelowo 12 000! W założeniu mają one zapewnić nieprzerwany dostęp do Internetu na całym globie. Zarówno temu wyzwaniu, jak i powszechnej elektromobilności, czyli zapewnieniu wymiany danych między różnymi pojazdami, wkrótce w pełni autonomicznymi, ma służyć ogólnoświatowe wprowadzanie na siłę technologii 5G. Co prawda złośliwi twierdzą, że ważniejsza to rzecz dla amerykańskiego wojska, które miast wydawać miliardy na budowę sieci, scedowało to na obywateli marzących o Internecie Rzeczy, inni z kolei, że prywatnym inwestorom przyświeca myśl uzyskania przewagi na giełdowych spekulacjach, liczonej dzięki temu już w nanosekundach. Wielce to wreszcie możliwe, w świetle niedawnych doniesień o pożarach lasów w Ameryce, których źródło pojawiło się ponoć z przestrzeni kosmicznej, że apetyty wojskowych są dalece większe, niż dotąd sądzono. Ostatecznie, to w roku 2020 SpaceX[20] złożyło wniosek o obniżenie orbit satelitów z planowanych powyżej 1000 kilometrów do zaledwie około 550.
Ale wracajmy do naszej tajemniczej grafiki, na której jeszcze dużo przed nami ciekawostek. Ot, jak choćby latająca maszyna Leonarda, widoczna w prawym górnym rogu rysunku, wyraźnie zmierzająca w kierunku Księżyca. Może to być przypomnienie, że Amerykanie podjęli po 50 latach, decyzję o powrocie na tego naturalnego satelitę Ziemi, może też chodzić o wskazanie jego tak zwanej ciemnej strony, na której rzekomo Chińczycy już wylądowali i budują niewidzialną dla reszty Ziemian stację. Niewykluczone wreszcie, że chodzić może i o przewidywany, gwałtowny wzrost znaczenia religii muzułmańskiej, a jeśli spojrzymy na to, które państwa mają półksiężyc na swojej fladze, to wymienić należy Algierię, Azerbejdżan, Cypr Północny, Komory, Libię, Pakistan, Singapur, Tunezję, Turcję, Turkmenistan, Mauretanię, czy nieszczęśliwą Malezję, która kilka lat temu straciła, w sposób do dzisiaj nie wyjaśniony, aż dwa najnowocześniejsze samoloty pasażerskie. Po zaginięciu jednego z nich świat po dziś dzień poszukuje między innymi 12 osób z Malezji i 8 z Chin, wszyscy byli pracownikami firmy Freescale Semiconductor. Odniosę się do książki z roku 2016.
„Pochylmy się przez chwilkę nad tą firmą, której siedziba mieści się w Austin, w amerykańskim stanie Teksas. 15 września 2006 roku korporacja, której przewodziła znana nam z poprzednich wędrówek po zagadkach 9/11 Blackstone Group, zdecydowała o zakupie teksaskiej firmy. Jednym ze współinwestorów korporacji była inna znana nam z tych samych ścieżek Carlyle Group. Przedsiębiorstwo Freescale Semiconductor było jednym z pięciu współwłaścicieli pewnego patentu, do którego każdy z udziałowców posiadał 20 procent praw. Według niektórych źródeł, w przypadku śmierci któregokolwiek z nich, pozostali przejmować mieli udziały w równych częściach. Patent o numerze US8671381B1, nazwany „System optymalizacji liczby matryc na płytce półprzewodnikowej”[21] miał istotne znaczenie militarne. 11 marca 2014 roku, trzy dni po zaginięciu czterech chińskich współwłaścicieli, lecących samolotem MH370, prawa do patentu przyznano firmie z Teksasu, w imieniu której podpis złożył Jacob Rothschild.[22]” Powiecie, że kilka lat temu niemożliwe było przewidzenie „pandemii”? Ależ było i udowodnimy to w kolejnej, ostatniej części „Covidowych Jeży”.
Na okładce mamy jeszcze jedno, pozornie równie nieziemskie odniesienie. Urządzenie ze skierowaną pionowo paraboliczną anteną, zaraz za głową prezydenta Trumpa, to sonda kosmiczna NASA o nazwie New Horizons (Nowe Horyzonty). Jej misja rozpoczęła się w styczniu 2006 roku, kiedy wyruszyła w kierunku Plutona, tak zwanej planety karłowatej krążącej na obrzeżach Układu Słonecznego. Pod sondą widnieje napis „New Horizons of Ultima Thule”. Ultima Thule to planetoida w tak zwanym pasie Kuipera[23], która prawdopodobnie powstała około 4,6 miliarda lat temu, gdy tworzył się Układ Słoneczny, oficjalnie oznaczona, jako 2014 MU69, nazwana też Arrokoth, co w języku Algonkinów oznacza „niebo”. Jest to najbardziej prymitywny i najdalszy od Ziemi obiekt zbadany przez człowieka. Uczestnicy misji New Horizons, po uznaniu, że obiekt składa się z dwóch połączonych brył, większą nazwali Ultima, mniejszą zaś Thule. Planetoida dopiero w trakcie misji, po żmudnych obliczeniach, została uznana za kolejny cel sondy, która zbliżyła się do niej na odległość 3500 kilometrów, czyli trzykrotnie bliżej niż do Plutona, wykonując serię wysokiej jakości zdjęć, dokładnie w pierwszych godzinach Nowego Roku 2019!
Sformułowanie Ultima Thule odwołuje się do mitycznego krańca świata, stąd tym synonimem określono Arrokoth. Thule było najdalej na północ Ziemi wysuniętym miejscem, obecnym już w starożytnej literaturze i początkach kartografii Greków i Rzymian. Uznawano je za ląd leżący poza znanym ówcześnie światem. W IV wieku przed Chrystusem, wybitny grecki podróżnik i geograf Pyteasz z Massalii dotarł, jak dziś sądzą badacze do odległej Islandii, którą opisał, jako Ultima Thule. Jego postać i podróże stały się natchnieniem dla Grzegorza Turnau, który na wydanym w roku 1999 albumie „Ultima”, w piosence „Ultima Thule”, nazywa to miejsce lądem ostatecznym.
Jednak Ultima Thule, to również nazwa okultystycznego stowarzyszenia, powstałego po I Wojnie Światowej w Monachium. Jego członkowie wierzyli, że zaginiony, odległy ląd jest kolebką rasy aryjskiej, wywodząc jej nazwę od ludu Ariów, którzy między XIX i XIV wiekiem przed naszą erą zasiedlili Półwysep Indyjski, a ich rodowód miał brać początek w krainie o nazwie Hiperborea (o której w powieści „Conan” pisał Robert E. Howard), powstałej wkrótce po zatonięciu Atlantydy. Wokół stowarzyszenia Thule i tajemniczego raju w nadal nieodkrytym miejscu narosło wiele mitów i teorii dotyczących nazistowskich Niemiec, między innymi o ich kontaktach z istotami pozaziemskimi i zdobytej od nich wiedzy o kosmicznej formie energii Vril, dającej zdolność budowania i niszczenia, uzdrawiania oraz ożywiania zmarłych. Nazwa Vril pochodzi prawdopodobnie z wydanej w roku 1871 książki angielskiego pisarza Edwarda Lyttona, zatytułowanej „The Coming Race” („Nadchodząca rasa”). Wyznawczynią siły Vril była okultystka, twórczyni teozofii, protoplastka New Age, o korzeniach mało aryjskich, żyjąca w XIX wieku Helena Bławatska[24], wydająca magazyn „Lucifer”. Nie wiemy, czy element grafiki pisma „The Economist” odwołuje się w tym miejscu do budzącego się na naszych oczach kolejnego wcielenia komunizmu, czy faszyzmu lecz z pewnością ma wiele cech mistycyzmu, do którego w umiejętny sposób nawiązuje noworoczne przesłanie, lecące z sondy kosmicznej na Ziemię 6 minut i 9 sekund (!).
Jak każdemu amerykańskiemu sukcesowi, tak i temu towarzyszyła głośna, medialna oprawa. 1 stycznia 2019 roku ukazał się singiel Briana May’a[25], właśnie z utworem "New Horizons". Zaprezentował go, odznaczony przez królową Elżbietę II Orderem Imperium Brytyjskiego człowiek, który za pracę zatytułowaną „Prędkości radialne w zodiakalnej chmurze pyłu kosmicznego” został w roku 2007 doktorem astronomii, a wkrótce po tym honorowym rektorem Uniwersytetu Johna Moore’a w Liverpoolu. Początki jego kariery muzycznej związane były z zespołem 1984, nazwanym tak na cześć słynnej (chyba coraz bardziej) książki George’a Orwell’a. Jednak ogromnej większości ludzi na świecie bardziej znany jest, jako współtwórca rockowego zespołu Queen i autor wielu jego przebojów, jak „We Will Rock You”, „Who Wants to Live Forever”, czy (nomen omen) „Show Must Go On”. Spoglądając na te tytuły nie mogę oprzeć się wrażeniu, że stanowią one swoiste motto, zarządzających nami z tylnego fotela, kierowników naszego świata.
Spójrzmy więc jeszcze na, widoczne pod pachą witruwiańskiego człowieka urny wyborcze. Dwie, jakby z góry wskazujące na możliwość manipulacji. A wyborów, w roku 2019, przewidywano nad wyraz wiele. Także w krajach o olbrzymiej populacji. Właśnie we wspomnianych wcześniej Indiach, Indonezji i Nigerii. W Kanadzie, ale i w Europie. Nastąpiły też przetasowania w instytucjach Unii Europejskiej, w Wielkiej Brytanii, Wenezueli, Boliwii, Kazachstanie, Algierii, Sudanie, na Ukrainie. Myślę zatem, że wirus doskonale się przygotował na swoje przyjście, wiedząc, że wszędzie będzie przyjęty z rozpostartymi szeroko, niczym u witruwiańskiego człowieka, ramionami. I będzie miał przynajmniej jedną kadencję spokoju.
I wreszcie, ostatnim elementem, nad którym chciałbym się w niniejszym opisie pochylić, jest charakterystyczna, widniejąca tuż za głową „zimnego czekisty” twarz bajkowej, drewnianej marionetki o imieniu Pinokio. Na pewno pokazuje ona, że politycy nadal będą kłamać i prać mózgi społeczeństw za pośrednictwem mediów, tworząc własną wersję rzeczywistości. Że będzie nas zalewała fala oszustw coraz bardziej widocznych i nieskrywanych. A, przy okazji lalka, której po każdym kłamstwie rośnie nos, jest też swego rodzaju alegorią masońską. Powszechnie znaną postać dziecięcych wspomnień powołał do życia (!) już w latach 1881 – 1883 Carlo Lorenzini, znany pod pseudonimem Carlo Collodi. W 1880 roku rozpoczął pisać „Storia di un burattino” („Opowieść o marionetce”), która nazywana również „Le avventure di Pinocchio” („Przygody Pinokia”) pojawiała się co tydzień w pierwszej włoskiej gazetce dla dzieci Il Giornale dei bambini. Bajka w całości po raz pierwszy opublikowana została w roku 1883. Treść jej zna chyba każdy, więc nie ma potrzeby jej przypominania, warto jednak nadmienić, że włoski mason Giovanni Malevolti w eseju „Pinocchio, mio fratello” („Pinokio, mój brat”) jednoznacznie określił Lorenziniego „zapalonym uczniem Mazziniego[26]”, jednego z najbardziej znanych masonów i rewolucjonistów. Nie wchodząc w szczegóły, można przyjąć, iż autor bajki stworzył prostą opowieść dla dzieci, między wierszami której ukryte są znaczenia zarezerwowane dla wtajemniczonych. Fakt, że filmowa adaptacja bajki, zrealizowana w roku 1940 przez równie znanego miłośnika masonerii, czyli Disney’a, była drugą jego kreskówką w historii, również świadczyć może o wadze tych znaczeń. Wygląd Błękitnej Wróżki inspirowany był w tym filmie urodą Jean Harlow[27], symbolu seksu kinematografii lat trzydziestych ubiegłego wieku. Pod koniec roku 2019 światową premierę miała nowa filmowa wersja opowieści o stolarzu Gepetto i jego pajacyku, w reżyserii Matteo Garrone. Nie wiemy jeszcze czy i czym różni się od poprzednich, ponieważ w Polsce film pojawi się dopiero jesienią tego roku. Ale, zapewne najistotniejsze elementy pozostaną, a które to z nich? Mnie, na fali niedawnych głośnych wydarzeń, łączących Amerykę, Izrael i Europę, przede wszystkim przychodzi na myśl Wyspa Przyjemności, raj dla złych chłopców. Z jednej strony, jako metafora życia charakteryzującego się ignorancją, dążeniem do natychmiastowej satysfakcji i zaspokajania najniższych impulsów. Bajkowy Woźnica, będący właścicielem wyspy, zachęcał chłopców do karygodnych zachowań, tworząc z nich dzięki temu łatwo niewolników, którzy zamieniali się w osły, wykorzystywane następnie do pracy w kopalni. Obraz ignoranckich, ogłupionych mas. Z drugiej natomiast, jako bezpośrednie odwołanie do dzisiejszych „złych chłopców” oddających się niczym nieskrępowanym przyjemnościom na Wyspach Dziewiczych, posiadłościach w Paryżu, Nowym Meksyku, czy Florydzie. Dla wielu z nich karą nie jest ciężka praca pod ziemią, ale konieczność ulegania bezwzględnemu szantażowi, zaprzedanie się posiadaczom fortun, zdrada własnego narodu. Pinokio, kiedy odzyskał sumienie, uciekł z więzienia bajkowej wyspy. Większości dzisiejszych marionetek, to szczęście nigdy nie dopisze.
Autor: Sławomir Kozak
Źródła:
[1] „Projekt Phoenix, Sławomir M. Kozak, Oficyna Aurora, 2010.
[3] Odpowiedź Ministerstwa Finansów na interpelację nr 1073 w sprawie nadzoru KNF nad sektorem kryptowalut, FN7.054.2.2020, 13.02.2020.
[5] VR – ang. Virtual Reality, rzeczywistość wirtualna.
[6] Chodzi o sędziego Kavanaugh, którego po ogłoszeniu nominacji, dwie kobiety oskarżyły o molestowanie seksualne, jakiego miał się wobec nich dopuścić w latach swojej młodości. Po głosowaniu 6 października 2018 roku, Senat zatwierdził jego wybór i Brett Michael Kavanaugh został zaprzysiężony.
[7] helisa DNA - podstawowy element struktury przestrzennej cząsteczki DNA.
[8] Virtual Reality as a Distraction Technique in Chronic Pain Patients, Cyberpsychology, Behavior And Social Networking, 01/06/2014, https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4043365/
[13] Kraniometria (gr. kranio „czaszka”, metreo „mierzyć”) – w antropologii fizycznej technika pomiaru czaszki, mająca zastosowanie w antropometrii, również w ortodoncji. W badaniach kraniometrycznych wykonuje się pomiary określonych odcinków między zdefiniowanymi punktami, pomiary kątów i łuków czaszki w celu określenia przeciętnych charakterystycznych wymiarów (wyrażonych w wartościach bezwzględnych), służących np. do obliczania tzw. wskaźników antropologicznych. Dawniej większość badań koncentrowała się na określeniu średniej pojemności puszki mózgowej, szerokości twarzoczaszki (oraz całej czaszki), wysokości, długości oraz obwodu. Podczas II wojny światowej metoda ta była stosowana przez pseudonaukowców nazistowskich do tzw. selekcji rasowej lub badań, w celu zaszeregowania do jednego z kilkunastu typów rasowych. (za - Wikipedia).
[14] Łuskowiec chiński, łuskowiec pięciopalczasty, pangolin chiński, pangolin pięciopalczasty (Manis pentadactyla) – gatunek ssaka z rodziny łuskowcowatych (Manidae), występujący w południowo-wschodniej Azji (za – Wikipedia).
[17] „Oko Cyklopa”, rozdział „Permanentna inwigilacja”, Sławomir M. Kozak, Oficyna Aurora, 2008 r..
[19] „Demony Zagłady”, Sławomir M. Kozak, Oficyna Aurora, 2009 r..
[21] „System for optimizing number of dies produced on wafer”, Freescale Semiconductor Inc., zgłoszony 28/09/2012, https://www.google.com/patents/US8671381.
[22] „Operacja Terror”, Sławomir M. Kozak, Oficyna Aurora,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.