Banderowski mord na rodzinie polskich leśników - Ilustracja Duchy Kresów
Ukraińskie ludobójstwo na polskich leśnikach i ich rodzinach
Banderowcy nie używali swoich nazwisk, każdy miał pseudonim, którym się posługiwał. On nosił pseudonim Rohacz, czyli po polsku Rogacz. Ja otrzymałem pseudonim Blacha - pochodzący od tej wojskowej blaszki z moim numerem identyfikacyjnym żołnierza Wehrmachtu. Nazwiska nie ujawniłem, podałem fikcyjne, to nie miało wtedy żadnego znaczenia.
Aleksander był zwiadowcą, być może dlatego, że był myśliwym: przydały się jego doświadczenia, orientacja i obycie z lasem, bo las był domem dla upowców.
Często otrzymywał zadanie zdobycia mięsa, więc polował, dobierając sobie kilku pomocników, strzelali przeważnie dziki, cielaki i łanie. Używał broni myśliwskiej zdobytej w czasie różnych akcji. Nie nazywał tego polowaniem, ale zdobywaniem mięsa, podchodził do tego bez entuzjazmu. Zaprzyjaźniłem się z nim, o ile można to było tak nazwać, bo w oddziale panowały stosunki nieufne, szczególnie w odniesieniu do nowych przybyszów, ciągle byliśmy sprawdzani. On jeden jako pierwszy okazywał mi nieco sympatii, toteż w wolnych chwilach wracaliśmy do wspomnień z przeszłości, to było bezpieczniejsze niż dyskusja o teraźniejszości lub przyszłości. Wyróżniał się on spośród pozostałych większą kulturą, wiedzą i brak mu było okrucieństwa w czasie różnych akcji i walki, tylko w chwilach zagrożenia, bronił się skutecznie.
Pamiętam jak zareagował publicznie na wiadomość, kiedy inny oddział UPA zamordował w Wisłoku Wielkim leśniczego Smolińskiego i jego żonę, posądzonych o kontakt z polskim wojskiem. Było to morderstwo dokonane z niesamowitym sadyzmem i okrucieństwem. Wysoko ciężarnej żonie leśniczego rozpruto brzuch na oczach męża, a potem wsadzono płód do otwartej jamy brzusznej leśniczego. Skonali obydwoje w niesamowitych męczarniach.
Aleksander powiedział wtedy na zbiórce całego oddziału, że jest to początek końca UPA, takich metod nie zaakceptuje żaden naród na świecie. Jest to bandytyzm najwyższego wymiaru. Jego wypowiedź, ku zaskoczeniu, przyjęto w całkowitym milczeniu. Miał odwagę wypowiedzieć te słowa, mimo że za takie rozumowanie groziła kula w łeb.
Wywnioskowałem z jego wspomnień, że w oddziale też nie znalazł się ochotniczo. Pozostawił rodzinę, z którą nie miał kontaktu od dwóch lat, oraz ukochaną dziewczynę Olgę i całe środowisko, w które wrósł i pędził spokojny żywot. Teraz widział swoją przyszłość w bardzo czarnych kolorach i beznadziejności, miał jakieś dziwne przeczucie, że nie wróci z tej wojaczki, gdzie ciągle, niemal co dnia ocierał się o śmierć. Przeczucie go nie myliło, pozostawił swoje kości z dala od rodziny w nieznanym miejscu, przygarnęła go ziemia bieszczadzka na zawsze. Muszę to miejsce odnaleźć, mam wobec niego dług, muszę oddać mu należny hołd.
Damian patrzył ze zdumieniem na Fojcika słuchając tej opowieści. Co ty mi jeszcze powiesz o sobie? Czy to już wszystko? Zaskoczyłeś mnie tym, to brzmi jak fantazja!
Zauważył na twarzy Gerarda wyraz jakiejś ulgi, że wyrzucił z siebie to, co gryzło i dręczyło go do tej pory przez kilkadziesiąt lat.
- Nie mam ci więcej nic do powiedzenia - powiedział po chwili Fojcik - nie mam też nic do zarzucenia sobie z tamtego okresu, bo zawsze postępowałem uczciwie, nawet wtedy, kiedy groziła mi śmierć.
- Rozumiem cię. Nieraz różne okoliczności wtłaczają człowieka wbrew jego woli w ramy jakiejś niekonwencjonalnej, a nawet zbrodniczej działalności. Tam spotyka się człowiek ze zbrodniczą presją ogółu, mimo że niektórzy myślą i chcą postępować inaczej. Więc nikt nie ujawnia swego rozumowania, bo wie, co go czeka. W konsekwencji działa tu coś w rodzaju owczego pędu, a poza tym istnieje jeszcze coś takiego, jak świadomość lub instynkt obronny i zachowania swojego życia, według zasady, kto szybszy: albo ty mnie, albo ja ciebie. W każdym razie masz, Gerard, dobry temat do napisania scenariusza filmowego.
Dziękuję. Nie mam takich ambicji, myślę, że podobnych historii mają tysiące ludzi, może nawet jeszcze bardziej fascynujących, niż moja.
___________________________________
Naocznym świadkiem tej straszliwej zbrodni ludobójstwa, dokonanej przez krwawych, ukraińskich rezunów z OUN - UPA w Wisłoku Wielkim, na rodzinie młodych polskich leśników, dokonanej latem 1944 roku, był wówczas 10 letni Julian Huta, który tą straszliwą zbrodnię dokonaną na jego oczach, zapamiętał do końca swego życia i opisał ją w swojej powieści zatytułowanej ,,Dwie pasje''.
W innej książce, zatytułowanej ,,Pamiętnik z Kalnicy'' - autor tej publikacji Pan Stefan Borek - Prek, podaje, że w sumie banderowcy zamordowali w Wisłoku Wielkim dwóch leśniczych. Tym drugim był Adam Chrzanowski, urodzony w 1910 roku, a zamordowany wraz ze swą służącą pomiędzy 22 a 24 lipca 1944 roku, absolwent szkoły leśnej w Bolechowie ( rocznik 1932). Przed wojną był on leśniczym Leśnictwa Jełowe, Nadleśnictwo Słotwina Mizuńska - Karpaty Wschodnie. Zagrożony ze strony Ukraińców przeniósł się do Wisłoka Wielkiego i tam dopadła go śmierć ze strony band OUN - UPA, przed którymi uciekał z Karpat. Łącznie ukraińscy ludobójcy z kolaboracyjnych wobec III Rzeszy, zbrodniczych band OUN - UPA zamordowali w latach drugiej wojny światowej i jeszcze w dwa lata po jej zakończeniu ponad tysiąc polskich leśników, bez których eksterminacji, ich bezkarna działalność w terenach leśnych, w których operowali, nie byłaby tak bezkarna, jak miało to miejsce, po wymordowaniu przez nich elity polskich leśników.
Cześć Ich Pamięci!
Julian Huta - Dwie pasje - 1997 r. - str. 100 - 101
*********
Ukraińskie ludobójstwo na Wołyniu - Ilustracja Duchy Kresów
"Żyliśmy z nimi bardzo dobrze prawie trzy lata, aż do
czterdziestego drugiego roku - kiedy zaczęły się tworzyć bandy. To
znaczy, najpierw dookoła były posterunki policji
ukraińskiej. To byli
ci, którzy zgłosili się na ochotnika, żeby służyć Niemcom. Z początku
mordowali Żydów... Często robili sobie z tego drwiny. Słyszałem jak
ludzie między sobą opowiadali. Na przykład, przyszedł Ukrainiec i
chwalił się, jak to zjawił się u niego Żyd i zaoferował mu zegarki oraz
jakieś tam złoto, żeby go tylko przechował, aby go Niemcy nie
znaleźli. Ukrainiec relacjonował, co on na to j...twoju mat, Żydowi powiedział. A powiedział mu tak Ja cię schowam tak, że cie nikt nie znajdzie. No i wziął broń, zastrzelił Żyda, zakopał i zapewnił Teraz już nikt cię nie znajdzie
Takie miał makabryczne poczucie humoru. I w pewnym momencie ludzie
zaczęli mówić tak: Teraz mordują Żydów, Żydzi skończą się, żeby za
Polaków nie wzięli się... No i wkrótce słowa okazały się prorocze.
Słyszało się, ze tam kogoś zamordowali, to znowu gdzie indziej. a
później już nocą, pojawiały się łuny na niebie. Paliły się polskie domy,
polskie wioski, kolonie, na których osiedlano Polaków... Doszła kiedyś
taka wiadomość, że zjechali do jednej miejscowości, Pobiedno się
nazywała i nie dość, że mordowali, palili, to jeszcze ludzi łapali i do
ognia wrzucali. Takie wstrząsające wiadomości docierały do nas
coraz częściej.Ci co grasowali w naszej okolicy, to nie nazywali się
"banderowcy", tylko "bulbowcy". Bo szef tej całej ukraińskiej bandy, to
był Taras Bulba.
Nadal dobrze żyliśmy z okolicznymi Ukraińcami, nic złego nas z ich strony nie spotkało, ale zaczął narastać jakiś strach, było czuć takie napięcie. Zaczęło się od tego, ze jeśli ktoś, jakiś Polak, miał z Ukraińcem niesnaski, jakieś nieporozumienie kiedyś tam - to jechali i mordowali go, w nocy. W dzień, nie. No i później ostrzegali, że takie rodzinie, w którejś kogoś zamordowano, nie wolno pomagać, a nawet zbliżać się do niej.
"Naprzeciw nas mieszkał niejaki Ramel. To był Poleszuk, czyli Polak od lat osiadły na tamtych terenach. Był to człowiek światły, zamożny, bardzo dobry gospodarz. Hodował piękne, wspaniałe konie. One chodziły swobodnie, a jeśli weszły komuś w szkodę, to przychodził do ludzi i płacił, żeby nikt nie miał krzywdy. Zresztą Ukraińcy, jeśli ich bydło zrobiło jakieś szkody, też przychodzili, żeby jakoś sprawę polubownie załatwić. Naprawiali szkody albo przynajmniej deklarowali taką chęć, gdyż myśmy tam specjalnie nie mieli pretensji. Bo jak ktoś uczciwie podchodził do sprawy, to i człowiek mu się tym samym odwdzięcza. Wracając do tego Ramla. Dookoła działo się już niedobrze: tu spalili, tam spalili. A my tu w środku, jeszcze spokojnie. Ale coś się do nas zbliżało. Naraz, jednej nocy, Ukraińcy wpadli do Ramlów. Było ich w domu czworo: Ramlowa, Ramel, ich syn i synowa. Bo Olek, syn Ramla, jedynak, dopiero co ożenił się. złapali Olka. Przywiązali go do słupa telegraficznego, co był przy drodze. I ten słup, razem z nim, piłą rżnęli. W takich mękach chłopak konał. Starego Ramla ukrzyżowali, przybijając do desek w stodole. Zrabowali co mogli - bo to była zamożna rodzina - i odjechali pod osłoną nocy, tak jak zjawili się.
Następnego dnia przyszła do nas Ramlowa, prosić aby brat wziął kolegę i pomógł jej pogrzebać męża i syna oraz ukryć pozostałe rzeczy, których nie zdążyli zrabować. Oni tam poszli, a oni myśmy obserwowali z okna. Było dobrze widać, bo to równina.Mama zerkała co chwilę. Naraz od Stydnina jedzie kilka furmanek. Jadą bandziory ze śpiewem, z harmoszką. Zajeżdżają na podwórko Ramlów. No i teraz będzie tragedia - obawiamy się. Jak złapią mojego brata Władka i jego kolegę - Sochackiego- a wiedzą przecież, że to nie domownicy - zamordują. A jak ich, to przyjdą po nas... Mama uklękła, wzięła nas dzieci, kazał nam też kleknąci zaczęła odmawiać "Pod Twoją opiekę". Modlimy się żarliwie i patrzymy co dzieje się. A tu odsuwają się "kiczki" na dachu od stodoły - takie wiązki słomy, z których było zrobione poszycie - brat wychodzi spomiędzy nich. A za nim Sochacki. Skaczą i uciekają. Ubiegli kawałek, ale któryś z bandziorów się zorientował. Ruszyli w pościg. Strzelają. Nagle pada brat. Nie wiemy czy trafiony, czy co? A jemu było źle uciekać, bo miał niewygodne buty i chciał szybko je zrzucić. Patrzymy się - zerwał i biegnie dalej. Pogonili ich jeszcze trochę, ale bezskutecznie, więc wracają. Widzimy jak Ukraińcy podchodzą do tego pastucha. Nie wiemy, o co pytają, ale możemy domyślać się. Jeśli ten Ukrainiec powiedział, że to był od nas Włodek - i Sochackiego mógł rozpoznać - to przyjdą nas zamordować, przepadło... I teraz: ani uciekać, bo jak ruch zrobi się, to zauważa i sprowokujemy ich "wizytę", ani nie ma gdzie schować się... Czekamy na rozwój wydarzeń. Ale oni odeszli od pastucha i poszli z powrotem do zabudowań Ramla. Przez dłuższy czas nic nie dzieje się. Naraz wychodzi dwóch z karabinem. Idą prosto do nas. Matko Boska! Idą nas zamordować! Zdrętwieliśmy."
"Wojenne losy chłopca znad Sanu" - Autor: Michał Duć
Wydanie: I - Storn: 80
Druk: Bonus - Rzeszów 2010
************
Ukraińskie ludobójstwo na Wołyniu - Ilustracja Duchy Kresów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.