8. Dywizja Piechoty, po zakończeniu swego szlaku bojowego w
operacji praskiej, zorganizowała ochronę granicy na Odrze i Nysie
Łużyckiej. W dniu 1 lipca 1945 r. podporządkowana została dowódcy 1.
armii WP. Z rozkazu dowódcy tej armii przeszła na teren województwa
rzeszowskiego, gdzie ześrodkowała się 15 lipca pułki tej dywizji
zorganizowały ochronę granicy z Czechosłowacją. Ja pełniłem obowiązki
dowódcy kompanii strzeleckiej batalionu szkolnego tej dywizji.
W drodze z Sanoka do Baligrodu podziwiałem piękno przyrody.
Fascynowałem się pięknem Polesia, przechodząc w oddziałach partyzanckich
z Wołynia przez Polesie w lasy lubelskie. Piękna przyroda Polesia
pieściła moje oko, a na usta wciskała się piosenka – Polesia czar, to
dzikie knieje i moczary... Tu Bieszczady bardziej mnie oczarowały.
Szedłem z myślą, w jakże pięknym regionie będę nadal pełnił służbę
wojskową.
Po przyjściu do Baligrodu, doznałem rozczarowania. Zawiodły moje
oczekiwania. Jakaż tu przepaść między tak pięknym folklorem
ukształtowanym przez przyrodą, a istniejącą sytuacją. Tu w Baligrodzie w
niedzielę 6 sierpnia 1944 r. doszło do tragedii. Sotnia UPA „Burłaka”, w
której uczestniczyli byli policjanci z Baligrodu, dokonała masakry.
Zamordowała 39 osób. Dalsze morderstwa sotnia przerwała, spłoszona
strzałami oddanymi przez żołnierzy słowackich, którzy obsługiwali
szpital weterynaryjny stadniny koni we wsi Mchawa. Żołnierze ci oddali
strzały, po wejściu na górę, z której obserwowali Baligród. Po tym
napadzie, delegacja z Baligrodu poszła na skargę do komendanta tego
szpitala. Hitlerowiec o zbójeckich nie tylko oczach, powiedział: „Za
mało was zamordowali. My dokonamy więcej”.
Po przejściu frontu przez ziemię rzeszowską, w Bieszczadach aktywnie
działało wiele sotni UPA, traktując nie tylko Bieszczady jako
„Zakerzoński kraj”. Dalszy marsz z Baligrodu przez Cisnę do Wetliny,
opisuję w wierszu:
Piękno Bieszczad
Z Cisny idziemy do Wetliny.
Drogi wąskie. Wyboiste koleiny.
Drogi trzymają się przełęczy i potoków,
Na których zniszczono wiele mostów.
Szatę leśną tworzy las bukowy,
Jodłami i świerkami przystrojony.
Rosną sosny, jawory,
Modrzewie, graby i jesiony.
Rozciąga się Połonina Bukowska,
Wetlińska i rozległa Caryńska.
Las u stop połonin karłowaty,
Jakby niedorośnięty. Ma różne kształty.
Ścieżki prowadzą głębokimi jarami,
Do uroczysk z przesądnymi czarami.
To dawne szlaki Kuby Dobosza,
Słynnego bieszczadzkiego rozbójnika.
Lśni szczyt Krzemieńca i Halicza.
Bukowskie Berdo, a nad nim Tarnica.
Na Krzemieńcu skalne żebry,
I liczne sterczące grzbiety.
Górskie grzbiety – wspaniała panorama,
Na tle lazurowego nieba.
Godne podziwu piękno przyrody.
Rzeczywistość piękniejsza od wyobraźni.
To unikalne walory przyrody.
Dookoła piękne krajobrazy.
Tu urocze wspaniałe widoki,
Góry, połoniny, lasy i łąki.
Budownictwo drewniane,
Ale chat kurnych tu wiele, wiele.
Na pagórkach w dali widnieje,
Cerkwi łemkowskich wiele.
Architektura cerkwi łemkowskich,
To dzieło artystów bezimiennych.
I kapliczek, świątków i rzeźb świętych,
We wsiach i przy drogach usytuowanych.
Oko wrażliwe na piękno przyrody,
Ale głowa narażona na strzały.
Dookoła połacie soczystej zieleni,
A w wielu miejscach – krew się czerwieni.
To piękno co okiem dojrzałem,
Prostym też i wierszem napisałem.
Wiersz lepiej pamięci się czepia,
Niż czasem, proza nie najlepsza.
Ja w manewrowym batalionie szkolnym przemierzyłem Bieszczady. W
czasie drugiej wojny światowej przeszedłem tysiące kilometrów. Nie z
jednego pieca chleb jadłem. Ale pierwszy raz nocowałem w kurnych
zadymionych chatach.
Ludność miejscowa – Łemkowie żyła biednie, ale w pierwszych miesiącach
była nam uprzejma, gościnna i życzliwa, podobnie jak na Kresach
Wschodnich, dopóki OUN nie zorganizowała kuszczy.
W Bieszczadach sotnie UPA przystąpiły do likwidacji posterunków
Milicji Obywatelskiej. Napadali na pojedynczych i grupy żołnierzy WP.
Likwidowali sołtysów zaniedbujących nakazanych dostaw sotniom. Niemal
codziennie ginęli żołnierze i miejscowa ludność. Członkowie sotni
dokonywali różnych sabotaży, szczególnie na obiektach kolej owych.
Sotnie paliły mosty na drogach. Zawalały drogi ściętymi grubymi
drzewami. Uniemożliwiały dostaw produktów żywnościowych na strażnice
WOP. Systematycznie przerywały łączność telefoniczną (kablową).
Uniemożliwiały poruszanie się żołnierzy WOP w terenie, w tym i w służbie
granicznej. W Bieszczadach sotnie przygotowywały się do likwidacji
strażnic WOP na granicy południowej. Granica wschodnia nie była w ogóle
ochraniana.
Zapoznam czytelników z sytuacją strażnicy WOP we wsi Jasiel.
Tu żołnierze kwaterowali w prywatnych łemkowskich domach. Służby
granicznej nie pełnili. Członkowie sotni stale przerywała łączność
telefoniczną z batalionem w Komańczy. Major Jan Frołow –
dowódca batalionu WOP w Komańczy, gdzie żołnierze kwaterowali w 10
zbudowanych ziemiankach, z silną grupą żołnierzy 11 marca przywiózł do
strażnicy produkty żywnościowe. Cudem udało mu się ujść bez strat z
zasadzki UPA, w drodze powrotnej. Po kilku dniach dowódca strażnicy
postanowił odtworzyć uszkodzoną łączność z batalionem. Patrol ze
strażnicy 16 marca przy uszkodzonej linii telefonicznej natknął się na
zasadzkę UPA. Zginął ppor. Wiesław Zebrzycki. Strażnica
nie miała łączności, a co gorsze i żywności. Żołnierze prosili
miejscowych chłopów o kromkę chleba i trochę ziemniaków na zupę. Przykro
o tym pisać. Dowództwo Okręgu Wojskowego Kraków niestety nie reagowało.
Ponadto stany osobowe strażnic nie były pełne.
Major Frołow postanowił ewakuować strażnicę Jasiel do Komańczy. Szef sztabu tego batalionu por. Władysław Szewczykowski
19 marca 1946 r. zorganizował grupę żołnierzy. Ponieważ w sztabie
batalionu było mało żołnierzy, ściągnął po kilku z strażnic: Radoszyce,
Łupków i Wola Michowa. W sumie miał 68 żołnierzy, w tym 5 oficerów. Do
tej grupy zgłosiło się pięciu funkcjonariuszy MO z Komańczy. Marszem
ubezpieczonym grupa ta przyszła do Jasiela. Dostarczyła prowiant. Przed
świtem sprzęt strażnicy załadowano na furmanki. Poranek był mglisty. W
tym czasie padły pociski moździerzowe od strony granicy. Dwóch żołnierzy
i dwie osoby miejscowe zostały ranne. Padły cztery konie.
Sotnie UPA zaatakowały ze wszystkich stron. Jak w każdym napadzie
członkowie sotni podpalili jedną zagrodę. To była jedna z metod
oddziaływania psychicznego na naszych żołnierzy. Dudniła broń maszynowa i
ręczna. Silne sotnie dysponowały dobrym uzbrojeniem. Obrońcom
wyczerpała się amunicja. Jeden z żołnierzy wymknął się z okrążenia. W
gradzie pocisków zniknął we mgle. Część rannych umieszczono w piwnicy, w
której były kobiety i dzieci. Do piwnicy tej członek sotni wrzucił
granat. Nastąpił silny wybuch. Wziętych do niewoli żołnierzy,
doprowadzono w pobliże cerkwi i cmentarza. Szef sztabu batalionu doznał
strasznej, barbarzyńskiej śmierci przy użyciu konia.
Napad na strażnicę zorganizowała sotnia „Hrynia” i jemu
podległa sotnia „Stiacha”. Możliwe, że mogła być i jeszcze inna, ale pod
dowództwem „Hrynia”. Oficerów i funkcjonariuszy MO
odprowadzono do lasu. Wszystkim w tyle skrępowano ręce polowym kablem
telefonicznym. Konwojowali do lasu, bijąc kijami i kolbami karabinów.
Upadek żołnierza sprawiał im wiele radości. Żołnierzy zatrzymano w
lesie. Jeden z członków sotni odczytał z kartki cztery nazwiska, w tym: Czesław Grynsztung, Wincenty Ławrynowicz i Paweł Sudnik.
każdemu przywiązano sznur w tyle do rąk. Koniec sznura trzymał
konwojujący. Doprowadzono do wąwozu szer. Ławrynowicza, przy którym stał
członek sotni w mundurze oficera WP, w czapce garnizonowej w stopniu
porucznika. Przed wąwozem kazali szer. Ławrynowiczowi rozebrać się do
naga. Ręce ponownie skrępowano w tyle. Bandzior strzelił w tył głowy.
Ciało stoczyło się do wąwozu.
Ta perfidna zbrodnia nie miała żadnego uzasadnienia. Dowódca sotni
był tu instytucją oskarżającą, sądowniczą i wykonawczą. Czuł się z góry
rozgrzeszony. Przecież żołnierze strażnicy Jasiel od dłuższego czasu nie
ochraniali granicy. Opuszczali wieś. To czym kierował się dowódca sotni
napadając i mordując żołnierzy?
Drugiego doprowadzono przed wąwóz szer. Pawła Sudnika.
Dojrzał on w dole wąwozu zwłoki. Ściany wąwozu zbryzgane krwią.
Prawdopodobnie były to zwłoki oficerów i milicjantów. Kazali
Sudnikowi rozebrać się do naga. Związali ponownie w tyle ręce. W tym
momencie niespodziewanie wskoczył on do wąwozu. Przesadził go. Biegł
wężowym ruchem. Często padał na śnieg. Zrywał się z trudem, bowiem miał
związane ręce. Grała broń. Jękliwe rykoszety obijały się o grube drzewa.
Poczuł piekący ból w prawym udzie. Uciekał, kryjąc się za grube drzewa.
Z strzałami był obeznany na froncie. Był żołnierzem 32. pp. 8. DP 2. armii WP.
Podczas biegu poczuł draśnięcie ucha. W lesie wpadł na krzyżujące się
ślady ludzkie, na sypkim śniegu, Odskoczył w bok. Schował się pod
młodym świerkiem obsypanym puszystym śniegiem. Przez dziurawe gałązki
dojrzał ścigających, którzy siarczyście klęli. Pobiegli w innym kierunku
Manipulując zmarzniętym i obolałymi rękami rozplątał supeł. Uwolnił
ręce. Biegł dalej. Zatrzymał się na skraju lasu. Tu zobaczył dzieci,
które ścinały gałązki młodych brzóz na miotły. Spytał, co to za wieś?
Wystraszone dzieci przyglądały się nagusowi. Na diabła nie wygląda, bo
biały. Na anioła też, bo nie ma skrzydeł. Powiedziały, że to Jaworowa
Wola. Szer. Sudnik poprosił dzieci, aby przyszedł ich ojciec Czekał z
niecierpliwością. Dręczyło go zimno.
Od miejsca zbrodni oddalił się około 12 km. Przyszedł mężczyzna z
kobietą. Przynieśli ubranie i buty. Szer. Sudnik podskakiwał,
rozgrzewając nogi. Ktoś mógł pomyśleć, że radości. Był to miejscowy
chłop Wojciech Szwab z żoną. To małżeństwo zaopiekowało się szer.
Sudnikiem. Na drugi dzień chłop furmanką zawiózł go do sołtysa wsi
Bukowsko – Jana Grzesia, a ten z kolei do stacji kolejowej Szczawne -
Kulaszne. Tu zaopiekowali się nim funkcjonariusze SOK. I tak szer.
Sudnik zameldował się w sztabie 34. pp. w Sanoku. Odwieziony został do
szpitala w Rzeszowie.
Prawdopodobnie po nie udanym pościgu za szer. Sudnikiem dowódca sotni
pozostałych żołnierzy nie kazał doprowadzać do miejsca egzekucji. Po 23
marca wróciło do Nowego Zagórza w paru grupkach 16 żołnierzy. Wróciło
też dwóch, którym udało się ujść śmierci w czasie ataku na strażnicę.
11 rannych żołnierzy w napadzie dowódca sotni pozostawił w Jasielu. Przeszli
na stronę czechosłowacką. Tam pogranicznicy odwieźli ich do szpitala w
Humennem i Bratysławie. 18 czerwca 1946 r. powołaną komisję, szer.
Sudnik doprowadził do miejsca zbrodni. Wiele twarzy było zmasakrowany.
Na dwóch zaciśnięte pętle na szyi. W sumie zginęło 67 żołnierzy, w tym 6 oficerów i pięciu milicjantów. Zwłoki 20 czerwca pochowano na cmentarzu w Zagórzu.
Milicjantów na cmentarzu w Sanoku. W wyniku dalszych ataków na
pozostałe strażnice WOP zostały one ewakuowane do batalionu w
Baligrodzie i Komańczy. Ochrony granicy w Bieszczadach zaniechano.
I tak ginęli żołnierze w Bieszczadach,
W zasadzkach i napadach.
Śmierć i miejscową ludność kosiła,
Nim doszło do akcji „Wisła”.
Henryk Garbowski
Szerzej na ten temat piszę w książce „Zanim doszło do akcji „Wisła” (tam
również nazwiska i imiona oficerów i żołnierzy placówki). O napadzie
na strażnicę WOP w Jasielu rozmawiałem z Pawłem Sudnikiem nie widząc
jeszcze o tym, że w przyszłości będę na ten temat pisać. Paweł Sudnik
stał się literackim ogniomistrzem Kaleniem w powieści Jana Gerharda
„Łuny w Bieszczadach”. Pisze też na podstawie relacji byłego żołnierza
strażnicy Jasiel szer. Józefa Warata, który w czasie ataku został ciężko
ranny.
Na zdjęciu: Wiesław Gołas jako ogniomistrz Kaleń (fot. filmoteka narodowa)
Od redakcji: tekst nadesłany do redakcji MPO kilka lat temu.
Myśl Polska, nr 27-28 (6-13.07.2014)
Do Jaworowej Woli mam dwa kroki .Jest to dzisiaj przysiółek wsi Wola Sękowa .Poznałem tam kilka osób i zastanawiam się czy nazwisko rodziny która uratowała tego żołnierz na pewno brzmiało Szwab . Miałem kontakt z człowiekiem z tej wsi ,który nazywał się SZWAST ,Żyła jeszcze jego matka ,która mówiła z tym charakterystycznym akcentem. Tak się zastanawiam ,czy czasem nie była jednym z tych dzieci .Już tego nie sprawdzę ,oboje już nie żyją,
OdpowiedzUsuń