piątek, 3 czerwca 2016

Jak Prawo i Sprawiedliwość oszukało i zdradziło Kresowian

Jak Prawo i Sprawiedliwość oszukało i zdradziło Kresowian

PiS wiele obiecywał Kresowianom przed wyborami, tymczasem po wyborach ze zdwojoną gorliwością przystąpił do realizacji polityki "poświęcania na ołtarzach" ich najważniejszych postulatów. Aż chce się powtórzyć za Antonim Macierewiczem: "Nie było takiego zaprzaństwa w historii państwa polskiego".

Kiedy niedawno poseł Michał Dworczyk z PiS konstatował rozczarowany, że Ukraińcy nie chcą ustąpić nawet o krok w kwestii zwrotu kościoła pw. św. Marii Magdaleny we Lwowie tamtejszym Polakom, nasuwało się na myśl pytanie o przyczyny takiego stanu rzeczy. Sprawa ta poddaje bowiem w wątpliwość kompetencje obecnego kierownictwa państwa na odcinku wschodnim, co jest zarzutem najłagodniejszym, jaki można postawić obecnie rządzącym. Niefrasobliwość można by jeszcze usprawiedliwić, szczególnie gdy PiS nie jest w stanie wydelegować nikogo innego na stanowisko szefa dyplomacji niż osobę pokroju Witolda Waszczykowskiego, na którym kończy się krótka ławka partii. W parze z nieudacznictwem idzie jednak celowe i świadome realizowanie agendy, która dyskwalifikuje PiS jako reprezentanta polskich interesów na Kresach Wschodnich.

Warszawa – druga stolica Ukrainy

Ten sam poseł Dworczyk uczestniczył w delegacji polskich parlamentarzystów do Kijowa, której członkiem był m.in. wieloletni działacz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Marcin Święcicki, obecnie przefarbowany na demokratę z PO. Celem wizyty polskich parlamentarzystów, jak się nieoficjalnie okazało, miały być m.in. konsultacje w sprawie uczczenia odpowiednią ustawą dnia 11 lipca - czyli rocznicy „krwawej niedzieli”, podczas której członkowie UPA wymordowali 100 polskich miejscowości. Było to preludium przeprowadzonego przez banderowców ludobójstwa, które pochłonęło życie ponad 100 tys. kresowych Polaków. „Konsultacje” ze stroną ukraińską musiały nabrać charakteru wytycznych podyktowanych Warszawie przez Kijów, gdyż zamianę 11 lipca na 17 września jako dnia oficjalnego święta poświęconego męczeństwu Kresowian zaaprobował sam Jarosław Kaczyński w nieoficjalnym biuletynie partyjnym PiS, jakim jest „Gazeta Polska Codziennie”.

Dla kontrastu jeszcze przed wyborami parlamentarnymi, w czerwcu 2015, późniejszy wiceminister spraw zagranicznych, odpowiedzialny za kontakty z Polonią i Polakami za granicą, Jan Dziedziczak, obiecywał, że „polityka unikania i rozmiękczania tematu Zbrodni Wołyńskiej się kończy”. „Dla nas to sprawa priorytetowa […] Nasze stanowisko jest w tej sprawie jednoznaczne” – mówił wówczas Dziedziczak portalowi Kresy.pl. Równie obiecująco zwodził Kresowian w kampanii przedwyborczej poseł Michał Dworczyk, który zapewniał na konwencji PiS:

„Dla nas ludobójstwo na Wołyniu, doły śmierci w podwileńskich Ponarach czy sytuacja polskiej mniejszości na wschodzie nie są i nigdy nie będą kwestią taktyki politycznej. W tych sprawach nasza pryncypialna postawa nie będzie podlegała dyskusji” – zarzekał się Dworczyk.

Wątpliwości co do tego, że zapowiedzi te były jedynie elementem oszukiwania kresowego elektoratu, rozwiano po wyborach. Politycy partii okazali się bardziej pryncypialni w kwestii bezwarunkowego wsparcia dla Ukrainy, niż w zakresie domagania się respektu dla polskiej wrażliwości historycznej wobec wschodnich sąsiadów. Ryszard Czarniecki bezceremonialnie oświadczył, że: "Polska wciąż jest największym adwokatem i ambasadorem Ukrainy na arenie międzynarodowej.  

Nie stawia żadnych warunków wstępnych [podkreślenie nasze], gdyż dla Polski Ukraina ma charakter strategiczny…” Z kolei w wywiadzie udzielonym portalowi Kresy.pl, na pytanie o możliwość zastosowania wariantu wycofania polskiej pomocy dla Ukrainy, w  razie gdyby ta nie chciała iść na żadne ustępstwa w obszarach dotyczących pamięci historycznej i praw kresowych Polaków, minister Witold Waszczykowski odpowiada:
„[Taki wariant] nie jest brany pod uwagę, dlatego, że jest dla nas istotne, żeby Ukraina utrzymała się jako państwo niepodległe i demokratyczne, sprzyjające nam i współpracujące z nami” – zaznaczał szef polskiej dyplomacji. Nadchodzące wypadki pokazały, w jakim zakresie Warszawa i Kijów „współpracowały” ze sobą. 
W ramach polsko-ukraińskiej kooperacji przesądzono los nie tylko projektu ustanawiającego 11 lipca Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa Dokonanego przez OUN-UPA  autorstwa Kukiz’15, pilotowanego przez posła Wojciecha Bakuna z Przemyśla, ale też prawdopodobnie los dużo łagodniejszego w wymowie projektu ustawy pilotowanego przez wspomnianego posła PiS, Michała Dworczyka. „Celem ustawy jest z jednej strony oddanie hołdu naszym Rodakom, którzy na Kresach I i II Rzeczpospolitej byli bardzo ciężko doświadczani przez totalitaryzmy: rosyjski, niemiecki oraz przez integralny nacjonalizm ukraiński” – mówił portalowi Kresy.pl polityk PiS, uzasadniając projekt przewidujący ustanowienie 11 lipca Narodowego Dnia Pamięci Męczeństwa Kresowian.

Wątpliwości rozwiała jednak ostateczna instancja. W wywiadzie dla „Gazety Polskiej Codziennie” Kaczyński wyjaśnił swojemu żelaznemu elektoratowi, dlaczego 11 lipca – kulminacja „Krwawej Niedzieli” na Wołyniu, nie będzie świętem państwowym:
„Ten dzień łączy w sobie wszystkie zbrodnie popełnione na Polakach na Wschodzie. Jest najbardziej uniwersalny” – mówił o ustanowieniu święta państwowego 17 września, w miejsce zapowiadanego przez Dworczyka 11 lipca, prezes PiS. Wynika z tego, że decyzja o nieustanowieniu święta państwowego w rocznicę kulminacji zbrodni UPA na Polakach to decyzja podjęta przez najwyższe kierownictwo PiS.
Upokarzanie Kresowian i pamięci o zamordowanych rodakach – zabitych przez UPA tylko dlatego, że byli Polakami – miało miejsce już wcześniej. W odpowiedzi na interpelację poselską nr 384 „w sprawie stanowiska MSZ wobec rozwoju kultu OUN-UPA na Ukrainie” (złożoną przez Roberta Winnickiego), Katarzyna Kacperczyk, podsekretarz stanu w resorcie, wyłożyła stanowisko ministerstwa następująco:
„W takich okolicznościach [tj. wojny w Donbasie – Kresy.pl] nie można odmawiać Ukrainie prawa do odwoływania się do przykładów patriotycznych postaw ze stosunkowo krótkiej historii tego kraju”. Mimo apeli narodowców (wówczas jeszcze niepodzielonych w Sejmie) na konferencji prasowej Katarzyna Kacperczyk nadal pełni swoją funkcję, co oznacza, że jej stanowisko było czymś więcej niż prywatną opinią.

Trudno podejrzewać, by rządzący byli aż tak naiwni, aby sądzili, że dopiero silna, odbudowana i pozbierana po wojnie Ukraina, o ile to kiedykolwiek nastąpi, stanie w prawdzie o zbrodniach gloryfikowanych obecnie bohaterów. Nie wyobrażam sobie, by po ewentualnym zakończeniu konfliktu w Donbasie Poroszenko powiedział swoim rodakom: „no, dobra, z tym Banderą i Szuchewyczem to było tylko tak na chwilę, a teraz przyznajmy się przed Polakami, że czciliśmy zbrodniarzy”.
We wspomnianym wywiadzie udzielonym portalowi Kresy.pl w grudniu 2015 roku minister Witold Waszczykowski zdaje się bezradnie rozkładać ręce, odpowiadając na pytanie o konsekwencje ze strony Warszawy wobec gloryfikującego zbrodniarzy Kijowa:
„Taka reakcja dyplomatyczna jest, natomiast dzisiaj nie widzę innych środków poza tym, żeby przypominać, perswadować” – mówił Waszczykowski. W tej sytuacji pytanie, co Waszczykowski zrobi, gdy Kijów jednak nie będzie się przejmować „perswazjami” Warszawy, jest bezzasadne.
Minister dla kontrastu popiera bezwarunkowo sankcje nałożone na Rosję, których przyczyną jest właśnie jej stosunek do Ukrainy:

„To kwestia poza dyskusją. Sankcje wejdą na następne półrocze, gdyż Rosja nie realizuje porozumienia mińskiego, do którego końca został niespełna miesiąc. Rosja nie wykonała swoich zobowiązań, nie dopuszcza ukraińskich strażników granicznych na granicę Donbasu z FR” – mówił we wspomnianym wywiadzie o sankcjach nałożonych na Rosję minister. Wrażenie, że delegowany przez PiS minister jest bardziej gorliwy w utrzymaniu Donbasu czy powrocie Krymu do Ukrainy niż w kwestii egzekwowania polskiej pamięci historycznej wobec skazanej (podobno) na naszą pomoc Ukrainy jest więcej niż uprawnione.
O ile Waszczykowski nie ukrywa w zasadzie, że kwestia elementarnego interesu Polski wobec Ukrainy, a tym jest – wyjąwszy status polskiej mniejszości i ekspansję polskiego kapitału - materialne utrwalenie martyrologii Polaków żyjących na obecnych ziemiach ukraińskich, nie jest dlań najistotniejsza, to poseł Dworczyk z tym samym finalnym efektem zdaje się przynajmniej pozorować ze względów taktycznych istnienie w PiS-ie jakiejś pro-kresowej agendy. Tymczasem, bezwarunkowe poparcie Ukrainy zawsze będzie skutkowało bezsilnością Warszawy we wzajemnych stosunkach. Obezwładnienie Polski będzie trwało tak długo, jak długo Kijowa nie będzie nic kosztowało heroizowanie zbrodniarzy. Właśnie z takim stanem rzeczy mamy do czynienia za rządów PiS. Skoro Sejm RP jest w stanie podjąć uchwałę w sprawie uwolnienia Nadii Sawczenko, która nie ma przecież żadnych zasług dla Polski, a na antenie Telewizji Republika poseł Dworczyk popiera twarde stanowisko Warszawy w tej sprawie, to Ukraińcy mają pewność, że Polska zawsze się za nimi wstawi bez względu na okoliczności.
W kwestii kultu UPA nie jest tak, że MSZ nie wiedział, co ma miejsce za wschodnią granicą. We wspomnianej styczniowej interpelacji nr 384 Robert Winnicki wymienił po kolei fakty świadczące o aprobacie i wspieraniu przez władze w Kijowie heroizowania zbrodniarzy. Winnicki podaje do wiadomości polskiej dyplomacji tytuły dokumentów wydanych przez władze ukraińskie i wymienia cytaty pełniących najwyższe urzędy polityków ukraińskich. W tym kontekście zasadne wydaje się ponowne skierowanie pytania do ministra Waszczykowskiego o banderyzm na Ukrainie. W grudniu na podobne pytanie postawione przez dziennikarza portalu Kresy.pl Waszczykowski odpowiadał:
„Ja aż tak nie dostrzegam gloryfikowania banderyzmu na dzisiejszej Ukrainie. Raptem kilka procent osób w ogóle wie, co to był banderyzm”. 
W interpelacji nr 2407 „w sprawie postawy państwa polskiego wobec wojny na Ukrainie” Robert Winnicki pyta z kolei, czy MSZ zareaguje na zapowiedzi uhonorowania Stepana Bandery w Kijowie poprzez nadanie jego imienia jednej z ulic. Winnicki powołał się na słowa Jana Dziedziczaka: „Ministerstwo Spraw Zagranicznych i podległe mu placówki na Ukrainie z największą uwagą śledzą - i gdy jest to konieczne - reagują na wszelkie przejawy antypolskich stereotypów i tendencji nacjonalistycznych, interweniując u stosownych władz ukraińskich”.
W odpowiedzi wiceminister Dziedziczak powołuje się na nieprzesądzoną jeszcze sprawę uhonorowania lidera OUN:

„Zgodnie z obowiązującą procedurą, ostateczne decyzje w tej sprawie poprzedzą konsultacje społeczne i głosowanie, przeprowadzone przez deputowanych Rady Miejskiej. Mając na uwadze niepewny wynik wspomnianego przedsięwzięcia, Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie widzi na tym etapie konieczności podejmowania jakichkolwiek środków zaradczych w tym względzie”.

Czy MSZ podjęło wspomniane „środki zaradcze”, gdy właśnie decyzja o nadaniu jednej z ulic imienia Bandery zapadła? Jak „zaradzić” czemuś, co już się zmaterializowało? Oddajmy jeszcze raz głos Witoldowi Waszczykowskiemu:
„W każdej wizycie, w każdym wystąpieniu na terytorium Ukrainy zwracamy uwagę na te sprawy” – mówił minister portalowi Kresy.pl. Kompletna nieskuteczność naszej dyplomacji to i tak najłagodniejszy wariant – ktoś nieżyczliwy mógłby pomyśleć, że MSZ-towi tak naprawdę w ogóle na tej sprawie nie zależy.

Polacy na Litwie – wciąż piąte koło u wozu

„Polityka zagraniczna jest najbardziej bezwzględną polityką. Tu nie ma miejsca na sentymenty. Jeśli jakiś kraj widzi możliwość wykorzystania słabości innego państwa, robi to bez skrupułów. Polska pozwala na osłabienie naszej pozycji, więc jest to wykorzystywane przez Litwę” – czy zgadzają się Państwo z tymi słowami? Sądzę, że tak. Zaskoczeniem będzie zapewne osoba ich autora.

Osobą, która je wypowiedziała, jest Jan Dziedziczak. W 2012 roku jako poseł opozycji dzisiejszy wiceminister spraw zagranicznych z ramienia PiS zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego przegrywamy sprawę Polaków na Wileńszczyźnie. Oddajmy jeszcze raz głos Janowi Dziedziczakowi:
„…jak się pozwala na osłabienie Polski na arenie międzynarodowej […] to wysyła się w świat jasny sygnał, że Polska zgadza się na wszystko, Polskę można wykorzystywać jak się chce, bo nie broni swoich interesów” – mówił przed paroma laty w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl.

Zupełnie odmienną perspektywę wiceminister Dziedziczak prezentuje jako członek ekipy rządzącej. Krytykowana przez niego wcześniej postawa stała się jego własną, po objęciu stanowiska wiceministra. W odpowiedzi na interpelację nr 1277 „w sprawie stanowiska Ministerstwa Spraw Zagranicznych wobec dyskryminacji Polaków w Republice Litewskiej” zgłoszoną przez Roberta Winnickiego Jan Dziedziczak precyzuje, co jest priorytetem w stosunkach polsko-litewskich:
Utrzymanie sojuszniczej jedności i solidarności, zwłaszcza w obliczu niekorzystnych zjawisk zachodzących w naszym środowisku bezpieczeństwa, jest kwestią absolutnie priorytetową. Polsce szczególnie zależy na zachowaniu politycznej spójności i niepodważalności sojuszniczych gwarancji bezpieczeństwa, zwłaszcza w kontekście prac poprzedzających szczyt NATO w Warszawie w lipcu 2016 r.” – czytamy w odpowiedzi polityka PiS. Status Polaków na Wileńszczyźnie nie jest kwestią priorytetową, mimo że Jan Dziedziczak, odpowiadający w imieniu MSZ Winnickiemu, zdaje sobie sprawę, iż „Republika Litewska do chwili obecnej nie wywiązała się ze swoich zobowiązań dotyczących ochrony praw Polaków na Litwie”. W tym kontekście cynicznie, a wręcz kłamliwie, brzmią słowa Michała Dworczyka sprzed wyborów, które jeszcze raz warto przypomnieć:
„Dla nas ludobójstwo na Wołyniu, doły śmierci w podwileńskich Ponarach czy sytuacja polskiej mniejszości na wschodzie nie są i nigdy nie będą kwestią taktyki politycznej. W tych sprawach nasza pryncypialna postawa nie będzie podlegała dyskusji”.

Wątpliwości co do interpretacji linii obecnego kierownictwa Ministerstwa Spraw Zagranicznych rozwiewa odpowiedź na interpelację Roberta Winnickiego nr 383 „w sprawie egzekwowania praw Polaków mieszkających w Republice Litewskiej”:
„W projektowaniu polskiej polityki wobec Litwy Ministerstwo Spraw Zagranicznych musi uwzględnić szerszy kontekst geopolityczny, a także wyraźne pogorszenie się sytuacji bezpieczeństwa, wywołane agresją Rosji na Ukrainę” – odpowiada z kolei inny polityk PiS, Konrad Szymański, sekretarz stanu w MSZ. Jak widać, w optyce obecnej władzy, interesy własnych rodaków na Wileńszczyźnie nie mieszczą się w „szerszym kontekście geopolitycznym”.
Warto zaznaczyć, że Winnicki nie uzyskał odpowiedzi na ostatnie pytanie z interpelacji nr 383: „Czy Ministerstwo Spraw Zagranicznych ocenia długofalową politykę Republiki Litewskiej wobec Wileńszczyzny jako dążenie do zmiany stosunków narodowościowych na niekorzyść ludności polskiej czy też ministerstwo tej oceny nie podziela?”. Jeśli bowiem trzeba by było udzielić odpowiedzi twierdzącej, a taka byłaby zgodna ze stanem faktycznym, to jednocześnie w myśl tego, co mówił Jan Dziedziczak w 2012 roku we wspomnianym wywiadzie dla portalu wPolityce.pl, należałoby stawiać w stosunkach z Wilnem kwestię Polaków na Litwie w sposób ultymatywny.
Jak natomiast widzi rozwiązanie tego problemu minister Waszczykowski? Sięgnijmy raz jeszcze do udzielonego portalowi Kresy.pl wywiadu:
„Razem jesteśmy w NATO, w UE – należy to rozwiązywać w ramach tych instytucji, również w ramach stosunków bilateralnych poprzez spokojną perswazję i domaganie się  realizacji zobowiązań. Natomiast na pewno nie poprzez jakieś ultymatywne stawianie sprawy i szantażowanie Litwy jakimś oddaniem na pastwę rosyjskiego imperializmu. Tu należy znaleźć wyjście pośrednie, które będzie służyło naszym interesom, zarówno w kwestii bezpieczeństwa jak i Polaków mieszkających na Litwie”. O ile więc Waszczykowski zrobi wszystko, by Litwa nie padła łupem rosyjskiego imperializmu, to już tej samej determinacji brakuje, by Polacy na Wileńszczyźnie nie byli oddani na pastwę litewskiego szowinizmu.
Warto zaznaczyć, że w lutym Wileńskie Forum Rodziców Polskich napisało list otwarty do MSZ, w którym informuje o dramatycznej sytuacji szkolnictwa polskiego na Wileńszczyźnie. O ile Sejm RP uznawał za stosowne wstawianie się za takimi osobami jak ukraińska pilot Nadia Sawczenko, która była więziona w Rosji, to tego typu wsparcia nie zainicjowano na forum parlamentu Rzeczypospolitej, choć większość sejmowa zdominowana przez PiS mogłaby taki dokument przegłosować.

Białoruś – profity za polakożerstwo


Złudzeń co do priorytetowego traktowania Polaków na Kresach nie ma także na odcinku białoruskim. Interpelacja Roberta Winnickiego nr 1275 „w sprawie utrzymywania przez polskiego podatnika telewizji Biełsat skierowanej do Białorusinów” zawiera 13 pytań do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ostatnie  nich dotyczy wyprodukowanego Telewizję Biełsat filmu szkalującego Żołnierzy Wyklętych. Winnicki pytał też, czy kierowany przez Agnieszkę Romaszewską kanał będzie nadal finansowany przez ministerstwo, a więc przez podatników. Odpowiedzi w imieniu MSZ udzielił wiceminister Jan Dziedziczak:
„W 2016 r. planowane jest utrzymanie wsparcia TV Biełsat na dotychczasowym poziomie” – odpowiedział polityk PiS, świadom tego, że telewizja Romaszewskiej obraża pamięć Żołnierzy Niezłomnych.
Okazało się również, że Polacy na Białorusi to dla obecnej władzy kwestia co najwyżej trzeciorzędna. Jak przyznał wiceminister Dziedziczak:
„W 2015 r. MSZ przekazało na wsparcie TV Biełsat kwotę 17 mln zł. W 2016 r. planowane jest utrzymanie wsparcia TV Biełsat na dotychczasowym poziomie” – czytamy w odpowiedzi na interpelację Winnickiego. Zarazem ministerstwo przeznaczyło w 2015 roku 24 razy  [słownie dwadzieścia cztery razy] mniej środków finansowych na media polskie na Białorusi, niż otrzymuje od polskiego podatnika telewizja Biełsat, czyli 700 tys. złotych wobec wspomnianych 17 mln na telewizję Agnieszki Romaszewskiej:  „W latach 2014-2015 kompleksowy program wsparcia mediów polskich na Białorusi realizowała Fundacja Wolność i Demokracja w ramach projektu modułowego pn. „Polska Platforma Medialna na Białorusi”. Na realizację przedmiotowego projektu MSZ udzieliło wsparcia finansowego w łącznej kwocie 1,4 mln zł, z czego 700 tys. zł przeznaczono na dotację w roku 2015 r.” – oznajmia resort kierowany przez PiS.
Jedno z pytań Winnicki poświęcił stosunkowi Agnieszki Romaszewskiej, dyrektorki Biełsatu, do Waldemara Tomaszewskiego - lidera Akcji Wyborczej Polaków na Litwie:
„Jakie jest oficjalne stanowisko Ministerstwa Spraw Zagranicznych wobec poglądu dyrektor telewizji Biełsat Agnieszki Romaszewskiej-Guzy, która w wywiadzie dla portalu Polityce.pl mówi, iż „ważne jest odsunięcie Tomaszewskiego [Waldemara – lidera Akcji Wyborczej Polaków na Litwie]?” – pytał poseł.
Dla Jana Dziedziczaka tego typu wypowiedzi nie stanowią najmniejszego problemu, mimo że przedstawia się on jako gorliwy zwolennik wspierania Polaków na Wileńszczyźnie. Polityk PiS odpowiada bowiem Winnickiemu następująco:
„Uprzejmie informuję, że MSZ RP nie uważa za niezbędne komentowanie wypowiedzi dziennikarzy, takiego typu, jakie przywołano w interpelacji Pana Posła” – czytamy na stronach sejmowych. Dziedziczak nie czuje się zatem w obowiązku, by zdyscyplinować Romaszewską, było nie było podległego mu państwowego urzędnika i wziąć  w obronę przywódcę Polaków na Litwie. Kilka dni przed udzieleniem odpowiedzi Dziedziczak wizytował Wileńszczyznę, gdzie zapewniał naszych rodaków:
„Tematów jest bardzo wiele, bardzo wiele rzeczy trzeba poprawić i nasz rząd deklaruje, że zrobi wszystko, aby Wam pomóc”.
Jak ta „pomoc” wygląda w praktyce, można się przekonać na własne oczy. Na Ministerstwie Spraw Zagranicznych pod kierownictwem PiS-u nie robi też wrażenia bezceremonialna szczerość dyrektorki Telewizji Biełsat. Robert Winnicki zapytał bowiem w tej samej interpelacji:
„Czy Ministerstwo Spraw Zagranicznych zamierza finansować z pieniędzy polskiego podatnika instytucję kierowaną przez Agnieszkę Romaszewską-Guzy, która w trakcie sprawowania swojej funkcji powiedziała w wywiadzie dla polskojęzycznego portalu na Litwie – ZW.lt, że „w zamian za pomoc nie należy niczego konkretnego wymagać” od wspieranej przez państwo polskie białoruskiej opozycji wobec władz w Mińsku?”.
Jest to kolejna wypowiedź, o odniesienie się do której i o wyciągnięcie konsekwencji z której zwrócił się do rządu Winnicki. Bezskutecznie. Okazuje się, że postawa antypolska jest naganna, chyba że ktoś pełni funkcję telewizji finansowanej przez polskiego podatnika, o czym wie MSZ.

„Dobra Zmiana” w dyplomacji

Jednym z oddelegowanych na odcinek białoruski przez rząd PiS jest świeżo upieczony dyplomata, Marcin Wojciechowski. Ten były dziennikarz „Gazety Wyborczej”, niedoszły ambasador w Kijowie, a na dodatek relatywista wołyński, został I Radcą Ambasady RP w Mińsku, odpowiedzialnym za kontakty z mediami.
Nominację na stanowisko ambasadora RP na Ukrainie zablokował już nowy rząd. Waszczykowski mówił o redaktorze Wojciechowskim następująco:
„Oczywiście wobec kandydatury polskiego ambasadora na Ukrainie protestowałem jeszcze jako poseł PiS w poprzedniej kadencji Sejmu, również w ramach komisji do spraw zagranicznych”. Jak widać, w procesie przesiadania się z fotela posła opozycyjnego na fotel szefa MSZ nawet Witoldowi Waszczykowskiemu mogą się zmienić poglądy na osobę dziennikarza „Gazety Wyborczej”. 
PiS jednak szybko się zrehabilitował nie tylko wobec redaktora Wojciechowskiego, ale także wobec ukraińskich sojuszników. Na stanowisko ambasadora w Kijowie powołany został Jan Piekło, który w zakresie gorliwości w reprezentowaniu ukraińskiego punktu widzenia może śmiało konkurować z redaktorem Wojciechowskim, o ile go nie przewyższa.

Za co PiS otrzymuje poparcie. Podsumowanie

Gwoli uczciwości trzeba wspomnieć też o nowej Karcie Polaka, która daje więcej przywilejów niż dotychczas. Jest to jednak zmiana tylko pozornie in plus. Pilotujący projekt poseł Michał Dworczyk z PiS sam zresztą przyznaje, że przyczyni się na do depolonizacji Kresów
W ten sposób za polskie pieniądze rękami niepodległego państwa polskiego zrealizujemy testament rosyjskich carów i bolszewików, by wypchnąć polskość raz na zawsze na zachód od Bugu. Z tym jednak, co może warto „docenić”, obecna władza się przynajmniej nie kryje.
Rządy „Dobrej Zmiany” poza nielicznymi i doraźnymi działaniami to systematyczne, umyślne i celowe spychanie kwestii Kresów Wschodnich na dalsze miejsca w hierarchii priorytetów w agendzie polityki zagranicznej. Przytoczone powyżej fakty, cytowane wypowiedzi samych polityków PiS-u, wnikliwie przepytywanych, pozwalają na formułowanie bardzo zdecydowanych i surowych dla obecnej władzy wniosków. W długotrwałej strategii rządów PiS kwestia zachowania polskości w przyszłych pokoleniach na Wschodzie nie odgrywa żadnej znaczącej roli. Antypolskie wypowiedzi prominentnych dyplomatów, polityków czy dziennikarzy są nie tylko ignorowane, ale wręcz nagradzane czy to stanowiskami, czy to zastrzykiem publicznych pieniędzy.
Nie da się ukryć, że w związku z powyższym takie działania rządu PiS noszą znamiona zdrady. Jedynym sposobem na wyegzekwowanie właściwej postawy, zgodnej z polskim interesem, jest wycofanie poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości i zakomunikowanie pochodzącym spoza systemu siłom opozycyjnym, że Kresy Wschodnie oczekują na ofertę polityczną z ich strony. Doświadczenie nauczyło nas wszystkich, że popieranie w ciemno i za darmo danego środowiska politycznego tylko za posługiwanie się retoryką patriotyczną, nic nie daje. „Czyny, nie słowa” – pamiętacie Państwo, kto posługiwał się tym hasłem?
Tomasz Jasiński

 http://www.kresy.pl/publicystyka,analizy?zobacz/jak-prawo-i-sprawiedliwosc-oszukalo-i-zdradzilo-kresowian

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.