Wesprzyj moją działalność. Nie robię bowiem tego sam dla siebie. Nie ma również wolnej, medialnej działalności, bez wsparcia wolnych ludzi.
PKO BP SA Numer konta: 44 1020 1752 0000 0402 0095 7431
▼
niedziela, 22 października 2023
Mord UPA na generale Karolu Świerczewskim
Pomnik generała broni Karola Świerczewskiego pod Jabłonkami - Byli żołnierze złożyli wieńce u stóp pomnika swego dowódcy.
Omawiając temat śmierci generała Karola Świerczewskiego, zabitego w walce z bandami UPA pod Jabłonkami koło Baligrodu, powiat Leski - 28 marca 1947 roku, istnieje obecnie wręcz pilna konieczność wyjaśnienia prawdziwych okoliczności jego śmierci, albowiem niestety na przestrzeni ostatnich 34 lat, w odniesieniu do tej właśnie kwestii, nadal są rozgłaszane i publikowane, nie tylko zupełnie niesprawdzone na podstawie jakichkolwiek wiarygodnych źródeł, informacje związane z tym wydarzeniem sprzed 76 lat, ale także całkowicie fałszywe, a w wielu wypadkach wręcz ubliżające ludzkiej inteligencji, wersje śmierci generała Świerczewskiego, a przy tym niejednokrotnie dosłownie wyssane z brudnego palca i wystrugane z przysłowiowego banana, przez autorów tego rodzaju ,,rewelacji'', których jedynym celem, rozpowszechniania przez nich takich bzdur, jest totalna dyskredytacja, jak również całkowita dehumanizacja jego osoby, znajdująca co należy z przykrością stwierdzić, podatny grunt w obecnym czasie, wśród mało wymagających adresatów takich opowieści dziwnej treści, na skutek praktycznie zerowej znajomości historii, nie tylko wśród grona ich samych, ale także całego dzisiejszego pokolenia Polaków, ,,wyedukowanych'' w ten sposób przez system masowego ogłupiania, jaki zaistniał w III RP, zaraz po tzw. ,,przemianach ustrojowych'' w 1989 roku i który przyniósł, co widoczne jest już w tej chwili gołym okiem, wręcz katastrofalne w swoim wymiarze skutki, tak swoiście pojmowanego krzewienia wiedzy, zaprowadzanego w Polsce, z zacięciem godnym prawdziwych neofitów, przez jedynie słusznych reformatorów oświaty, na przestrzeni ostatnich trzech dekad, który doprowadził już niemal do zupełnej degrengolady umysłowej, nie tylko pośród ogromnej większości młodego pokolenia Polaków, ale również, niestety dotknęło to także, przeważającą część naszego społeczeństwa.
Dlatego pozwolę sobie przytoczyć w tym miejscu cały rozdział, poświęcony właśnie tragicznej śmierci generała Karola Świerczewskiego pod Jabłonkami, autorstwa nieżyjącego już majora Łukasza Kuźmicza z jego książki pt. ,,Zbrodnie bez kary'', w której wyświetlił on całe mnóstwo faktów, zupełnie nieznanych dzisiejszemu pokoleniu bezkrytycznych i bezrefleksyjnych odbiorców prawd wiary, obecnego etapu mądrości, produkowanych masowo na użytek takich właśnie ludzi, przez różnych oficerów frontu ideologicznego z mediów głównego rynsztoka, którzy zaczęli tworzyć te swoje hagady, nie mające nic wspólnego z jakimikolwiek faktami i rzeczywistością w tym właśnie celu, a którym wtóruje od 26 lat w wymyślaniu kolejnych bredni, oraz produkcjach i rozpowszechnianiu takich ordynarnych paszkwili, całkowicie antypolska ekspozytura, nie wiedzieć czemu nazywana Polskim Instytutem Pamięci Narodowej.
Jacek Boki - 18 Październik 2023 r.
*****
Inspekcja jednostek wojskowych w Jarosławiu, Przemyślu, Sanoku i Lesku
Inspekcja generała Karola Świerczewskiego w oddziałach 8 i 9 Dywizji Piechoty Wojska Polskiego nie była przypadkowa. Wystarczy przypomnieć co się działo na tych terenach w marcu 1946 roku. Zmasowane ataki na Posterunki MO, olbrzymie straty na strażnicy WOP w Jasielu i tragiczny los żołnierzy komendantury WOP z Komańczy w Wisłoku Wielkim.
W Bieszczadach była jeszcze zima. By nie doszło znów do takich samych tragedii jak w 1946 roku, generał Karol Świerczewski postanowił sprawdzić osobiście zagrożenie w terenie i gotowość odparcia ataków UPA, przez kontrolowane jednostki wojskowe. I to był podstawowy cel i motyw inspekcji. Jej przebieg był następujący:
Generał Karol Świerczewski po dokonaniu inspekcji jednostek wojskowych w Krakowie dnia 26 marca 1947 roku, w towarzystwie generała Mikołaja Prusa - Więckowskiego przybył w tym samym dniu do Rzeszowa.
Następnego dnia tj. 27 marca 1947 roku, przeprowadził inspekcję jednostek wojskowych 9 DDP w Jarosławiu, gdzie stacjonowały 26 pp i 40 PAL, i w Przemyślu, gdzie stacjonowały: 28 pp, 30 pp i siedziba Sztabu 9 Drezdeńskiej Dywizji Piechoty 2 Armii Wojska Polskiego.
Tego samego dnia 27 marca 1947 roku, generał Karol Świerczewski odleciał samolotem do Krosna. Tu z lotniska udał się samochodem do Sanoka, gdzie mieścił się Sztab 8 Dywizji Piechoty i przybył tu w godzinach wieczornych. W Sztabie 8 Dywizji Piechoty, której dowódcą był pułkownik Józef Bielecki, generał Karol Świerczewski ustalił plan inspekcji na dzień 28 marca 1947 roku.
Dnia 28 marca 1947 roku, rano o godzinie 7:30, generał Karol Świerczewski w towarzystwie generała Mikołaja Prusa - Więckowskiego, pułkownika Józefa Bieleckiego, podpułkownika Józefa Szpakowskiego i kapitana Aleksandra Cesarskiego, pod ochroną 18 żołnierzy przybył do Leska. W Lesku stacjonował 34 pp 8 DP, którego dowódcą był pułkownika Jan Gerhard, późniejszy autor powieści ,,Łuny w Bieszczadach''.
W Lesku generał Karol Świerczewski dokonał inspekcji Szkoły Podoficerskiej 34 pp, a następnie zdecydował się na wyjazd do Baligrodu, gdzie stacjonował 2 Batalion 34 pp dowodzony przez kapitana Jana Karczewskiego. Do Baligrodu generał Karol Świerczewski przybył w raz z towarzyszącymi mu osobami o godzinie 8:00 dnia 28 marca 1947 roku, wraz ze wzmocnioną ochroną o 19 żołnierzy i 2 oficerów.
Po zakończeniu inspekcji około godziny 9:00 generał nieoczekiwanie dla wszystkich zdecydował, że pojedzie do Cisnej. Był to teren silnie zagrożony przez UPA. W Cisnej znajdowała się strażnica 8 Oddziału WOP w Przemyślu i Grupa Manewrowa 4 Bałtyckiego Oddziału WOP z Koszalina. Byli to kawalerzyści, którzy konno przemieszczali się po terenie, gdyż wszystkie mosty były spalone lub zniszczone i nie można było użyć innych środków lokomocji.
Mimo ostrzeżeń oficerów Sztabu 8 Dywizji Piechoty, że teren jest szczególnie niebezpieczny, generał Karol Świerczewski decyzji swojej nie zmienił i wydał polecenie, aby samochody ustawione już do odjazdu w kierunku Leska, zawróciły w kierunku Cisny.
Trzy samochody ciężarowe wyruszyły z Baligrodu do Cisnej około godziny 9:15. Najpierw jechał ,,Dodge'' z grupą ochrony 16 żołnierzy i 2 oficerów z uzbrojeniem: 2 RKMy, automaty PPSz, karabiny i granaty. Samochodem tym jechali również: podpułkownik Józef Szpakowski, Kwatermistrz 8 Dywizji Piechoty i pułkownik Jan Gerhard, dowódca 34 pp.
Za nimi, drugim Dodgeu'em jechali generał Karol Świerczewski, generał Mikołaj Prus - Więckowski, dowódca V Okręgu Wojskowego w Krakowie, pułkownik Józef Bielecki, dowódca 8 Dywizji Piechoty, kapitan Aleksander Cesarski, zastępca Szefa Wydziału Polityczno - Wychowawczego 8 Dywizji Piechoty i podporucznik Bronisław Łucznik wraz z czterema żołnierzami uzbrojonymi w dwa RKMy.
Trzecim samochodem był: ,,ZIS'', na którym jechało 19 żołnierzy (dodatkowa ochrona elewów) Szkoły Podoficerskiej 34 pp na czele z podporucznikiem Józefem Krysińskim i chorążym Zygmuntem Blumskim. Ta grupa żołnierzy uzbrojona była w jeden RKM i karabiny.
W niedalekiej odległości od Baligrodu pierwszy samochód (czołowy) zatrzymał się z powodu defektu silnika. Zatrzymał on w ten sposób jazdę pozostałych dwóch ,,Dodge'a'' i ,,ZISA''. Wówczas generał Karol Świerczewski polecił pułkownikowi Janowi Gerhardowi przesiąść się do swojego pojazdu, a kierowcy - wyminąć uszkodzony samochód i jechać dalej.
Po dokonaniu manewru z tyłu kolumny pozostał ,,Dodge'', który po usunięciu defektu, przejechał jeszcze 2 kilometry i zatrzymał się z powodu poważniejszego defektu.
Stan grupy, stanowiącej ochronę, zmniejszył się o 20 żołnierzy. Na dwóch samochodach, które pojechały w dalszą drogę, pozostało 31 osób, w tym 23 żołnierzy ochrony i dwóch oficerów z uzbrojeniem 3 RKM-y, automaty, karabiny i granaty.
W odległości około 7 kilometrów od Baligrodu w kierunku Cisnej, o godzinie 9:35, gdy dwa samochody przejeżdżały przez wieś Jabłonki, zostały ostrzelane silnym ogniem broni maszynowej ze wzgórza położonego po prawej stronie drogi jadących. Na polecenie generał Karola Świerczewskiego, kierowca zwiększył szybkość samochodu, a następnie po przejechaniu mostu na strumyku przecinającym szosę zatrzymał się. Z polecenia generał zajęto stanowiska obronne w przydrożnym rowie, po prawej stronie szosy.
Banderowcy wyczuwając swoją przewagę liczebną i dogodne położenie przeszli do ataku z zamiarem okrążenia żołnierzy z lewej i prawej strony. Generał Świerczewski zorientowawszy się o grożącym niebezpieczeństwie, rozkazał żołnierzom i oficerom zająć stanowiska obronne po lewej stronie wzdłuż strumyka.
,,By zająć nowe stanowiska, trzeba było pod obstrzałem przebiec kilkadziesiąt metrów. Generał Karol Świerczewski zajął stanowisko pomiędzy dwoma belkami leżącymi obok strumyka. W pewnym momencie podniósł się z ziemi, wyprostował i wówczas ugodzony został kulą. Znajdującym się najbliżej oficerom dał znać, że jest ranny w brzuch. Pospieszyli mu z pomocą pod silnym obstrzałem banderowców kapitan Aleksander Cesarski i inni. Zanim jednak kapitan Cesarski i dwaj żołnierze dotarli, generał słaniając się na nogach, wszedł tymczasem w koryto strumyka i został powtórnie ranny w lewą łopatkę.''
Generała wyprowadzono wówczas z pola obstrzału i udzielono pierwszej pomocy. Niestety, druga rana była śmiertelna. Umierając prosił tylko, by nie pozostawiono go na polu walki. Złowieszcza kula przerwała życie. Generał zmarł na polu walki w piątek dnia 28 marca 1947 roku, o godzinie 10:20.
Po kilku minutach nadjechała grupa ochronna, która poprzednio pozostała w tyle. Nim żołnierze zajęli stanowiska ogniowe, ogień banderowców ucichł. Pośpiesznie wycofali się w obawie przed nadejściem większych posiłków.
Walka z banderowcami, którzy zaatakowali grupę inspekcyjną udającą się do Cisnej trwała 45 minut. W walce tej pod wsią Jabłonki, polegli:
- Generał Karol Świerczewski pseudonim Walter, urodzony 22.02.1897 roku w Warszawie.
- Podporucznik Józef Krysiński syn Augustyna, urodzony 14.08.1919 roku w Warszawie.
- Kapral Stefan Strzelczyk syn Władysława, urodzony 3.09.1923 roku w Warszawie.
Ranni zostali: Chorąży Zygmunt Blumski oraz dwóch żołnierzy: szeregowi Środa i Niedbal.
Na podstawie zebranych materiałów i zeznań ujętych bezpośrednich sprawców tej zasadzki i zbrodni, można stwierdzić z całą pewnością, że generał Karol Świerczewski wpadł w tę zasadzkę zupełnie przypadkowo.
Po śmierci generała Karola Świerczewskiego i w dalszych latach, pojawiły się informacje w prasie i różne komentarze, że wywiad OUN mógł dowiedzieć się o inspekcji z prowadzonych rozmów telefonicznych, że informacje przedostały się z Sanoka lub Leska itp. Wszystkie te domysły są pozbawione wszelkich podstaw, o czym świadczą następujące fakty:
1. Zasadzka zorganizowana została przez sotnie UPA ,,Stacha'' i ,,Chrynia'', którzy osobiście uczestniczyli w tej zasadzce, na oddział manewrowy 4 Bałtyckiej Brygady WOP z Koszalina, stacjonujący w Cisnej. Oddział ten w drugiej połowie marca 1947 roku, miał wrócić do Koszalina i fakt ten ogólnie był znany w okolicy. Była to też jedyna droga dla pojazdów i wojska, między Cisną, a Leskiem i Baligrodem, a w rejonie wsi Jabłonki teren górujący nad drogą, był najlepszym miejscem na zorganizowanie zasadzki.
2. O śmierci generała Karola Świerczewskiego banderowcy dowiedzieli się później z polskiej prasy. Gdyby wiedzieli wówczas, że tą drogą jedzie generał Karol Świerczewski, a wiadomo, że z generałem i wiceministrem obrony narodowej jadą wyżsi oficerowie, nie poprzestaliby na tym, a staraliby się zniszczyć wszystkich lub ująć któregoś z generałów żywym.
Sprawa śmierci generała Karola Świerczewskiego wymaga jednak szerszego omówienia z dwóch względów:
- Generał Karol Świerczewski to znana postać: z okresu rewolucji w Rosji, z walk w Hiszpanii, zastępca dowódcy 1 Armii Wojska Polskiego, dowódca 2 Armii Wojska Polskiego, członek KC PPR, poseł do KRN i w 1947 roku do Sejmu RP i wiceminister Obrony Narodowej.
-Żadna z jego walk, trwających nawet latami, nie nabrała takiego symbolu i bohaterstwa jak śmierć w walce z UPA. Stał się symbolem dlatego, że jego śmierć zamyka cały okres tragedii Polaków, od Wołynia poprzez Podole i Bieszczady. Setki tysięcy Polaków zginęło śmiercią tragiczną i męczeńską z rąk OUN - UPA, a jeszcze więcej nie zagoiło odniesionych ran i cierpień do dziś. Śmierć generała Karola Świerczewskiego i akcja wojska pod kryptonimem ,,Wisła'', przerwały raz na zawsze tragedię tysięcy Polaków i Ukraińców w Polsce, na terenach objętych działalnością OUN - UPA. Przepłacił to własnym życiem, a uratował je tysiącom innych.
Fałszowanie historii o popełnionych zbrodniach przez OUN - UPA
W śmierci generała Karola Świerczewskiego zawarta jest, bez powieści i filmów, cała historia walk z nacjonalistami OUN - UPA, obraz cierpień i tragedia ludzi, których ona dotknęła.
Z tego właśnie, a nie innego powodu, różnego rodzaju dzisiejsi ,,historycy'' ukraińscy i nie tylko oni, robią wszystko ażeby pokazać wizerunek generała z jak najgorszej strony (dehumanizacja - dop.JB.).
I nie chodzi tu o prawdę o generale Karolu Świerczewskim, ale o całkowite zamazanie ludobójstwa UPA na żołnierzach Wojska Polskiego, Wojskach Ochrony Pogranicza, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, na Milicjantach, funkcjonariuszach Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, Ochotniczej Rezerwie Milicji Obywatelskiej oraz ludności cywilnej - polskiej i ukraińskiej.
By ten cel osiągnąć, bez pohamowania i skrupułów, fałszuje się historię tamtych dni i zniekształca fakty. Chodzi o to, by nowe pokolenia Polaków - nie mając dostępu do autentycznych źródeł informacji - uwierzyły w wersje bajek opowiadanych im obecnie o OUN - UPA.
Oto tylko część przykładów:
1) W miesięczniku ,,Więź'' Nr. 11 - 12 z listopada i grudnia 1991 roku, na stronie 131 do 139, zamieszczony został wywiad redaktora Cezarego Gawrysia i Zbigniewa Nosowskiego z ks. bp. Janem Martyniakiem ordynariuszem grekokatolickiej diecezji prawosławnej w Przemyślu.
Na pytanie redaktora: .... Skoro jesteśmy przy literaturze polskiej, czy są w niej jacyś twórcy, którzy są Księdzu biskupowi szczególnie bliscy?
Ksiądz Biskup Jan Martyniak między innymi odpowiedział:
,,Dawniej było zaplanowane ( za czasów PRL - ŁK ), by Ukraińca zawsze przedstawiać negatywnie. Casus Świerczewski. Ile ten fałszywy casus złego narobił! Przecież całe pokolenia wychowane były na bohaterze Świerczewskim, a wiadomo, kim ten generał się okazał. Tymczasem to weszło głęboko w psychikę dzieci, młodzieży, i starszych: bohaterskiego generała zabili Ukraińcy. Ten stereotyp szedł do 35 milionowej masy ludności i wiele takich było.''
2) Wydawca książki Grzegorza Motyki - ,,Tak było w Bieszczadach'', Oficyna Volumen Mirosława Łętkowska - Adam Borowski, Warszawa 1999 r., tak piszą w swoim wstępie - Od wydawcy:
,,Trzeba przyznać, że do tworzenia legend tereny Bieszczadów nadają się znakomicie: wspaniała bogata przyroda, nasuwające się nostalgie do Dzikich Pól dawnej Rzeczpospolitej, miejsce śmierci ,,generała, który kulom się nie kłaniał'' itp. Nic zatem dziwnego, iż tworzone przez J. Gerharda propagandowe mity (bo tak należy nazywać jego wersję wydarzeń), są do dzisiaj częścią zbiorowej świadomości historycznej Polaków. Tym zatem ważniejsze wydaje się pokazanie rzeczywistego przebiegu ówczesnych wypadków''.
A to pokazanie, to jest właśnie świadome FAŁSZOWANIE faktów i historii Polski.
3) Autor książki ,,Tak było w Bieszczadach'' Grzegorz Motyka, już nie pisze, że to legenda o Karolu Świerczewskim, a podaje ,,prawdziwe'' fakty, w których stwierdza na str. 387:
,,Autorowi nie udało się ani potwierdzić, ani zdementować paru uporczywych wersji dotyczących niektórych szczegółów zasadzki pod Jabłonkami. Pierwsza z nich głosi, iż Świerczewski w czasie napadu był pijany, druga zaś mówi, że w momencie śmierci znajdował się w tzw. martwym polu i trafienie go przez upowców nie było możliwe. Ta druga wersja ( to są wszystkie wersje OUN - ŁK) sugeruje intrygę UB lub NKWD. Hipotezy o ukartowaniu całej sprawy przez komunistyczne służby tajne w żadnym razie nie możemy wykluczyć. Można było przecież ,,Walterowi'' zasugerować jazdę do Cisnej, z drugiej zaś strony podsunąć UPA wiadomość o inspekcji''. (To nie pierwsze i na pewno nie ostatnie kłamstwa wyssane z jego dosłownie brudnego palucha, jakie ten bezczelny łgarz i grafoman w jednej osobie Hryćko Motyka, jak również prymitywny i ordynarny fałszerz historycznych faktów, od których aż roi się w jego gorzej, niż wątpliwych i to pod każdym względem, jeżeli chodzi o ich zawartość merytoryczną, publikacjach, których wartość jest mniejsza od papieru na którym je wydrukowano, nie omieszkał jak widać i w przypadku śmierci generała Karola Świerczewskiego, nawymyślać kolejnych idiotyzmów na swoim, jak to u niego i dla niego normalnym poziomie, którymi od 34 lat karmi polińskich niedorozwojów swoimi rzygowinami, nie wiedzieć czemu nazywanymi poważnymi książkami historycznymi, które nigdy obok takowych nawet nie stały - dopisek Jacek Boki)
W ten sposób, według GrzegorzaMotyki, sprawa zabójstwa generała Karola Świerczewskiego jest idealnie wyjaśniona. Zginął (a jakże - dop. JB) z inspiracji UB i w dodatku pijany. Trzeba więc burzyć jego pomniki, gdyż to nieprawda, że zginął od kul bandytów z UPA.
Przy takim utwierdzaniu w historii, zmyślonych i nieprawdziwych faktów, można też przyjąć hipotezę, czy autorzy pomysłów, że generał Karol Świerczewski był pijany, SAMI W CZASIE PISANIA NIE BYLI W STANIE UPOJENIA ALKOHOLOWEGO.
4) Grzegorz Motyka podważa wytrwale wszystko, co dotyczy generała Karola Świerczewskiego. Opierając się na rzekomym liście czotowego ,,Duni''. (E. Demuń) pisze na str. 386.
,,Według tej relacji w momencie przejazdu samochodów ze Świerczewskim, na miejsce napadu zdążyła dojść tylko czota ,,Bajoraka''. Ona też tylko otworzyła ogień zabijając Świerczewskiego. Jego eskorta natomiast miała wpław przejść przez rzekę w panicznej ucieczce, w ogóle nie otwierając ognia. Tymczasem doszły pozostałe czoty i Chryń dał rozkaz do odwrotu''.
Zadziwiające, że dał rozkaz do odwrotu wówczas, gdy doszły pozostałe czoty, a wojsko - eskorta, w panice uciekało?!
,,Jak zatem widać - pisze dalej autor -podczas zasadzki, przynajmniej część polskiej obrony po prostu uciekła. Wersję tę potwierdził Dariusz Baliszewski w telewizyjnym programie ,,Rewizja Nadzwyczajna''. Jego ustalenia zostały opisane przez K. Klukowską w ,,Tygodniku Solidarność''.
Tak więc tworzy się ,,fakty historyczne''. Czotowy ,,Dunia'' przekonał Grzegorza Motykę, potwierdził tę wersję w telewizji Dariusz Baliszewski, opisała to w ,,Tygodniku Solidarność'' K. Klukowska, a pan Grzegorz Motyka jako dr. historii, pisze te ,,prawdy'' w swojej książce ,,Tak było w Bieszczadach'' ( str. 386 - 387) jako... fakt!
Te dwa twierdzenia autora tj. list ,,Duni'' o ucieczce ochrony i telewizyjny program D. Baliszewskiego nie mają nic wspólnego z prawdą historyczną, a podawane są po to, by ośmieszyć generała Karola Świerczewskiego, jego wyższych oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego.
Sprawa listu czotowego ,,Duni''
Otóż jak sam autor pisze, ,,Dunia''.... nie brał bezpośredniego udziału w akcji z powodu wcześniej odniesionej rany. Relacja takiego świadka nie może być wiarygodna i zaliczyć ją można wyłącznie do bajek o panicznej ucieczce Wojska Polskiego z ochrony generała Karola Świerczewskiego.
Bardziej wiarygodne są natomiast zeznania bezpośrednich sprawców ujętych przez Wojsko Polskie, z ich pełnymi danymi personalnymi, niż jakiś list tajemniczego ,,Duni''.
a) Fenik Andrij, pseudonim ,,Jałowiec'', syn Piotra i Zofii, urodzony 16 maja 1922 roku w Radkowicach, erkaemista sotni ,,Stacha''. Do bandy UPA sotni ,,Stacha'' wstąpił 14.03. 1946 roku i był w niej do czasu zatrzymania w dniu 10.06.1947 roku koło wsi Smerki w lesie, gdy został ranny.
,,Po przejściu na miejsce zasadzki, które znajdowało się w lesie, zaraz zaczęliśmy zajmować stanowiska. Sotnia ,,Stacha'' zajęła stanowisko na lewym skrzydle zasadzki. Ja miałem swoje stanowisko na lewym skrzydle w pierwszej linii, na małym pagórku w okopie z działań wojennych, pod krzakiem. Razem ze mną był amunicyjny ,,Osyp'' z sotni ,,Stacha''. Obok mnie około 10 metrów zajął stanowisko RKM- ista ,,Komar''. Obok mnie był jeszcze buńczuczny z sotni ,,Chrynia'' - ,, Prokij''.
Były utworzone dwie linie. Pierwsza to RKM - iści, oddaleni około 80 metrów od szosy, a druga linia to strzelcy z karabinami i automatami, położona trochę wyżej od nas na wzgórzu około 10 metrów za nami.
,,Chryń'' i ,,Stach'' gdzie mieli swoje stanowiska nie wiem, bo nie widziałem ich. Że brali udział w walce to wiem na pewno, bo ,,Chryń'' wydawał rozkazy do strzelania. Gdy samochody te dojechały mniej więcej w środku zasadzki ,,Chryń'' wydał rozkaz, ażeby strzelać i my wszyscy otworzyliśmy ogień do tych samochodów. Samochody te zatrzyamły się i wojsko wyskoczywszy z nich do rowów zaczęło do nas strzelać. Ja wystrzeliłem jedną dyskę amunicji do ,,Diegtariowa'' - 70 sztuk i RKM zaciął się. Buńczucznyj ,,Prokij'' widząc, że mnie zaciął się RKM, doskoczył, zreperował go i zaczął znowu strzelać. Wystrzeliliśmy znowu około półtorej dyski amunicji. Po około 30 minutowej strzelaninie ,,Chryń'' wydał rozkaż ażeby się wycofywać i zaczęliśmy się wycofywać, a wojsko w dalszym ciągu ostrzeliwało nas. Gdy przyszliśmy na to samo miejsce skąd rano wyruszyliśmy na zasadzkę, ,,Chryń'' zwołał zaraz zbiórkę i powiedział, że zasadzka nie udała się, bo powinniśmy te samochody zniszczyć zupełnie''.
b) Biłous Jarosław pseudonim ,,Jarosław'', syn Teodora i Natalii, urodzony 2.01.1925 roku Hupliska powiat Zaleszczyki. Do UPA wstąpił w 1945 roku do sotni ,,Petronycza'' kureń ,,Pola''. Po przeszkoleniu przydzielony do sotni ,,Weołoho'', kureń ,,Rena'', a potem do sotni ,,Chrynia''. Politwychownyk czoty ,,Witer'', a od 25.02.1946 roku przydzielony do Żandarmerii Polowej (PŻ). Zatrzymany 19.06.1947 roku przez Wojsko Polskie w czasie przekraczania granicy z Czechosłowacji do Polski.
,,Nazajutrz, tak jak było zaplanowane, wyruszyliśmy z Kamionki i udaliśmy się w stronę Baligrodu.Między Baligrodem a Cisną byliśmy o godzinie 9:00. Usadowliśmy się na wzgórzu po jednej stronie szosy, przy czym czota ,,Zenka'' zajęła lewe skrzydło, będące najbliżej Baligrodu. Przy czocie ,,Zenka'' zajęła pozycję czota ,,Bajraka''', następnie ,,Duni'' i ,,Oricha'', a w końcu czota ,,Hrania'', która miała najlepsze pole do obstrzału. Po jakimś czasie zauważyliśmy (Chryń miał lornetkę) jadące do drogą z Baligrodu dwa auta: jedno ciężarowe i za nim osobowe. Kiedy auta zbliżyły się w zasięgu strzału, tuż naprzeciw czoty ,,Dunii'' i ,,Oricha'', dowódca sotni ,,Chryń'' nakazał otworzyć ogień. Ogień rozpoczęła czota ,,Oricha'' i ,,Dunii'', a następnie ,,Hrania'' i nasza czota ,,Zenka''. Obok nas strzelała czota ,,Bajraka''. Po pewnym czasie czota ,,Hrania'' wyszłą do ataku, lecz wróciła z powrotem, gdyż Wojsko Polskie mocno się broniło i tak często strzelali, że czoty ,,Hrania'', ,,Dunii'' o ,,Oricha'' nie mogły podnieść się z ziemi''.
Relacje oficerów towarzyszących generałowi Karolowi Świerczewskiemu w inspekcji, z przebiegu wydarzeń w Jabłonkach
Opisany przez zatrzymanych upowców przebieg wydarzeń w zorganizowanej zasadzce potwierdzają autorytatywne źródła wojskowe:
Relacja pułkownika Jana Gerharda
,,Wyskoczyliśmy z wozu. Generał Świerczewski i kierowca, bombardier Strzelczyk opuszczają przednie siedzenie, my z pudła samochodu wyskakujemy przez burtę. Ostry ogień ze wzgórza po prawej ręce i od przodu samochodu. Obrywa kilka pocisków. Lecą drzazgi z prawej burty. Pochyleni przypadamy do stoku góry. Kątem oka widzę jak elewi wyskakują z ,,Zisa'', który jechał za nami. Od razu jak na placu ćwiczeń bardzo sprawnie rozwijają się tyralierą i pochyleni zaczynają się wspinać na stok w kierunku stanowisk bandytów''.
Relacja generała dywizji Mikołaja Prusa - Więckowskiego
,,Generał Świerczewski, który siedział obok szofera zeskoczył i ukrył się za kupą kamieni z prawej strony. Ja siedziałem z lewej strony i dlatego ukryłem się w rowie, po lewej stronie szosy. Obok mnie znalazł się dowódca 8 Dywizji Piechoty pułkownik Bielecki. Dowódca pułku pułkownik Gerhard zeskoczył na prawo. Szeregowi ukryli się dookoła samochodów. Ogień banderowców stopniowo wzmagał się. Zabity został w tyralierze porucznik Krysiński w chwili, gdy celował do bandytów. Wkrótce padł jeden z szoferów Strzelczyk, który chciał jechać do Baligrodu po pomoc. Koło mostu paru ludzi zostało rannych. Wówczas generał Świerczewski dał rozkaz dowódcy pułku Gerhardowi osłonić się z lewej strony i zająć pozycje wzdłuż rzeki. Widocznie na skutek nasilenia ognia z naszej lewej strony u generała Świerczewskiego zrodziło się przekonanie, o szczególnym zagrożeniu naszego lewego skrzydła. Rozkaz o tym, by go lepiej zabezpieczyć, został szybko wykonany. Jedna drużyna i jeden RKM zajęły stanowisko na małym wzniesieniu z lewej strony, reszta szeregowych z oficerami zaczęła skokami przesuwać się w kierunku rzeki. Jako jeden z pierwszych poszedł generał Świerczewski. Ja miałem odczekać chwilę, gdyż przejście generała wywołało wzmożony ogień bandytów, a następnie szybko wykonałem skok za nim, lecz pod mostem, korytem rzeki. Towarzyszył mi ogień maszynowy upowców. Po kilku skokach, podbiegłem do ukrycia na brzegu rzeki, gdzie leżał generał Świerczewski pomiędzy dwoma drewnianymi belkami i obserwował ruch bandy. W pewnej chwili wyprostował się i w tej samej pozycji dostał kulę w brzuch. Na okrzyk generał ,,jestem ranny'', z rozkazu pułkownika Bieleckiego podbiegli w kierunku generała kapitan Cesarski, podporucznik Łucznik i kilku żołnierzy. W międzyczasie jednak generał Świerczewski zmienił swoje miejsce, ruszył w kierunku strumyka i wszedł w jego koryto. W tym momencie trafiła go druga kula. Gdy kapitan Cesarski, jako pierwszy podbiegł do generała, ten wyszedł już ze strumyka, słaniając się. Kapitan Cesarski wziąwszy pod pachę generała Świerczewskiego przy pomocy porucznika Łucznika, 2 żołnierzy, przeprowadził go korytem strumyka około 30-40 metrów. Gdy znaleźli się w miejscu nie będącym pod obstrzałem, wyszli na brzeg i opatrzyli generała. Skokami zbliżyłem się do niego i zapytałem jak się czuje. Po chwili generał spokojnym głosem powiedział: ,,Generale umieram, wynieście mnie stąd.''
Dalsza część zapisu w książce:
,,Próba ratowania generała nie zdała się na nic. Kierowca, szeregowy Niedbał, usiłował dotrzeć do samochodu i zawrócić go, aby odwieźć generała do szpitala, ale twarz Świerczewskiego nagle zbladła, a po chwili nastąpił zgon. Była godzina 11:00. Od strony Baligrodu ukazał się samochód, był to ów zdefektowany ,,Dodge''. Żołnierze zaczęli wyskakiwać w biegu prowadząc ogień w kierunku stanowisk banderowców. Ci zaś myśląc, że nadchodzi większa pomoc wojska, szybko się wycofali, nie podejmując dalszej walki''.
Wobec faktu, że 30 osobowa grupa elewów z 34 pp 8 DDP WP odparła 180 osobową bandę UPA, próbuje się to teraz uzasadnić tym, że tylko jedna czota ,,Bajraka'' atakowała, a innych tam nie było. Można i to zrozumieć. Niezręcznie jest bowiem pisać, że było ich więcej i TCHÓRZLIWIE UCIEKLI, gdyż była to wyszkolona stara kadra z dywizji SS ,,Hałyczyna''!
Stepan Stebelski pseudonim ,,Chryń'', pochodził z Sambora. Jego sotnia liczyła około 120 bandytów. Działał przeważnie z sotnią ,,Stacha'', liczącą około 80 bandytów. Sam ,,Chryń'' związał się z OUN jeszcze w czasie okupacji niemieckiej. Wtedy też był początkowo był wójtem gminy w powiecie przemyskim, a następnie służył w SS Galizien ( Ukraińska Dywizja SS ,,Hałyczyna'', zwana w nomenklaturze niemieckiej, jako: ,,14 Waffen Grenadier Division der SS, którą dowodził niemiecki generał major SS Fritz Freitag).
Biłous Jarosław pseudonim ,,Jarosław'' z żandarmerii polowej UPA określił w swoich zeznaniach skład osobowy sotni ,,Chrynia'' i ,,Stacha'' następująco:
,,Wiem o tym, że dowódca sotni ,,Stach'' był w formacji SS Hałyczyna. Dowódca sotni Bir, był komendantem ukraińskiej policji. Zastępca ,,Stacha'' - ,,Sołowij'', był w policji ukraińskiej i przechodził przeszkolenie polityczne we Lwowie. Czotowi ,,Chrynia'': ,,Dunia'', ,,Zenko'', ,,Bajrak'', wszyscy służyli w SS Hałyczyna. Komendant polowej żandarmerii ,,Sokił'' oraz żandarm ,,Wyrwa'' z sotni ,,Chrynia'', byli w policji ukraińskiej. Inny czotowy z sotni ,,Stacha'' - ,,Witaniuk'', był przeszkolony w grupie desantowej SS, dostosowanej do walk partyzanckich''.
Nie byli to więc nowicjusze w walkach, ale doborowi policjanci i SS-mani, z długoletnim stażem w mordowaniu i zabijaniu z rozkazu okupanta, niewinnej ludności cywilnej.
Zmyślone akcje w celu skompromitowania generała Karola Świerczewskiego, jego oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego
Sprawa emitowanego w TVP programu na temat śmierci generała Karola Świerczewskiego ,,Waltera''
Program 1 TVP przez cały marzec 1994 roku w czterech odcinkach przedstawił przebieg wydarzeń w Jabłonkach koło Baligrodu i śmierć generała Karola Świerczewskiego. Program prowadził redaktor Dariusz Baliszewski ( taki sam alfons frontu ideologicznego medialnego rynsztoka, jak niejaki Waldemar Milewicz, którzy po 1989 roku przewerbowali się na służbę dla nowych panów i którym wysługiwali się z jeszcze większym kundlim zaangażowaniem, niż robili to względem swoich poprzednich mecenasów - dop. J.B.) i na niego powołuje się w swojej książce Grzegorz Motyka. Na stronie 387 pisze:
Zoologiczny blagier, konfabulant, mitoman i fałszerz historii, oficer frontu ideologicznego wszystkich możliwych mediów głównego rynsztoka Czeciej Erpe, od TVP, TVN, Newsweeka, Wprost, Uwżam Rze na Rzeczpospolitej kończąc - patologiczny kłamca Dariusz Baliszewski
,,Jak zatem widać podczas zasadzki przynajmniej część polskiej ochrony po prostu uciekła. Wersję tę potwierdził D. Baliszewski w telewizyjnym programie ,,Rewizja Nadzwyczajna''.
Należy stwierdzić, że wszystkie emitowane w programie 1 TVP odcinki, na okoliczność śmierci , ale nie dla wyjaśnienia telewidzom jak faktycznie było, ale pod kątem ośmieszenia generała Karola Świerczewskiego, towarzyszących mu oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego. Były też dobrze przemyślane, by przedstawione wersje wydarzeń były jak najbardziej w stosunku do tych prawdziwych.
a) W jednej audycji uczestniczył pułkownik Jerzy Poksiński. Jako wojskowy nie analizował wydarzeń z wojskowego punktu widzenia, a stwierdził jedynie, że generał ,,Walter'' był złym dowódcą, gdyż w bitwie pod Budziszynem poległo dużo żołnierzy. (Do Bitwy pod Budziszynem odniosę się na samym końcu tego tekstu, by wykazać temu za przeproszeniem pułkownikowi, zastanawiam się kto nadał mu tak wysoki stopień, jakie bzdury opowiadał wtedy na ten temat i jakie brednie dotyczące tej właśnie bitwy powtarzają do dziś, wszyscy jemu podobni znawcy tego tematu - dopisek Jacek Boki)
Ten wątek, czy był dobrym dowódcą, czy złym, można pominąć. Jeżeli zaś chodzi o walki 2 Armii Wojska Polskiego pod Budziszynem to opisują je bardzo szczegółowo bezpośredni uczestnicy tych walk:
- pułkownik dr Władysław Wyrwa - autor książki ,,10 Sudecka'', wydawca Wojskowy Instytut Historyczny, Warszawa 1997 rok
- pułkownik Marian Dołomisiewicz - autor książki ,,Historia 9 Drezdeńskiej Dywizji Piechoty'', Rzeszów 1970 rok.
Autorzy swoich starannych opracowań, opartych na osobistym udziale w walkach i na dostępnych materiałach źródłowych, też piszą o niedostatkach, czy błędach, ale nigdzie nie twierdzą, że generał Karol Świerczewski był złym dowódcą.
Wojna to nie ,,Jezioro Łabędzie'', gdzie miesiącami przeprowadza się treningi tych samych ról, czy sytuacji. Na wojnie nie ma dyskusji nad rozkazami. Mogą więc być i błędy, ale błędów nie robi tylko ten, kto nic nie robi. Błądzenie jest rzeczą ludzką, a na wojnie niestety i kosztowną.
Należy pamiętać o tym, że Niemcy pod Budziszynem mieli doborowe i dobrze wyszkolone dywizje. Nasze dywizje 9 i 10 sformowane zostały dopiero jesienią 1944 roku w Białymstoku i Rzeszowie, a już w kwietniu 1945 roku musiały uczestniczyć w trudnych operacjach, w których nie zbrakło krwi i bohaterstwa. Szkoda tylko, że dziś nie pamięta się o tym, lub wręcz w sposób nie licujący godności ludzkiej, zaciera się ślady walk i bohaterstwa tych jednostek w walce z hitlerowskim okupantem i sotniami UPA w naszym rejonie.
Bitwa w rejonie Budziszyna rozegrała się w dniach 23 - 28. 04. 1945 roku w starciu z Grupą Armii ,,Mitte'', dowodzoną od 18.01.1945 roku przez feldmarszałka Ferdinanda Schoernera, który dowodził wcześniej GA ,,Sud'' i ,,Nord''. Do 1955 roku był w niewoli radzieckiej. Grupa jego szła wówczas na odsiecz Berlinowi. GA ,,Mitte'' miała duże doświadczenie w walkach frontowych. Utworzona 01.04.1941 roku w ramach planu ,,Barbarossa'' brała udział w bitwie pod Smoleńskiem i Moskwą. Kilkakrotnie rozbita przez Armię Radziecką, była stale uzupełniana, nie podporządkowała się bezwarunkowej kapitulacji i walczyła do 11 maja 1945 roku, aż do jej ostatecznego rozbicia.
9 Dywizja Piechoty po powrocie z frontu, od czerwca 1945 roku była na Rzeszowszczyźnie i oddała olbrzymie zasługi w obronie mieszkańców województwa. Dla upamiętnienia jej zasług, w jedną z rocznic, Zespołowi Szkół Mechanicznych przy ulicy Obrońców Stalingradu ( dziś ulica Hetmańska) w Rzeszowie, nadano imię 9 Drezdeńskiej Dywizji Piechoty, o czym informował na ścianie szkoły (od ulicy) napis dużymi metalowymi literami. Niestety po 1989 roku ,,prawdziwi'' obrońcy Ojczyzny, usunęli napis i szkole nadano inne imię. NAUKA HISTORII POSZŁA DO LASU.
Powracając natomiast do tematu walk pod Budziszynem, to warto wiedzieć, że brytyjscy i francuscy generałowie, w okresie od 26 maja 1940 roku do 4 czerwca 1940 roku, pozostawili Niemcom w czasie ucieczki pod Dunkierką.
- 11000 sztuk broni maszynowej
- 2460 dział różnych kalibrów
- 700 czołgów
- 45000 samochodów
- 20000 motocykli
- 243 zatopionych lub uszkodzonych okrętów i statków
W walkach pod Monte Cassino 2 Korpus Armii Polskiej, dowodzony przez gen. Władysława Andersa stracił:
- 924 żołnierzy, polegli w walce
- 345 uznano za zaginionych ( rozerwani przez miny lub pocioski artyleryjskie )
- 2930 żołnierzy zostało rannych ( z której to liczby rannych w późniejszych miesiącach, a nawet latach, w wyniku odniesionych ran, zmarło jeszcze około tysiąca żołnierzy. Największą jednak tragedią tej bitwy, o której dziś nikomu się nawet nie wspomina, był jej całkowity bezsens, Jak wyraził się o niej pewien młody brytyjski profesor Królewskiej Akademii Wojskowej Sandhurst, który w jednym z programów w jednym z brytyjskich kanałów telewizyjnych, poświęconych właśnie bitwie o Monte Cassino, stwierdził bez ogródek, że była to zupełnie bezsensowna rzeź polskich żołnierzy, gdyż nie decydowała o czymkolwiek. Albowiem amerykanie i Anglicy w dniu jej rozpoczęcia 11 maja 1944 roku, przełamali niemiecką obronę 10 kilometrów na zachód od Monte Cassino, na głównej drodze wiodącej do Rzymu i ruszyli dalej. Natomiast samo wzgórze Monte Casino, było tylko częścią całości obszaru, na którym toczyły się walki o przełamanie niemieckiego oporu i otwarcie choćby jednej nitki drogi wiodącej na Rzym. I tego udało się Amerykanom i Anglikom dokonać w dniu rozpoczęcia przez Polaków szturmu Monte Cassiono, które należało właściwie już w tej chwili otoczyć i bombardować, odcinając Niemców od dróg zaopatrzenia i ucieczki, czego nie zrobiono, bo jak się wyraził, wyraźnie zdumiony, Polacy chcieli to wzgórze koniecznie atakować, choć ze strategicznego punktu widzenia, było to już w tym momencie zupełnie bez żadnego znaczenia. Mówiąc o polskich żołnierzach, wyrażał się o nich w samych superlatywach, że Polacy są jednym z najbardziej mężnych i odważnych narodów świata, tylko nie mógł zrozumieć dlaczego tak bardzo chcą oni zawsze walczyć i umierać za cudze interesy, zamiast swoje własne i to jeszcze w takich całkowicie nonsensownych walkach. Polacy zostali bowiem w ciągu kolejnych siedmiu dni, udziału w krwawej jatce, jaką była bitwa o Monte Cassino, z oddziałami niemieckiej dywizji ,,Zielonych Diabłów'', nie tyle nawet wykrwawieni, co dosłownie zmasakrowani, zajmując po siedmiu dniach całkowicie bezsensownych walk, wzgórze Monte Cassino, które już w tej samej chwili nie miało żadnego znaczenia dla dalszych zmagań sprzymierzonych na tym odcinku frontu, całkowicie opustoszałe, gdyż Niemcy wycofali się z niego kilka godzin wcześniej, pozostawiając żołnierzom Andersa, jedynie swoich rannych, o których wiedzieli, że Polacy to nie jankesi i angole, i że ich nie zabiją, ale dobrze się nimi zaopiekują, w czym nie pomylili się ani trochę. Tak więc bitwa o Monte Cassino dla Korpusu Andersa, nie była nawet zwycięska, ale jedynie zajęciem opuszczonego wcześniej miejsca, z którego przeciwnik, wycofał się... NIEPOKONANY! Gdzie więc tu sens i logika? I jak nazwać kogoś, kto w taki sposób wytracił ponad dwa tysiące swoich żołnierzy, szafując ich życiem, jak nie swoimi pieniędzmi, w grze w trzy karty z anglosaskimi szulerami. - dopisek Jacek Boki)
Nie słyszano jednak nigdy, by generał Władysław Anders był złym, z tego powodu dowódcą i byłoby nie na miejscu rozważać taki temat.
b) Dr Elster, biorący udział w emitowanym programie stwierdził, że generał Karol Świerczewski był oficerem radzieckim, i że obce wojska prowadził przeciwko swojemu narodowi. ( 1 i 2 Armia Wojska Polskiego nie były obcymi armiami, a Hiszpanów do nas nie przyprowadził)
c) Znaleziono jakiegoś porucznika Apolinarego Ankiersztajna, który rozpalał ogniska w tym rejonie i szukał żołnierzy z ochrony generała Karola Świerczewskiego, którzy uciekli z pola walki i ukryli się w lesie.
d) Znaleziono jakiegoś ,,żołnierza'', któremu oficerowie kazali się przebrać za banderowca, a potem oddali go pod Sąd i był skazany.
e) Pokazano mundur generała z trójkątnymi dziurami - sugerując, że mogli go zabić bagnetem oficerowie z jego otoczenia, chociaż wiadomo, że nie mieli przy sobie ani karabinów, ani bagnetów, ale sugestia była tak przekonywująca, że niejeden widz uwierzył ( i nadal wierzą w te ordynarne kłamstwa cyngla Baliszewskiego - dopisek - Jacek Boki) w taką wersję.
f) Wreszcie pokazano jakimi tchórzami byli: generał Mikoła Prus - Więckowski, i pułkownik Józef Bielecki, których znaleziono rzekomo po bitwie półtora kilometra daloej od miejsca walki.
g) Finał seryjny odcinków ,,Tajemnica śmierci'' generała Karola Świerczewskiego wyemitowano w 47 rocznicę śmierci Generała 28 marca 1994 roku, o godzinie 18:30 w programie 1 TVP.
I cóż w nim stwierdzono? Ano to mianowicie, że jednak Generał zginął nie od swoich i nie od bagnetu, ale od kul UPA.
O cóż więc chodziło organizatorom tego widowiska? Ano o to, że tego ostatniego odcinka serialu, 90% widzów poprzednich odcinków, mogła nie oglądać akurat w tym dniu. U wielu widzów pozostaną więc w pamięci te najbardziej fałszywe obrazy, kompromitujące generała, jego oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego, którzy mu w podróży towarzyszyli.
I o to chyba chodziło, a autor książki ,,Tak było w Bieszczadach'' Grzegorz Motyka powołuje się na ten serial TVP, jako na prawdziwy dokument historyczny, potwierdzający, jak żołnierze Wojska Polskiego w panice uciekali przed banderowcami.
Tak właśnie i w ten sposób tworzy się fałszywą historię o Polsce i o wydarzeniach, które dotyczą walk z bandami UPA. Prawdę o generale trzeba obrócić w komunistyczną legendę i propagandę, a potem tak opluć, żeby znikła z pamięci obecnych i przyszłych pokoleń Polaków.
O tym, że przedstawiony przez Dariusza Baliszewskiego serial o generale Karolu Świerczewskim jest od początku do końca zmyślony, a fakty sfałszowane, można znaleźć potwierdzenie w tygodniku ,,Nie'' Nr50(632) z dnia 12 grudnia 2000 roku.
,,Na łamach polskiego ,,Newsweeka'' ( Hołd Press - Newsweek) Dariusz Baliszewski znany głównie z telewizji wytwórca historycznych zmyśleń ( ,,Rewizja Nadzwyczajna'' ) ogłosił następującą sensację. Marceli Nowotko sekretarz KC PPR zginął w końcu listopada 1942 roku z rąk dwóch podchorążych jednostki zwanej Kolegium A warszawskiego Kedywu AK''.
Tygodnik prostuje, że Kolegium A powstało w marcu 1943 roku i wówczas, gdy zginął Marceli Nowotko ( listopad 1942 r.) Kolegium A nie istniało! I dalej.....
,,Bujdom Baliszewskiego od lat udziela jednak antenowego czasu publicznego telewizja, która podobno poczuwa się do misji oświatowej i kulturalnej oraz tym uzasadnia pobieranie od posiadaczy telewizorów podatku zwanego abonamentem''.
Otóż takie bujdy jak Dariusza Baliszewskiego nie wynikają - jak można wnioskować - same z siebie, a na takie bujdy jest wyraźne zapotrzebowanie. Dzisiaj jak wiadomo w Polsce zbrojnych band UPA nie ma ( przynajmniej na razie - dop. JB ), ale jest za to silne i skuteczne w swoim oddziaływaniu kierownictwo OUN w postaci Krajowego Prowydui uchwała OUN z 22 czerwca 1990 roku dostosowana do dzisiejszych czasów, w której zaleca się:
,,Należy urabiać polską opinię publiczną ( również na obczyźnie ) za pośrednictwem polskich organizacji i będących w polskich rękach środków informacji. Kupować audycje w polskim radiu i telewizji oraz miejsca w polskich gazetach, wchodzić do kolegiów redakcyjnych polskich zespołów, a tam, gdzie to najbardziej celowe nie żałować środków z Funduszu Wyzwolenia Ukrainy. Najlepiej to robić piórem samych Polaków, wśród których znajdą się osoby sprzedajne.''
Właśnie takie osoby sprzedajne zawsze się znajdą, szczególnie w dzisiejszych czasach, a dla nich jak mawiał cesarz rzymski Wespazjan, żaden ,,Pecunia non olet'' ( Pieniądz nie śmierdzi ).
Generał Karol Świerczewski - ,,Walter'' - martwy, jest dla niektórych bardziej niebezpieczny, niż wtedy, kiedy był żywy i nie potrafią, w niepojętej nienawiści zachować umiaru. Oto inny przykład:
W Przeglądzie Tygodniowym Nr 15 (736 ) z 9 kwietnia 1997 roku, na stronie 7 ukazała się następująca notatka:
,,Red. PT Grzegorz Sołtysiak po rozmowie z Bogdanem Rolińskim, dziennikarzem, autorem książek - ,,P. Jaroszewicz - Przerywam milczenie 1939 - 1989'' i ,,Za co ich zabili'' - zamieścił artykuł pt. ,,Archiwum miał w głowie'', w którym opisuje sprawę Matrioszek''
Historia Matrioszek jest jedną z najbardziej tajemniczych spraw powojennej Polski. Mówiąc w skrócie, była to sieć agentów radzieckich skierowanych do Polski w celu objęcia kluczowych stanowisk w rządzie, partii, wojsku itp. Jaroszewicz dowiedział się o sprawie od generała Karola Świerczewskiego, który wygadał się, że Georgij Żukow - generał NKWD, który był odpowiedzialny wobec Stalina z polskie Matrioszki. Generał Świerczewski próbował badać sprawę, chciał zidentyfikować agentów, zapłacił za to śmiercią. Podobne podłoże zdaniem Jaroszewicza, miało zabójstwo Jana Gerharda, dowódcy ochrony Świerczewskiego i uczestnika potyczki pod Baligrodem.''
Całe szczęście dla Polski, że był w 2000 roku na podobieństwo Marka Aureliusza taki spec od sekretów jak Janusz Połubicki i wykrył te ,,Matrioszki'' w rosyjskiej ambasadzie w Warszawie i wygnał je do Moskwy, a generał Karol Świerczewski niepotrzebnie szukał ich w Bieszczadach.
Na temat natomiast ,,generała'' Żukowa, to jak się nie wie, to lepiej nie zabierać głosu. Georgij Żukow był nie generałem, a marszałkiem - czterokrotnym bohaterem Związku Radzieckiego i chociaż niektórym to się nie podoba, to za zwycięstwo w drugiej wojnie światowej, w walce z hitlerowskim agresorem odznaczony został najwyższymi odznaczeniami państw sprzymierzonych w czasie wojny przeciwko Hitlerowi.
Marszałek Georgij Żukow sam miał nieprzyjemności od NKWD, w którym nie służył i tego zasłużonego człowieka dla całej Europy, nieprzyzwoicie jest poniewierać po śmierci. Wystarczy, że u schyłku swojego życia sponiewierał go pastuch z Kijowa o nazwisku Nikita Siergiejewicz Chruszczow.
Zacieranie śladów o zbrodniach UPA służy wybielaniu jej zbrodni i czynienie z morderców bohaterów
W latach sześćdziesiątych po wojnie zbudowano w Jabłonkach pomnik poświęcony Generałowi Karolowi Świerczewskiemu. W 1980 roku w pobliżu pomnika powstało muzeum poświęcone generałowi, które w 1989 roku, zakończyło swoją działalność. Muzealia związane z Generałem wywieziono z Jabłonek, a obiekt stał się własnością gminy Baligród.
Zacieranie wszelkich śladów po generale Karolu Świerczewskim i publikowanie różnych nieprawdziwych wersji o jego śmierci sprowadza się w zasadzie do jednego: zatrzeć wszelkie ślady zbrodni UPA na ludności polskiej. Mordów ze strony UPA na Polakach po prostu nie było, a jest to wyłącznie propaganda PRL-u. W stosunku do Polaków na Kresach Wschodnich też nie było żadnych mordów ze strony UPA, a była to zwykła ,,ludzka depolonizacja''. Generała Karola Świerczewskiego też UPA nie zabiła, więc po co potrzebne są jego pomniki? Trzeba je jak najszybciej zburzyć, a morderców z UPA nazywać sprawiedliwie ,,żołnierzami''.
Idąc tym śladem w Przemyślu zaraz po 1980 roku rozebrano pomnik poświęcony Generałowi Karolowi Świerczewskiemu, który stał na Placu Bramie, u zbiegu ulic Mickiewicza, Słowackiego i Kazimierzowskiej.
W Przeglądzie Tygodniowym Nr 15 (736) z 9 kwietnia 1997 roku redaktor Andrzej Dryszel pisze:
,,Niedawno minęła 50 rocznica śmierci generała Świerczewskiego. Z tej okazji władze Poznania ostatecznie zdecydowały o usunięciu potężnego, ważącego ponad pięćdziesiąt ton, żelbetonowego pomnika ku czci generała.Obywatele Poznania są bogaci - więc kosztów rozbiórki specjalnie nie odczuwają. Monument jest jednak solidny. Saperzy myśleli o wysadzeniu, ale z pomnikiem zniknęłyby okoliczne kamienice. Pozostaje długa, skomplikowana operacja inżynieryjno - rozbiorcza. Bez pomocy kogoś takiego jak generał ,,Walter''.
Zacierając pamięć o generale Karolu Świerczewskim, zaciera się w umysłach młodego pokolenia wszelkie prawdziwe ślady historii o zbrodniach UPA. A w to miejsce wtłaczasię ,,prawdy'', które zakrawają na kpiny i obrazę ofiar poległych z rąk UPA, tak jak generał Świerczewski.
Oto ,,historyk'' Grzegorz Motyka w swojej książce ,,Tak było w Bieszczadach'' (str. 390) wybielając okrutne zbrodnie UPA, posłużył się w tym wybielaniu takim przykładem, w który chyba sam nie wierzy i dlatego sam go odpowiednio skomentował:
,,Warto tu wspomnieć o wywieraniu przez miejscową społeczność ukraińską presji na Chrynia, aby przeprowadził akcję odwetową na Niebieszczanach. Choć wioska była dobrze ufortyfikowana Chryń gotów był ponoć to uczynić, ale musiał mieć na to zgodę Rena, a ten zgodził się, lecz postawił warunki. Nie wolno było zabić więcej jak 30 ,,czerwonych bojówkarzy'', i to wyłącznie tych, którzy wystąpiliby z bronią w ręku. Nie wolno było spowodować śmierci ani jednej kobiety i ani jednego dziecka. Ren ostrzegł Chrynia, że za niedotrzymanie tych warunków będzie odpowiadał głową. Chryń wiedział, że jest to niemożliwe, i z akcji zrezygnował.''
Koniec bajki o SS-owcach, jak kochali polskie dzieci, ale jest ona tak fałszywa, że sam autor komentuje ją w odsyłaczu nr 113, na stronie 309. Oto ten komentarz:
,,Informacja ta (chodzi o niezabijanie dzieci - ŁK) z pozoru niewiarygodna jest moim zdaniem prawdziwa.''
Następni ,,historycy'' ukraińscy powołają się na takie stwierdzenie, jako na rzeczywistą prawdę, którą chętnie zamieści na swoich łamach redakcja ,,Do zbroi'' w Monachium lub wydawane w Polsce ,,Nasze Słowo''.
Jak SS-owcy Ren, Bir, Chryń i inni kochali nie tylko polskie dzieci, ale nawet swoje - ukraińskie, niech świadczy urywek ze wspomnień Jana Gerharda, dowódcy 34 pp 8 Dywizji Piechoty, zamieszczonych ( na podstawie Przeglądu Historycznego Nr 4 z 1959 roku ) w drugim tomie książki: ,,Kształtowanie się władzy ludowej na Rzeszowszczyźnie'' - Rzeszów 1966 rok - str. 93:
,,W małym przysiółku pod Wołkowyją mieszkało małżeństwo mające dwoje dzieci. On był Polakiem, ona Ukrainką. Bandyci z sotni Bira przybyli do wsi. Kazali kobiecie zabić własnoręcznie męża. W przeciwnym razie grozili wymordowaniem dzieci. Kobieta nie chciała tego uczynić. Dostała ataku nerwowego i oszalała, z bólu rzuciła się na bandytów. Cała rodzina została wymordowana.''
,,W samej Wołkowyji (1946) banderowcy zorganizowali pogrom. Chodziło o represje przeciw nieposłusznym Ukraińcom. Dla odstraszającego przykładu kilku mężczyzn zostało przywiązanych do ław i przeciętych na pół piłami ciesielskimi. Pewnej ciężarnej kobiecie banderowcy ( sotnia Chrynia) otworzyli brzuch, wyjęli płód i ułóżywszy na jego miejsce żywego królika, zaszyli ranę szewską dratwą.''
Od czasu śmierci generała Karola Świerczewskiego minęło prawie 60 lat, a wciąż w rozmowach na ten temat powtarzają się się pytania: Dlaczego tak się uparł jechać do tej Cisnej, skoro było tak niebezpiecznie?
W wojskowym rozumowaniu odpowiedź jest prosta:
- Życie oficerów i żołnierzy w garnizonach Sanok, Lesko, a nawet Baligród - chociaż nie było łatwe - w porównaniu z Cisną, na pewno inne, a miarą prawidłowej oceny położenia i niebezpieczeństwa, jest poznanie najgorszych warunków i największego zagrożenia.
- Generałowi Karolowi Świerczewskiemu mogło nie spodobać się, że bez jego wcześniejszej akceptacji, ktoś podjął decyzję, by samochody ustawione były w kierunku Leska, a nie Cisnej. Być może Generał też podjąłby taką decyzję ale byłaby to jego decyzja, gdyż on tu był najstarszy rangą i tylko on mógł tak zadecydować.
- Generał i żołnierze nie po to składali przysięgę, żeby się bać. Generał Karol Świerczewski w okresie rewolucji w Rosji i wojny domowej w Hiszpanii nie takie rzeczy widział jak Cisna i nie mógł nawracać do Leska tylko dlatego, że było tam niebezpiecznie. Przecież w tym właśnie niebezpiecznym miejscu byli oficerowie i żołnierze, którymi on dowodził na froncie i nie bali się iść do Cisnej, gdy ich tam posyłano. Jakby się czuł potem, gdyby mówiono, że bał się jechać do Cisnej z powodu niebezpieczeństwa.Taka sytuacja dyskwalifikowałaby każdego dowódcę. Dowódcy mają dawać przykłady i porywać za sobą żołnierzy, jak generał Karol Świerczewski, chociaż to groziło śmiercią, a nie tłumaczyć się obawą lub zagrożeniem.
W okresie II wojny światowej było wiele przykładów bohaterstwa i odwagi, przypomnę tylko kilka:
Major Henryk Dobrzański pseudonim Hubal 1896 - 1940
Kapitan Władysław Wysocki 1908 - 1943
Kapitan Stanisław Betlej 1910 - 1945
Podporucznik Emilia Gierczak 1925 - 1945
Kapral Michał Okurzały 1919 - 1944
Szeregowy Aniela Krzywoń 1925 - 1943
i wielu, wielu innych.
Na marginesie tej sprawy nasuwają się, mimo woli, pewne refleksje. Podczas obchodów 27 stycznia 2005 roku, 60 rocznicy wyzwolenia hitlerowskiego obozu Auschwitz - Birkenau w Oświęcimiu, wielu polskich polityków i posłów było zdziwionych, że dzisiejszy świat tak szybko zapomniał, kto te obozy zrobił, a w wielu publikacjach wskazywano, że to były polskie obozy dla Żydów.
Te głosy ,,niezrozumienia'', powinny być dla Polaków wystarczającą przestrogą, dla samych siebie na przyszłość. Jeżeli bowiem:
- w kolebce kultury polskiej - Krakowie, usunięto po 1989 roku pomnik marszałka Iwana S. Koniewa (1897 - 1974), dowódcy 1 Ukraińskiego Frontu Armii Radzieckiej, który mądrym manewrem wyzwolił Kraków bez zniszczeń (otrzymał za to honorowe obywatelstwo miasta Krakowa), jak również wyzwolił obóz zagłady Auschwitz - Birkenau, ratując życie pozostałym tam ofiarom.
- usunięto wszystkie tablice pamiątkowe, mówiące o wyzwoleniu miasta Krakowa przez Armię Radziecką, zmieniono nazwy ulic z tym związane.
- W Sandomierzu zapomniano o pułkowniku Wasylu Skopence (1912 - 1945), dowódcy 180 pułku piechoty, 350 dywizji 1 Frontu Ukraińskiego Armii Radzieckiej, który wsławił się wyzwoleniem Sandomierza i usunięto popiersie.
- W 60 rocznicę wyzwolenia przez Armię Radziecką stolicy Polski - Warszawy, prezydent obecny tej stolicy prof. Lech Kaczyński, nie bierze udziału w uroczystościach, nazywając wyzwolicieli drugim okupantem.
- TO DLACZEGO POWSTAJE ŚWIĘTE OBURZENIE, ŻE ZA GRANICĄ NIE ZNAJĄ NASZEJ HISTORII?
Nie znają i znać nie będą, jeżeli historia przez samych Polaków będzie w tak błyskawicznym tempie fałszowana, a pomniki historii usuwane.
Podobna rzecz ma się i z generałem Karolem Świerczewskim. Jeżeli usunięto jego pomniki, potępiono Akcję ,,Wisła'', a zatem oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego, którzy brali w tym udział, a później jeszcze nazwano ją haniebną, a równocześnie dla tych co byli w UPA i walczyli przeciwko Polsce stawia się pomniki, w różnych publikacjach w Polsce nazywa się ich obecnie ,,żołnierzami'', to jak wytłumaczyć to przyszłym pokoleniom i co to będzie miało wspólnego z prawdą historyczną?
Nie wszystko co też co było w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, nazywanej PRL-em, było złe i szkodziło społeczeństwu, a przecież w niepojętej nienawiści potępiono wszystko wbrew opinii ogółu społeczeństwa polskiego, którego duży odłam wspomina tamten okres z sympatią i życzliwością.
Kształtowana w ten sposób historia Polski będzie nieprawdziwa i zafałszowana.
Historycy polscy i świat nauki polskiej, powinni o tym pamiętać i nie pozwalać wandalom politycznym na fałszowanie historii i odsiewać w porę plewy od ziarna. Jeżeli tego nie będzie, to historia zapomni o narodzie, który ją wyrzucił ze swojej pamięci.
Łukasz Kużmicz - Zbrodnie bez kary - Rzeszów 2006 rok - str. 162 - 184.
Pogrzeb Generała Karola Świerczewskiego
Warszawa,
1947-04-01. Pogrzeb generała Karola Świerczewskiego. Na zdjęciu
uroczyste wyprowadzenia zwłok z Klubu Oficerskiego Sztabu Generalnego.
Fot.Łucznik – Wojskowy Przegląd Historyczny nr 4, Warszawa 1959, p. 305/domena publiczna
Niemal sensacyjnie zwłaszcza z punktu widzenia postrzegania historii w kategoriach czarno-białych, wygląda opis pogrzebu gen. Karola Świerczewskiego. Żeby przybliżyć czytelnikowi w jaki sposób wyglądały uroczystości pogrzebowe cytuje fragment wspomnień ks. płk. Franciszka Wojtyło proboszcza garnizonu Rzeszów:
„Pogrzeb gen. Świerczewskiego dał okazję
mieszkańcom Rzeszowa do ogromnej manifestacji na cześć zamordowanego
generała, który cieszył się w Rzeszowie wielką popularnością. Ulice
miasta, którymi przechodził kondukt, wypełnione były tysiącami ludzi, a
trasa ta liczyła 3 km”.
Katolicki pogrzeb generała odbył
się 1 kwietnia 1947 roku w stolicy. Modlitwom przy trumnie zmarłego
przewodniczył dziekan generalny WP, ks. płk Stanisław Warchałowski. Trwały one do późnych godzin nocnych. Wcześniej trumna z ciałem generała była wystawiona w Centralnym Domu Żołnierza. Ceremonia miała imponujący charakter bo przed trumną szło
duchowieństwo, po bokach generalicja, a za nią poza rodziną prominentni
działacze państwowi. O pogrzebie wiceministra obrony narodowej
informowały wszystkie rozgłośnie radiowe. Do wojska zaczęli zgłaszać się
ochotnicy gotowi pomścić śmierć generała. Marek Koprowski podkreśla jednak,
że śmierć generała nie była powodem samym w sobie do przeprowadzenia
operacji, a jedynie przelała czarę goryczy, ponieważ Polska w opinii
światowej, nie mogła sobie pozwolić na bezkarne mordy generała i ministra
w jednej osobie.
Pogrzeb generała broni, wiceministra obrony narodowej Karola Świerczewskiego w Warszawie
Córka generała Karola Świerczewskiego - Antonina tak go zapamiętała:
,,Pochowaliśmy tatę pierwszego kwietnia. Ulica Marszałkowska, którą szła procesja pogrzebowa, była przepełniona ludźmi, ludzie od dołu do samej góry, tkwili w ruinach domów. Tysiące warszawiaków zapełniły plac, na którym po nabożeństwie żałobnym śpiewano przy trumnie taty pieśni pogrzebowe. Została ona postawiona na wysokim katafalku w samym centrum placu i tonęła w wiankach z żywych kwiatów. Na cmentarzu na Powązkach, zanim się opuściło trumnę do grobu, przy ciele taty duchowni zaśpiewali pieśń religijną. Po pogrzebie przez jakiś czas w kościołach w całej Polsce odprawiały się msze w intencji zmarłego i biły dzwony.''
Śmierć i pogrzeb Świerczewskiego były także analizowane przez działaczy OUN - UPA. Myrosław Soroka - ,,Ptach'' pisał do obwodowego prowydu OUN - B w Drohobyczu:
,,O śmierci tej informowały wszystkie europejskie rozgłośnie radiowe. Pogrzeb z wielką pompą odbył się w Warszawie, dokąd ciało zostało przewiezione samolotem. W uroczystościach pogrzebowych uczestniczyli przedstawiciele wielu państw, głównie bolszewickich satelitów. We wszystkich wygłoszonych mowach sypały się pogróżki pod naszym adresem oraz wezwaniem do zemsty. Od dnia tej śmierci rozpoczynają się jawne przygotowania opinii społecznej, mimo, że i tak Polacy byli bardzo dobrze nastawieni przeciw nam.''
Prowydnyk ,,Martyna'' o sytuacji w powiatach Sanok i Lesko pisał:
,,Ostatnio po śmierci generała Świerczewskiego o wiele bardziej ludność polska odkryła swoje oblicze. Żąda zemsty, OGROMNIE ŻAŁUJE GO JAKO ŻOŁNIERZA.''
Benedykt Gajewski, dokumentując nastroje, jakie spowodowała śmierć generała Karola Świerczewskiego, pisze w swojej pracy:
,,W zbiorach Muzeum Wojska Polskiego jest skromna rezolucja osadników wojskowych z powiatów Sławno i Działdowo z 31 III 1947 roku, w której osadnicy zwracają się do marszałka Roli - Żymierskiego z prośbą o powołanie ich w szeregi wojska, aby pomścić śmierć generała.''
Takich próśb kierowanych do władz wojskowych, było dużo i płynęły one z wielu środowisk. Nie można ich tłumaczyć tylko inspirowaną akcją. Świerczewski był autentycznie popularny, zwłaszcza w środowiskach żołnierskich. Był on nowym typem oficera, ukształtowanym w Armii Czerwonej. Bratał się z podwładnymi, rozmawiał z szeregowcami, każdy mógł przedstawić mu swoje prośby i problemy i najzwyczajniej poklepać go po plecach. Zawsze miał dla żołnierzy czas. Jadał z nimi posiłki. Często się z nimi fotografował, a ulubioną jego formą kontaktu z nimi były przemówienia, w których tłumaczył im cele i zadania sucho sformułowane w rozkazach. Po wojnie nie skierowano go do walki z UPA, ale do osadnictwa wojskowego. Pełniąc funkcję jego generalnego inspektora, zdobywał dodatkowe punkty. Stale był też obecny w środkach masowego przekazu. Media wykorzystywały go w celach reprezentacyjno - propagandowych. Jeździł po świecie, przyjmował kilogramy odznaczeń, będąc w kraju, wizytował tereny zalane w wyniku powodzi.
Nic więc dziwnego, że jego śmierć podniosła antyukraińskie nastroje w polskim społeczeństwie. Jak pisze Feliks Sikorski, nawet ukraińscy chłopi wiedzieli, co się święci, i spodziewali się najgorszego.
,,Po śmierci generała Karola Świerczewskiego ludność ukraińska przeżywała stan niepewności i rozterek. Wieśniacy, spodziewali się odwetu ze strony wojska, nie rozpoczynali prac w polu, zbierali się natomiast na różne dyskusje i narady. W obawie przed przesiedleniem niektórzy chłopi przechodzili z obrządku greckokatolickiego na rzymskokatolicki.''
Śmierć generała i jego pogrzeb podniosły w całym społeczeństwie polskim antyukraińskie nastroje, które osiągnęły apogeum po rzezi wołyńskiej, czego nie mogli zrozumieć działacze OUN - UPA, szukając kontaktów z polskim antykomunistycznym podziemiem.
Antyukraińskie nastroje w społeczeństwie polskim sprawiły, że władze polskie nie mogły objąć amnestią OUN - UPA, ogłoszoną w lutym 1947 roku dla żołnierzy antykomunistycznego podziemia. W opinii większości społeczeństwa onzaczałaby ona bowiem amnestię dla ZBRODNIARZY, zwalczanych także przez antykomunistyczne podziemie. Inną rzeczą jest, że OUN - UPA nie chciała dla siebie żadnej amnestii i opowiadała się za walką z pańśtwem polskim, aż do samego końca!
Marek Koprowski - Akcja Wisła, Kres krwawych walk z OUN - UPA - Wydawnictwo Replika 2019 r. - str. 235 - 238
Ze wspomnień generała dywizji Edwina Rozłubirskiego, twórcy i dowódcy wojsk powietrzno - desantowych
W BIESZCZADACH podczas walk z Ukraińcami (...których potem wysiedlono min; do NADLEŚNICTWA SŁAWNO / RDLP SZCZECINEK/ ) - generał EDWIN ROZŁUBIRSKI wyruszył ze swoim batalionem Wojska Polskiego NA POMOC JEDNEJ Z NAPADNIĘTYCH PRZEZ UKRAIŃCÓW WIOSEK !!!!!!!!
Meldunek przekazała placówka Wojsk ochrony pogranicza z KOMAŃCZY....
Dotarli tam po dwóch godzinach...
A oto jak relacjonował co zastał na miejscu to sam generał Rozłubirski :
(cytat) ,,W STOJĄCEJ NA UBOCZU OWCZARNI ZNALEŹLIŚMY DZIEWCZĘTA I MŁODE KOBIETY, JEDYNE ISTOTY LUDZKIE, KTÓRE OCALAŁY Z RZEZI – OFIARY TEGO , CO HŁADYSZ CYNICZNIE OKREŚLAŁ JAKO ,,KWADRANS HIGIENY SEKSUALNEJ,,
Kobiety zmaltretowane, pokrwawione, wielokrotnie gwałcone...
PŁAKAŁY I BŁAGAŁY O POMOC, ale jak mogliśmy im pomóc ?
Trzeba było zawieźć je do miasta i udzielić pomocy lekarskiej...
DRŻĄCYM I ZACINAJĄCYM SIĘ ZE ZDENERWOWANIA GŁOSEM – MELDOWAŁEM O TYM DOWÓDCY PUŁKU, PROSZĄC O PRZYSŁANIE LEKARZA I KONWOJU Z SAMOCHODAMI WYMOSZCZONYMI SIANEM.
WIEDZIAŁEM, ŻE TYLOMA SANITARKAMI , ILE BYŁO POTRZEBNYCH – PUŁK NIE DYSPONUJE!
Felczer batalionu ZBIERAŁ OD ŻOŁNIERZY OPATRUNKI OSOBISTE – swoje z torby już dawno zużył, BEZ REZULTATU USIŁUJĄC ZAHAMOWAĆ KRWOTOK DZIEWCZYNIE, KTÓREJ BANDYCI WCISNĘLI BUTELKĘ W NARZĄDY RODNE, po czym jeden z nich szczególnie okrutny- jak mówiły ,,Z KRECHA NA GĘBIE,, który bił je i maltretował...rozbił szkło kopnięciem!
NIESZCZĘSNA LEŻAŁA TERAZ W KAŁUŻY KRWI NA ZIEMI,BEZSILNA, Z TWARZĄ BIAŁĄ JAK PAPIER, GRYZĄC WARGI W NIEMYM MILCZENIU;
Opierała się BANDEROWCOM, a jednego z nich uderzyła w twarz !
DRUGA , KTÓRA WYMAGA NATYCHMIASTOWEJ INTERWENCJI CHIRURGA TO ...DWUNASTOLETNIA DZIEWCZYNKA....MA ROZDARTE KROCZE,,, ,,
Tak jak wspomniałem w jednym ze swoich wcześniejszych przypisów, że w końcówce swojego opracowania na temat mordu UPA na generale Karolu Świerczewskim, powrócę do kwestii bitwy pod Budziszynem, która rozegrała
się w dniach 23 - 28. 04. 1945 roku, w starciu z Grupą Armii ,,Mitte'',
dowodzoną od 18.01.1945 roku przez feldmarszałka Ferdinanda Schoernera,
który dowodził wcześniej Grupami Armii ,,Sud'' i ,,Nord'', a w czasie którego to starcia z tymi doborowymi dywizjami niemieckich esesmanów, generał Świerczewski dowodził oddziałami Drugiej Armii Wojska Polskiego. Cała masa obecnych nie tyle nawet tzw. ,,krytyków'' generała Karola Świerczewskiego, co zwyczajnych prymitywnych oszczerców, ignorantów i pospolitych durni, nie mających pojęcia o tych wydarzeniach, opluwa w prostacki sposób jego pamięć i rzekome wojskowe dyletanctwo, jakie według nich zaprezentował właśnie wtedy w bitwie z oddziałami feldmarszałka Ferdinanda Schoernera. Przytoczmy więc, jako odpowiedź tym współczesnym oszczercom jego osoby, wspomnienia uczestnika tej bitwy, Pana generała Edwina Rozłubirskiego, który był w tamtym czasie porucznikiem, dowódcą kompanii, na której czele brał udział w walkach z esesmanami Ferdinanda Schoernera, który w swoim wspomnieniu na ten właśnie temat, dotyczący Bitwy pod Budziszynem, jedyną ignorancję i dyletanctwo wojskowe, które obala całkowicie w swojej retrospekcji, odnoszącej się do tamtych zmagań, to są nimi wyłącznie prymitywne wynurzenia bęcwałów, wypisujących swoje zupełnie współczesne ,,mądrości'' inaczej, nie mające nie tylko nic wspólnego z tamtą rzeczywistością, ale będące jedynie kolejnymi zbiorami wypichconych przez nich na prędce kłamstw, oszczerstw i pomówień, mających opluć, oczernić i zdehumanizować do cna w oczach polskiej opinii publicznej postać generała Karola Świerczewskiego i tym samym ostatecznie wymazać jego postać z polskiej historii, przy pomocy najprymitywniejszych metod, na zlecenie swoich obecnych panów, którym się wysługują w ten sam kundli sposób, w jaki wysługiwali się wcześniej innym, i będą wysługiwać się w ten sam sposób każdym kolejnym, bo taki, a nie inny prezentują sobą charakter, ludzi bez żadnych zasad, moralności, całkowicie sprzedajnych, miałkich i zupełnie sprostytuowanych, którzy gdyby tego od nich zażądano, bez wahania sprzedaliby za 30 srebrników, nawet własnych rodziców, i również nie mieliby z tym żadnego problemu, ani też jakichkolwiek wyrzutów sumienia, tak jak nie mają dzisiaj, by oczernić, każdego kogo wskaże się im tylko palcem. Wróćmy jednak do wspomnień na temat Bitwy pod Budziszynem i osoby generała Karola Świerczewskiego, o którym, jako człowieku i swoim ówczesnym dowódcy wydał jak najlepsze świadectwo Pan generał Edwin Rozłubirski. A po wspomnieniu Pana generała Rozłubirskiego, pozwolę sobie tym wszystkim obecnym hienom, oczerniającym generała Karola Świerczewskiego przytoczyć kilka przykładów geniuszu wojskowego i strategicznego tych, których każą im dziś wynosić na piedestał wzorów sztuki wojennej, gdy w rzeczywistości byli nieprawdopodobnymi wojskowymi tumanami, dla których bezsensowne wysłanie nawet tysięcy własnych żołnierzy na pewną śmierć, żeby tylko zaspokoić swoje własne, przerośnięte ego, nie znaczyło dosłownie nic, nad czym nie tylko przechodzili do porządku dziennego, jakby naprawdę dowodzili dosłownie ciągle zamroczeni w sztok rudą whisky pędzoną na myszach, ale co gorsza, dla których życie ich własnych podkomendnych nie znaczyło dosłownie nic, określając za każdym razem ich stratę cyniczną formułą... STRAT AKCEPTOWALNYCH, po czym jak gdyby nigdy nic się nie stało, udawali się na obiad lub na kolejną szklaneczkę whisky z przyjaciółmi. I tak do następnego razu, gdy mogli wysłać na bezsensowną śmierć następnych askariasów.
Generał Edwin Rozłubirski o generale Karolu Świerczewskim i Bitwie pod Budziszynem
,,Przekazując Czytelnikom ,,FATUM'', czuję się zobowiązany do wyjaśnienia niektórych problemów poruszonych w tej pozycji, do czego inspiruje mnie - żeby nie użyć słowa prowokuje - szereg publikacji zamieszonych w środkach masowego przekazu.
Istotną jest sprawa poglądu na osobę generała Karola Świerczewskiego i rolę jaką odegrał on w historii polskich sił zbrojnych, jako dowódca 2 Armii Wojska Polskiego oraz wiceminister obrony narodowej. Uważam, że brak jest jakichkolwiek podstaw do odmawiania Mu wielkości i brukania Jego pamięci. Nie zmienił się mój stosunek emocjonalny do Generała, którego zawsze będę pamiętał i cenił jako nieprzeciętnie odważnego żołnierza i dowódcę ukochanego przez podwładnych. Jego pamięć i troska o podległych Mu żołnierzy były zadziwiające, a zarazem wzruszające.
Pamiętam, jak okrążone oddziały 2 Armii przebijały się w kierunku Drezna. Tam, po dramatycznej walce z przeważającymi siłami jednostek SS z grupy marszałka Schoernera, gdy decydowano: zginąć, albo poddać się - po brawurowym przełamaniu pozycji niemieckich dotarły do nas radzieckie czołgi Pancernej Armii Gwardii. Te czołgi z czerwonymi gwiazdami na wieżach przyniosły nam życie; przejęto i opatrzono naszych rannych, podzielono się z nami żywnością i tym, co wówczas było najważniejsze - amunicją.
Dlatego też wszystko burzy się we mnie, gdy czytam i słyszę, jak podważa się fakt zadzierzgnięcia braterstwa broni żołnierzy polskich i radzieckich. Jako bezpodstawne i nielogiczne oceniam stawianie znaku równości między frontowymi żołnierzami Armii Radzieckiej, a oprawcami z NKWD, czy strażnikami w łagrach. Niszczenie pomników, wystawionych żołnierzom radzieckim, uważam za barbarzyństwo! Do faktów profanacji grobów poległych żołnierzy nie ustosunkowuję się - nie potrafię uczynić tego w słowach nadających się do druku.
Analogiczny pogląd mam odnośnie usuwania pomników generała Świerczewskiego, przemianowania warszawskiej trasy noszącej Jego imię oraz usunięcia tablicy pamiątkowej ze szkoły, której był patronem. Ekscesy, towarzyszące tym pożałowania godnym działaniom, były poniżające nie dla pamięci Generała, lecz dla ich inspiratorów i organizatorów. Oburzony do głębi, nie podjąłem z nimi polemiki; nie znalazłem płaszczyzny, na której mogłaby ona być prowadzona. Trzeba było być tam, na froncie, pod Dreznem, gdzie żołnierz polski krwią pisał historię, uczestnicząc w operacji Berlińskiej, wieńczącej II wojnę światową; trzeba było przez to przejść, żeby zrozumieć, jaką wielkością był generał Świerczewski.
Słów parę o problemie banderowców. Nie było bardziej zaciekłych i okrutnych wrogów Polski i wszystkiego co polskie od striłciw UPA. Rzezie polskiej ludności, morderstwa, gwałty, najbardziej wymyślne tortury, trudna do opisania nienawiść, znajdująca upust w nieludzkich sposobach prowadzenia walki na śmierć, na wytępienie - tak mogę scharakteryzować działania banderowców. Nie było innego sposobu położenia kresu koszmarowi, niż opróżnienie terenu Bieszczad z ludności, która była ich oparciem. , wymuszanym bezwzględnym terrorem. Taka jest prawda o tych krwawych czasach. Znowu odwołam się do autopsji: trzeba było tam być. Trzeba było na własne oczy zobaczyć trupy z odrąbanymi głowami, z wyłupionymi oczami, powiązane drutem kolczastym i spalone; trzeba było znieść gniotący duszę ciężar płaczu sponiewieranych kobiet, gwałconych w obecności skrępowanych mężów, których potem przy nich mordowano. Trzeba było tam być!
Przedstawianie tych wydarzeń, jako (cytuję); ,,pacyfikowanie przez wojsko spokojnej ludności ukraińskiej i łemkowskiej'', uchwała Senatu potępiająca akcję ,,Wisła'' i pisanie, że żołnierze UPA byli ukraińskim odpowiednikiem polskiej partyzantki - według mojej oceny uwłaczają pamięci żołnierzy poległych w walce z banderowcami, są także uwłaczającym poniżeniem polskich partyzantów, a poza tym, nie mieści się to w kategoriach logicznego rozumowania. Także niezrozumiała jest niepamięć o hitlerowskim rodowodzie większości banderowskich dowódców i samej UPA oraz przymykanie oczu na ich krwawą działalność. Wyrażanie radości z powodu eksponowania na Ukrainie niebiesko - żółtych chorągwi i tryzubów - znaków, będących dla nas symbolami okrucieństwa banderowców - świadczy o ślepocie politycznej i całkowitym braku zdolności oceny zaistniałych wydarzeń.
W ostatnich czasach sytuacja zmieniła się diametralnie; na gruzach Związku Radzieckiego powstało nowe, blisko sześćdziesięciomilionowe państwo ukraińskie. Państwo, którego charakter i dążenia są jasne dla każdego, kto zna Ukraińców, kto wie, jak bardzo uwierały ich ramy państwa wielonarodowościowego. Euforia wolności, poczucie owej ,,Wilnoj, Samostijnoj Ukrainy'' o jakiej marzyli - musi wybuchnąć niekontrolowanym płomieniem. Pierwsze symptomy już są: pomnik Stepana Bandery w Kijowie, dążenie do rehabilitacji (a nawet nobilitacji) UPA, nawiązywanie do tradycji siczowych atamanów, hołubienie Łemków, roszczących sobie prawa do polskich ziem, aż po nowosądeckie, flirt z Niemcami - to zjawiska, które nie mogą być dla nas obojętne.
Dymna zasłona frazesów, wygłaszanych przez polityków i dyplomatów, nie powinna zwieść nikogo. Domorośli stratedzy, którzy największe zagrożenie widzą w Rosji, a za najbardziej newralgiczny kierunek uważają Kaliningrad - są po prostu żałośni w swojej indolencji. Realne zagrożenia rysują się jasno, a potencjalna fuzja z Niemcy - Ukraina wnioski te potwierdza.
Jest jeszcze jeden aspekt sprawy Operacji Wisła. Dowódcą tej Grupy Operacyjnej był generał dywizji Stefan Mossor, ówczesny zastępca szefa Sztabu Generalnego WP - jeden z najwybitniejszych teoretyków wojskowych okresu międzywojennego, człowiek o wyjątkowym morale i niespotykanej sile charakteru, jedyny, który w tzw. procesie generałów nie ugiął się w nieludzkim śledztwie i nie złożył kłamliwych zeznań. Wyszedł z więzienia ze zniszczonym zdrowiem, ale nie złamany duchowo. Insynuowanie, że człowiek ten stał na czele jakiejś ,,karnej ekspedycji'', czy też ,,pacyfikacji'', jest absurdem i nie może przyćmić heroizmu tej postaci, wystawia natomiast ujemne świadectwo insynuatorom.
Edwin Rozłubirski - FATUM - Praska Agencja Wydawnicza 1991 r. - str. 211 - 213
******
W swojej powieści zatytułowanej FATUM, Pan generał opisuje również takie zdarzenia z bitwy pod Budziszynem, kiedy będąc wówczas porucznikiem i dowódcą kompanii był świadkiem objazdów w otwartym samochodzie, przez generała Karola Świerczewskiego i to często pod zmasowanym ogniem wroga, pozycji swoich żołnierzy na najbardziej zagrożonych odcinkach. Czy to właśnie doprowadza obecnych opluwaczy Jego osoby do takiej furii, że po dzień dzisiejszy fakt, iż to, że takie sytuacje w jego karierze oficera i dowódcy armii, nie były wcale wytworem żadnej propagandy, ani jakimś odosobnionym przypadkiem, ale zupełnie normalnym zachowaniem, kiedy w sytuacjach najbardziej nawet dramatycznych, a przez to wymagających obecności dowódcy wśród swoich podkomendnych, był wtedy pośród swoich żołnierzy, dodając im swoją własną postawą odwagi, a nie chował się na tyłach w bezpiecznym miejscu, zwalając na swoich bezpośrednich podwładnych, by odwalili robotę, która należała wyłącznie do Jego osobistych kompetencji. I dlatego cieszył się wśród zwykłych żołnierzy, a także i oficerów takim szacunkiem, że bez wahania gotowi byli pójść za nim dosłownie w ogień, wiedząc, iż pod jego dowództwem wyjdą ostatecznie z najgorszej opresji, o czym większość tzw. sanacyjnej generalicji, jak również ich dzisiejsi piewcy, dostają apopleksji na samo przypomnienie im, jak li tylko w czasie samej kampanii wrześniowej zachowało się wielu ówczesnych generałów z Rydzem - Śmigłym włącznie, zostawiając swoich żołnierzy na łaskę i niełaskę wroga, sami rejterując w haniebny sposób z pola walki, a tzw. wódz naczelny dał ,,najlepszy'' przykład wiejąc z kraju, zanim zobaczył jakąkolwiek walkę na własne oczy.
Pan Generał Edwin Rozłubirski swoją doskonałą znajomością rzeczywistych realiów polsko - ukraińskich, oraz geopolityki tamtego czasu, jak widać przewidział już w 1991 roku, że prędzej, czy później dojdzie do ponownego sojuszu pomiędzy Ukrainą a Niemcami, których to wznoszenia pierwszych fundamentów, na trwałe łączących te oba państwa w ścisłym aliansie, tak samo jak miało to miejsce w okresie międzywojennym i czasach drugiej wojny światowej, tak i teraz konfigurowanie tych relacji postępuje w już w niezwykle przyspieszonym tempie, co możemy właśnie obserwować na własne oczy, a które tak jak i wtedy stają się już teraz, w chwili obecnej śmiertelnym zagrożeniem, dla naszego bytu państwowego, jak i narodowego, w ten sam sposób jak 84 lata temu, co niestety dostrzega tylko niewielu, a ostatecznie doprowadzi do powtórki z historii, bo my Polacy, niestety niczego się nie uczymy i nie wyciągamy żadnych wniosków z własnej przeszłości.
Były szef MSZ Ukrainy: po wyborach w Polsce wielu w Kijowie i Berlinie odetchnęło z ulgą
Zburzenie pomnika generała Karola Świerczewskiego w Jabłonkach koło Baligrodu
Pomnik generała Karola Świerczewskiego w Jabłonkach stał do 21 lutego 2018 roku, kiedy to został w barbarzyński sposób zdemontowany i wyburzony, tak by zatrzeć wszelki ślad po popełnione w tym miejscu na generale zbrodni ukraińskich zwyrodnialców z OUN - UPA z sotni Chrynia i Bira, których zbrodniarze mają na swoich parszywych sumieniach śmierć tysięcy polskich mieszkańców Bieszczad i Podkarpacia
W miejscu śmierci generała pierwotnie obelisk, zaś w 1962 roku odsłonięto monument ze stylizowanym orłem piastowskim wykutym z czołgowej blachy i zwieńczonym podobizną Karola Świerczewskiego. Jego autorem był znany rzeźbiarz Franciszek Strynkiewicz. Pomnik stał się jednym z bieszczadzkich symboli. Pod nimi organizowano turystyczne zloty i patriotyczne manifestacje.
Zburzenia pomnika w Jabłonkach od lat domagało się m.in. Porozumienie Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie, na którego czele do dziś stoi niejaki dr. Jerzy Bukowski, człowiek który ukraińskich ludobójców, zwyrodniałych morderców z OUN - UPA nazywa... ,,ŻOŁNIERZAMI'', i który jak sam się wyraził w jednym z wywiadów dla radia Maryja... ,,PODZIWIA WALKĘ ŻOŁNIERZY UPA Z SOWIECKIM OKUPANTEM''.
W przypadku tego krakowskiego Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych, zastanawia mnie już tylko jedno, a mianowicie, jacy ludzie wchodzą w jego skład, wyrażając tym samym bezkrytyczną aprobatę dla takich deklaracji swojego prezesa?
Dr Jerzy Bukowski - prezes tzw. ,,Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie'', wielbiciel bandytów z OUN - UPA
Władze gminy Baligród odmawiają. Przeciwna jest również większość mieszkańców gminy.
- Dla nas Karol Świerczewski na zawsze pozostanie bohaterem - mówili byli żołnierze Ludowego Wojska Polskiego, milicjanci i działaczy SLD, którzy zjechali pod pomnik generała koło Baligrodu.
- To dzięki niemu oczyszczono Bieszczady z sotni UPA i ludzie wreszcie mogli zacząć normalnie żyć.
Andrzej Woźny z Sanoka, porucznik LWP, uczestnik walk polsko-ukraińskich w Bieszczadach:
- Wiem, że są zakusy w prawicowych środowiskach, by zburzyć monument, ale my do tego nie dopuścimy. On jest i nadal powinien być chlubą żołnierza polskiego.
Niestety pomimo sprzeciwu mieszkańców Baligrodu, Jabłonek i wielu innych miejscowości Bieszczad, których przez ludobójczym terrorem ukraińskich zwyrodnialców z OUN - UPA, bronił generał Karol Świerczewski i jego żołnierze, oraz samych kombatantów, byłych żołnierzy Wojska Polskiego, którzy za cenę własnego zdrowia i życia bronili polskiej ludności tych ziem, przez potworami z OUN - UPA, zdemontowano pomnik wzniesiony w Jabłonkach ku czci generała Karola Świerczewskiego w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a jego pozostałości wyburzono do cna, tak by nie pozostał po tym monumencie nawet najmniejszy ślad. Akt demontażu i wyburzenia tego pomnika wpisuje się w długą listę podobnych, czysto BARBARZYŃSKICH działań, mających na celu niszczenie miejsc pamięci polskich bohaterów walczących w obronie tych ziem i naszych rodaków na nich zamieszkałych przed zbrodniczym terrorem ukraińskich, nazistowskich band OUN - UPA, a tym samym zacieraniem śladów ukraińskich zbrodni na narodzie polskim. A ludzie, którzy od samego początku tego zdziczałego barbarzyńśtwa, uprawianego na zlecenie obecnych renegatów zarządzających bękarcim tworem o nazwie Czecia Erpe, wpisują się w długą, bo nie mającą jeszcze końca listę zdrajców naszej Ojczyzny i Narodu, której to hańby nie zmyje z ich brudnych sumień żaden akt, nawet najwyższej ekspiacji.
Nigdy nie zapomnę rozmowy na temat generała Karola Świerczewskiego, z
jedną z mieszkanek Baligrodu, nomen omen, pracownicą miejscowego urzędu
gminy, która na moje pytanie, jaka jest opinia jej i mieszkańców Baligrodu na temat generała Świerczewskiego? W odpowiedzi na moje pytanie, odparła, cedząc przez zęby niemal każde słowo,
tak jakby każde z nich chciała w ten sposób podkreślić, jako tak samo ważne.
,,Proszę Pana, powtórzę
Panu to samo, co na temat generała Świerczewskiego, powtarzała mi
wielokrotnie moja babcia i moi rodzice, a co ja teraz również powtarzam
swoim dzieciom i wnukom już od małego, że generał Karol Świerczewski
był, jest i zawsze będzie dla nas Polaków Tutaj w w Bieszczadach
Największym z bohaterów, czy to się temu obecnemu reżimowi, czy
jakiemukolwiek innemu przed nim, czy każdemu kolejnemu, który przyjdzie
po nim, no i tym palantom z IPN, będzie się to podobać, czy nie. Dlaczego? Ano dlatego, że gdyby nie On i Jego żołnierze, to nie byłoby tutaj dziś żadnego z nas, żadnego Polaka,
polskości i państwa polskiego. Dlatego mamy gdzieś opinie ich wszystkich
na Jego temat. I jeszcze raz Panu powtórzę to samo, że generał Świerczewski dla Nas tutaj był, jest i pozostanie na zawsze Największym z
bohaterów!''
Ale czy polińska mierzwa, odmieniająca dziś słowo patriotyzm przez wszelkie możliwe przypadki i dodająca w odniesieniu wyłącznie do siebie również te nie istniejące, której goebbelsowska, a właściwie banderowska propaganda made in IPN, zryła berety na mielonkę, cokolwiek pojmie z tej puenty? Wątpię. Mierzwa swoimi pustymi dzbanami, nie jest w stanie nawet zrozumieć rozkładu jazdy tramwajów, a co dopiero trochę bardziej złożonego zdania. A wymaganie od nich czegoś więcej, to tak jakby wymagać od kozy zrozumienia traktatów filozoficznych Marka Aureliusza.Więc nie żądajmy od nich rzeczy niemożliwych.
Amerykańscy i brytyjscy generałowie alkoholicy
W propagandzie Czeciej Erpe w każdym zadaniowanym przez reżim tekście na temat generała Karola Świerczewskiego, ich autorzy pierwsze zdania na temat jego osoby, obowiązkowo zaczynają od słów, że Świerczewski był zaawansowanym alkoholikiem, który pił również w czasie dowodzonej przez siebie bitwy pod Budziszynem, no i rzecz jasna dyletantem wojskowym, dlatego 2. Armia Wojska Polskiego oficjalnie straciła w tej krwawej bitwie 4902 zabitych, 2798 zaginionych i 10 532
rannych, czyli ponad 20 % stanu wyjściowego. Zniszczonych zostało
całkowicie 160 czołgów i 45 dział pancernych - 57% stanu etatowego.
Oprócz tego 356 dział i moździerzy czyli 20% i 330 samochodów - ponad 10
% stanu wyjściowego. Straty w jednej z ostatnich bitew wojny wyniosły
27% wszystkich strat poniesionych przez polskie jednostki na Froncie
Wschodnim od 1943 roku. W tej całej wyliczance jednak nawet słowem się nie zająkną, że ofiara tych żołnierzy Wojska Polskiego, w ogromnej większości poborowych, którzy nigdy wcześniej nie wzięli udziału w takiej bitwie z doborowymi, zaprawionymi w walkach i mordach esesmanami i to nie tylko niemieckimi, na południe bowiem od linii Budziszyn – Zgorzelec oprócz rozlokowanego tam potężnego
zgrupowania żołdaków hitlerowskich, w skład tych sił wchodziła również dowodzona przez... pułkownika Petra Diaczenke Brygada Przeciwpancerna Wolna Ukraina z dopiero co utworzonej tzw. Ukraińskiej Armii Narodowej pod dowództwem gen. Pawło Szandruka. Stąd też przestają w tym momencie dziwić relacje o zamordowanych w straszliwy sposób żołnierzach i oficerach Wojska Polskiego wziętych w trakcie tej bitwy przez Niemców do niewoli, których znajdowano potem z wyłupionymi oczami, obciętymi nosami, uszami, językami, palcami u rąk, jak również z obciętymi genitaliami i roztrzaskanymi kolbami karabinów głowami, z których wypływały jeszcze mózgi pomordowanych.
Mimo ogromnych strat, Polacy ostatecznie powstrzymali szarżę grupy armijnej feldmarszałka Ferdinanda Schornera zmierzającego z odsieczą do dobijanego właśnie w tym samym czasie, gniazda hitlerowskich żmij, które tą wojnę rozpętały, czyli Adolfa Hitlera i III Rzeszy. Gdyby bowiem żołnierze Wojska Polskiego, dowodzeni przez generała Świerczewskiego tego nie zrobili, to można sobie tylko wyobrazić, jakie tragiczne skutki pociągnęłoby to za sobą dla wojsk szturmujących już w tym samym czasie stolicę nazistowskich Niemiec. No ale wtedy, cała ta narracja polskojęzycznych merdialnych alfonsów o pijanym i nieudolnym generale Świerczewskim rozleciałaby się jak domek z kart, no i jednocześnie mogliby zapomnieć o honorarium od swoich zleceniodawców, za spieprzone, zlecone im zadanie, tak jak feldmarszałek Ferdinand Schorner spieprzył ostatecznie swoją odsiecz Berlina. I co oni wtedy by dopiero zrobili?
Pomnik poległych polskich żołnierzy w Crostwitz; autor - Julian Nyča
/ Źródło:
Wikimedia Commons
/
CC BY-SA
Cmentarz żołnierzy II Armii Wojska Polskiego w Zgorzelcu.
Przyjrzyjmy się zatem geniuszom strategi wojskowej, tak opiewanych przez nich dzisiaj armii USA i Wielkiej Brytanii, czasu drugiej wojny światowej, jak oni szafowali i to bez żadnego opamiętania, życiem swoich żołnierzy, z których stratami w ogóle się nie liczyli, uznając je zupełnie cynicznie i z uśmiechem na twarzy, jako... CAŁKOWICIE AKCEPTOWALNE, czyli z góry wliczone w rachubę osiągnięcia zakładanych przez nich celów, bez względu na ewentualne straty w ludziach, których przecież zastąpi się kolejnym mięsem armatnim, jakie będzie można bez żadnego większego przygotowanie poświęcić na ołtarzu swoich własnych interesów. No bo przecież żaden z tych żołnierzy, nie należał do ich rodzin i bliskich, więc w czym w ogóle problem? No ale ,,nasi'' obecni oficerowie frontu ideologicznego, mają w końcu zlecone, by pijaków, dyletantów, rzekomych nieudaczników i oszołomów, robili tylko i wyłącznie z wyższych dowódców i oficerów polskiej armii, która przyszła ze wschodu, wyzwalając Polskę spod okupacji niemieckiej, czego nie można powiedzieć o ich zachodnich aliantach, którzy bez wzięcia na siebie ogromnej większości walk z Niemcami przez Rosjan, do czerwca 1944 roku, nie byli w stanie w ogóle rozpocząć jakichkolwiek działań wojennych przeciwko hitlerowskiej III Rzeszy. Czyżby nie mogli do tego czasu wytrzeźwieć? Przyjrzyjmy się zatem kilku ówczesnym amerykańskim i brytyjskim wojskowym geniuszom w stopniach generałów i marszałków, którzy opracowywali swoje kolejne operacje militarne i dowodzili swoimi żołnierzami, jakby w ogóle nie wychodzili z pijackiego amoku.
Desant pod Dieppe
,,Na dwa lata przed lądowaniem w Normandii alianci spróbowali sił w
desancie na francuskie miasto Dieppe, który odbył się 19 sierpnia 1942 roku. Ponieśli całkowitą klęską okupioną
krwawymi stratami. W historiografii drugiej wojny światowej – zgodnie z
oficjalnie podawanym celem operacji - przyjmuje się, że była to próba
generalna przed D-Day. Nie brak jednak historyków, którzy to
kwestionują.
Według nich operacja „Jubilee” – bo taki kryptonim nosił rajd na
Dieppe – nie miała sensu.
Operacja o kryptonimie „Rutter” miała zostać przeprowadzona w lipcu 1942
roku, ale została wstrzymana. Nie zrezygnowano z niej jednak. Pod nowym
kryptonimem „Jubilee” została przeniesiona na sierpień.
Flota inwazyjna wyruszyła z Wielkiej Brytanii w nocy z 18 na 19
sierpnia 1942 roku. Zespół desantowy dotarł do wybrzeży francuskich w
okolicy Dieppe wczesnym rankiem.
Operacja od samego początku nie szła tak jak powinna. Komandosi
mający opanować baterię w Berneval (żółta plaża) dopływając do brzegu,
ok. godz. 4, natknęli się na niewielki niemiecki konwój, który
rozproszył lądujące jednostki i zaalarmował obrońców. Z 23 barek do celu
dotarło tylko siedem. Żołnierze zostali zmasakrowani albo dostali się
do niewoli.
Lepiej poszło lądującym na plaży pomarańczowej w Varengeville.
Tamtejsza bateria została szybko opanowana i zniszczona. Już ok. godz.
7.30 komandosi wracali na statki.
Gorzej poszło żołnierzom z Royal Regiment of Canada i pułku Black
Watch, którzy wylądowali na plaży niebieskiej pod Puys. Większość z nich
zginęła pod huraganowym ogniem Niemców, którzy nie dali się zaskoczyć,
albo dostała się do niewoli. Z 516 uratowało się tylko 47.
Połowicznie swoje zadanie wykonali też żołnierze z South Saskatchewan
Regiment, którzy wyszli na ląd na plaży zielonej w Pourville. Nie udało
się im zniszczyć zlokalizowanego tam radaru, zdołali tylko przeciąć
prowadzący do niego kabel.
Główne siły inwazyjne wylądowały na plażach w samym Dieppe –
czerwonej i białej. Po ataku z powietrza do akcji wkroczyli żołnierze.
Niestety zostali zdziesiątkowani. Udało się tylko zająć ufortyfikowany
budynek kasyna miejskiego. Dwa niewielkie oddziały, które weszły do
miasta zostały przez Niemców szybko rozbite.
Na plaży utknęły również czołgi wyładowane zresztą na brzeg z
opóźnieniem. Nie udało im się przedrzeć przez betonowe zapory. Wysłane
na pomoc dodatkowe oddziały i ostrzał z niszczycieli nie zmienił
sytuacji. O godz. 11 wydano więc rozkaz odwrotu.
W sumie w trakcie operacji w Dieppe zginęło, dostało się do niewoli
niemieckiej albo zostało rannych 3623 żołnierzy i marynarzy. Stracono 30
czołgów, 106 samolotów, jeden niszczyciel i 33 barki desantowe. Niemcy
mieli 600 zabitych i 45 samolotów zniszczonych. Nic zatem dziwnego, że
przy takich stratach operację „Jubilee” nazwano „rajdem straceńców”.
Rozmiar alianckiej porażki pod Dieppe był porażający. Operacja został
źle przygotowana od strony wywiadowczej i planistycznej oraz źle
przeprowadzona. Niektórzy twierdzą, że nie jest to przypadek. Desant w
Dieppe miał się po prostu nie udać.
Na tzw. otwarcie drugiego frontu na zachodzie Europy naciskał od
dawna Stalin, którego wojska toczyły rozpaczliwy bój z Niemcami.
Sowiecki dyktator liczył na to, że wylądowanie aliantów ulży frontowi
wschodniemu. Podobnie myśleli Amerykanie. Churchill nie podzielał jednak
opinii sojuszników. Jego zdaniem alianci nie byli jeszcze gotowi na
wysłanie żołnierzy do Europy.
Urządził więc lekcję pokazową w Dieppe. Po niej mógł już tylko
rozkładać ręce i mówić: zobaczcie, miałem rację, musimy jeszcze
poczekać. Ilość ofiar – choć moralnie postawa ta była wątpliwa - nie
miała tutaj znaczenia.
Z 6018 żołnierzy życie straciło, zaginęło lub dostało się do niewoli aż 4350 ludzi.Straty te zwiększała jeszcze śmierć 550 marynarzy i 190 lotników. Alianci utracili również 106 samolotów, 30 czołgów, 33 jednostki desantowe i 1 niszczyciel.''
No cóż, oczywiście, że ilość poniesionych ofiar w tej bezsensownej rzezi pod Diepp, nie miał dla Amerykanów i Anglików absolutnie żadnego znaczenia, bo były to jak zwykle według nich... STRATY CAŁKOWICIE AKCEPTOWALNE. Ale czyżby i tutaj dowodzili tą operacją generałowie całkowicie zamroczeni, nie tylko przez cały czas jej trwania alkoholem, ale nawet będący już w stanie upojenia tym trunkiem, także w fazie jej planowania?Inaczej nie można bowiem wytłumaczyć prawie pięciu tysięcy zabitych własnych żołnierzy w przeciągu zaledwie 5 godzin trwania tegoż tragicznego w skutkach desantu w starciu jedynie z 1500 niemieckich żołnierzy!
Brytyjscy żołnierze wzięci przez Niemców do niewoli pod Arnhem
Kolejną iście genialną w taki sam sposób przygotowaną i przeprowadzoną, jak desant pod Diepp, była tzw. ,,Operacja Market - Garden'', czyli desant 35 tysięcy alianckich spadochroniarzy pod Arnhem w Holandii.
17
września 1944 roku rozpoczęła się największa operacja
powietrznodesantowa II wojny światowej. Zakończyła się 26 września
całkowitą klęską aliantów.
Operacja "Market Garden" miała skrócić wojnę o pół
roku. Okazała się jedną z najdotkliwszych klęsk aliantów. Po wojnie
odpowiedzialność za jej niepowodzenie zrzucono, no jakżeby nie na kogo innego, tylko na dowódcę 1.
Samodzielnej Brygady Spadochronowej, gen. Stanisława Sosabowskiego, tak jakby to on był jej głównodowodzącym, ale uchowaj Boże, aby ta odpowiedzialność miała spaść kiedykolwiek na jej głównego autora, czyli angielskiego bufona i wojskowego dyletanta marszałka Bernarda Law Montgomery'ego, który ją przecież sam osobiście zaprojektował. Po haniebnej klęsce tej przygotowanej w całkowicie ignorancki sposób, na przysłowiowym kolanie operacji powietrzno - desantowej, dowódca sił zachodnich aliantów w Europie, generał Dwight Eisenhower tak napisał o przedstawionym mu planie tejże operacji i jej głównym autorze:
"Gdyby Montgomery, pobożny abstynent, przyszedł do siedziby SHAEF
(Naczelne Dowództwo Alianckich Sił Ekspedycyjnych), mając objawy
straszliwego kaca, nie byłbym bardziej zdziwiony, niż jestem śmiałością
Market Garden".
Tak więc sam naczelny dowódca połączonych sił alianckich na Zachodnim teatrze wojny, wyznał zupełnie szczerze, szkoda tylko, że już po fakcie, że gdyby nie wiedział, iż autor tego planu jest całkowitym abstynentem, to uznałby, że opracował go ktoś, kto po prostu był nieustannie pod wpływem, gdy nad nią pracował. Cała zaś operacja była opracowana bez żadnego składu i ładu, z błędami już na starcie, który jeden gonił następny. Nie było więc żadnym zaskoczeniem dla nikogo, że po dziewięciu dniach od jej rozpoczęcia zakończyła się totalną klęską wojsk sprzymierzonych, które nie osiągnęły żadnego z zakładanych przez bufona Monty'ego celów. W jej trakcie zginęło ponad 15000 żołnierzy z 35 tysięcy, które wyruszyły do walki. Największe straty w trakcie trwania całej operacji poniosła brytyjska dywizja powietrzno - desantowa, która dowodzona przez generała Roberta Urqharta w niespełna dziewięć dni straciła ponad 80% swojego stanu osobowego, czyli ponad 8 tysięcy poległych żołnierzy. Z całej tej dywizji zostało niespełna dwa tysiące ludzi, w tym część rannych. Ironią losu jest to, że i tą dywizją spadochroniarzy również dowodził całkowity dyletant, który nigdy wcześniej nie miał nic wspólnego z takim rodzajem wojsk, a tym samym nie miał pojęcia, w jaki sposób nim kierować. Został bowiem do tej dywizji skierowany tuż przed samą akcją i to zupełnym przypadkiem, z braku dosłownie kogokolwiek w tym akurat momencie, kto byłby kompetentny, aby we właściwy sposób pokierować tym korpusem. Co więcej, jak na ironię, Urquhart miał skłonności do choroby powietrznej, czyli cierpiał na lęk wysokości i nigdy wcześniej nie
był członkiem, ani nie dowodził żadną jednostką powietrzną. Chociaż był
nowicjuszem operacji powietrznodesantowych, przejął komendę nad dywizją podczas operacji Market - Garden. 25 września dywizja Urqharta, a raczej resztki tego co z niej pozostało, ostatecznie wycofano i już nie wzięła ona udziału w żadnych działań końcowego etapu II wojny światowej, gdyż w niedługim czasie została po prostu ostatecznie rozwiązana. Natomiast niesamowicie
pewny siebie autor tej katastrofy, angielski bufon i wojskowy ignorant marszałek Montgomery, choć przegrał wyścig z Pattonem, a jego
ambicja kosztowała życie ponad 15 tys. żołnierzy, stwierdził po
zakończeniu operacji z taką samą butą graniczącą z cynizmem, jak gdyby nic się nie stało, że jego zdaniem
operacja Market Garden powiodła się w 90 procentach. A, że zginęło w jej trakcie ponad 15 tysięcy żołnierzy? No cóż, to są straty... CAŁKOWICIE AKCEPTOWALNE!
I takich przykładów geniuszy strategii wojskowej świata zachodu można podawać bez liku, którzy ani przez chwilę, nigdy nawet nie kryli, że całkowicie pogardzają życiem swoich podkomendnych i nie ma takiej idiotycznej i bezsensownej akcji, o której od samego początku wiedzieli, że zakończy się klęską, a mimo to nie mieli żadnych wahań, by posłać ich na pewną śmierć. W końcu zawsze potrafili uzasadnić konieczność ich w większości przypadków, zupełnie bezsensownego poświęcenia, choćby nie wiem, jakby takowe usprawiedliwienia ich cynicznych tłumaczeń nie brzmiały absurdalnie, sprowadzając się na końcu do ,,sakramentalnego'' bełkotu o stratach akceptowalnych. Jedno mięso armatnie, zastąpi się przecież kolejną porcją mielonki. Więc o co cały ten krzyk?
Tylko co to zmieni, gdy polskojęzyczne prostytutki zwane ,,historykami'' i tacy sami jak oni ,,rzetelni'' dziennikarze ścierwomediów głównego rynsztoka, nadal będą pijaków i ignorantów robić jedynie z oficerów tylko tej polskiej armii, która przyszła ze wschodu, ale nigdy z takiego na przykład wojskowego dyletanta jak Anders i jego kompanii z armii brytyjskiej i amerykańskiej. Bo tego nie przewidują zlecenia na szkalowanie jedynie dowódców Pierwszej i Drugiej Armii Wojska Polskiego, za których opluwanie w końcu im płacą, a pieniądze jak to powszechnie wiadomo, nawet za kurestwo, nie śmierdzą, o czym wspominał już przecież onegdaj sam cesarz Wespazjan.
Cyngiel z gadzinówki Lisickiego w Bitwie pod Budziszynem na siłę szuka koniecznie narracji o drugim polskim Katyniu, którym ta bitwa wcale nie była. No ale skoro Pan zapłacił, no to sługa musi. A wystarczyłoby, żeby pan Grzegorz Janiszewski kopnął się w weekend do Lasów Piaśnickich, to znalazłby tam nie tylko drugi polski Katyń, ale minimum cztery polskie Katynie razem wzięte w jednym miejscu. A jeśli wziąć pod uwagę, że liczba zamordowanych Polaków w Lasach Piaśnickich wcale nie wynosi 14 tysięcy, tylko ponad 30 tysięcy wymordowanych tam naszych rodaków, to takich Katyni pan Janiszewski znajdzie tam co najmniej osiem, więc robienie na siłę z ponad czterech tysięcy poległych w tej bitwie bohatersko polskich żołnierzy jest ze strony pana Janiszewskiego robieniem na siłę drugiego Katynia, za który winne zadaniowo zlecono mu orzec, iż winowajcą tegoż, był nie kto inny tylko generał Karol Świerczewski. Jesto to po prostu obrzydliwe łajdactwo, pokazujące zarazem, że polskojęzyczne medialne prostytutki, nie znają żadnych granic, nawet zwykłej ludzkiej przyzwoitości, których nie zawahają się podeptać, bo o ich tzw. rzetelności, lepiej już nie mówić.
Prowadzenie tego bloga to moja pasja ale także wielogodzinna praca. Jeśli uważasz, że to co robię ma sens to możesz wesprzeć mnie w tym co robię, za co serca już teraz dziękuję.
PKO BP SA
Numer konta:
44 1020 1752 0000 0402 0095 7431
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.